Rafał Zawierucha w najnowszym filmie Quentina Tarantino wcielił się w postać Romana Polańskiego. Nie tak dawno temu pojawiły się plotki, że został z "Once Upon a Time in Hollywood" zupełnie wycięty. Spokojnie, wcale tak nie jest. Nie ma zbyt wielu scen, a krytycy skupiają się raczej na wychwalaniu dokonań Brada Pitta i Leonardo DiCaprio - co zrozumiałe, bo oni grają role główne. Nie znaczy to jednak, że udział Polaka w produkcji przeszedł niezauważony.
Manohla Dargis w swojej recenzji dla prestiżowego "The New York Timesa" poświęca postaci Romana Polańskiego całkiem spory ustęp i jasno dalej do zrozumienia, że rola choć może nie jest duża, to jednak jest naprawdę bardzo ważna.
Sympatia, którą Tarantino okazuje Sharon Tate nie jest zaskakująca. Ani tym bardziej cała adoracja dla Romana Polańskiego, który jest tu głównie marginalną postacią, ale jednocześnie symbolicznie bardzo ważną.
Dlaczego tak jest? Wyjaśnia to w następnych słowach:
Kiedy Rick mówi z pełnym entuzjazmem o Polańskim, trudno w ekscytacji tego bohatera nie usłyszeć przy okazji głosu samego Tarantino.
Przez długi czas Polański, którego gra Rafał Zawierucha, wydaje się prawie karykaturalną wersją tak dobrze znanego wzoru hollywoodzkiego sukcesu: szalenie utalentowany reżyser z piękną żoną aktorką, przed którym świat stoi otworem, przyszłość maluje się w jasnych barwach, a do tego ma już na koncie pasmo docenionych filmów, którymi zachwycają się krytycy, a widzowie oglądali je tłumnie.
Dargis poszła jeszcze krok dalej i zasugerowała, że umieszczając w swoim najnowszym filmie postać Polańskiego, Quentin Tarantino chciał też powiedzieć coś o sobie:
W jakiś sposób Polański wydaje się tu być tragiczną metaforą Tarantino, przerażającym sobowtórem - dlatego też ten film wydaje się bardziej osobisty niż te ostatnie.
Bartosz Janiszewski w swojej recenzji dla Gazeta.pl zauważył coś bardzo podobnego:
Zawierucha pojawia się na ekranie już w pierwszej minucie filmu, potem możemy zobaczyć go jeszcze kilka razy. Nie ma wielu okazji do pokazania aktorskich umiejętności, na ekranie mówi raptem trzy zdania, ale postać Polańskiego, którego gra jest w filmie niezwykle istotna - to (często nieobecna) legenda, o której wszyscy rozmawiają (i z którą wszyscy chcieliby się kolegować).
Nic zatem dziwnego, że reżyser tak długo zwlekał z wyborem odpowiedniego do tej roli aktora. Tym też lepiej dla Rafała Zawieruchy, że padło właśnie a niego. Nie da się ukryć, że teraz traktuje się go zaskakująco podobnie co filmowego Polańskiego - mało go może widać, ale za to wszyscy o nim rozmawiamy i każdy z nas chciałby go poznać.
Premiera "Once Upon a Time in Hollywood" zdaniem magazynu "Deadline" była jedną z najbardziej obleganych w całej historii festiwalu w Cannes. Bartosz Janikowski donosi, że kolejki przed kinami ustawiły się na kilka godzin przed ich otwarciem, w tłumie nie raz, nie dwa doszło do szarpaniny a atmosferę jeszcze podkręcały roznoszące się głośno przekleństwa. Nawet krytycy filmowi byli nadzwyczaj nerwowi - niektórzy nawet próbowali wedrzeć się siłą do sal kinowych, przez co ochroniarze mieli ręce pełne roboty.
O tym, czy Quentin Tarantino dostanie Złotą Palmę, przekonamy się 25 maja.