Pojechał na mecz Maradony i to uratowało mu życie. Podziękował mu, gdy odbierał Oscara. "Diego" w kinach

- Chciałbym podziękować moim źródłom inspiracji: Federico Felliniemu, zespołowi Talking Heads, Martinowi Scorsese i Diego Armando Maradonie - tak brzmiały słowa Paolo Sorrentino, kiedy odbierał Oscara za film "Wielkie piękno". To, że wśród wymienionych znalazł się argentyński piłkarz, wiąże się z tym, że fascynacja Maradoną uratowała młodemu Sorrentino życie.

Choć nie wszyscy to wiedzą, włoskiego reżysera z gwiazdą futbolu łączy bardzo długa historia. Rozpoczeła się w rodzinnym mieście Sorrentino - Neapolu, drugim bohaterze filmu "Diego". Dokument Asifa Kapadii, który miał premierę podczas tegorocznego Festiwalu Filmowego w Cannes, do polskich kin wchodzi 19 lipca.

Zobacz wideo

Sorrentino: To dzięki Maradonie mogę dziś jeszcze być na świecie

Paolo Sorrentino, rodowity Neapolitańczyk, od zawsze zakochany był w drużynie SSC Napoli, ale jak sam mówi, "ta prawdziwa miłość wybuchła za sprawą transferu Diego Armando Maradony w 1984 roku". Jako nastolatek wielokrotnie podziwiał o 10 lat starszego Argentyńczyka w akcji na neapolitańskim stadionie San Paolo z wypiekami na twarzy. Aż pewnego dnia, kiedy miał 15 lat, uwielbienie dla piłkarza uratowało młodemu Sorrentino życie. Słynny reżyser po latach zwierzył się z tego wydarzenia w wywiadzie dla włoskiej telewizji:

We wrześniu 1986 roku moi rodzice chcieli spędzić kilka dni w naszym domku w górach. Powiedziałem ojcu, że wolałbym pojechać do Empoli, gdzie Napoli grało swój dziesiąty mecz rewanżowy w sezonie pierwszych zdobytych mistrzostw Włoch. Tata zawsze powtarzał, że jestem na taki wyjazd za młody, ale tym razem - nie wiedzieć czemu - zgodził się. Zostałem więc w domu, a oni wyruszyli w podróż. Następnego dnia, wczesnym rankiem, zadzwonił w naszym mieszkaniu domofon. Dozorca budynku kazał mi zejść na dół. We łzach obwieścił mi, że moi rodzice zmarli w nocy. W naszym domku letniskowym nastąpił wyciek gazu. To dzięki Maradonie mogę dziś jeszcze być na świecie.

Od tej pory włoski reżyser czuł z postacią Maradony szczególną więź, której dawał wyraz w swoich filmach właściwie od zawsze. Już w jego debiutanckim "O jednego więcej" jednym z bohaterów jest niezwykle uzdolniony piłkarz, który zostaje ofiarą własnej uczciwości. 14 lat później Sorrentino obsadził w "Młodości" samego Maradonę. Pamiętacie mężczyznę w ciemnych okularach, czapce z daszkiem i tatuażem Marksa na plecach, relaksującego się w basenie i wyrabiającego cuda z piłeczką tenisową? Tak, to Diego Armando Maradona we własnej osobie.

Nawiązanie do "boskiego Diego" pojawia się również w serialu Sorrentino "Młody papież" z Judem Lawem. W jednej ze scen wpływowy kardynał Voiello zostaje wezwany przed oblicze zwierzchników. Na pytanie, dlaczego spoliczkował pewnego dziennikarza, wzburzony hierarcha odpowiada: "Nie mogłem zareagować inaczej, skoro ten facet napisał, że Maradona znów ćpa. Nie wymienia się imienia Pana nadaremno!". Nawet jeśli fascynacja, jaką fani po dziś dzień darzą argentyńską gwiazdę piłki, została w serialu przejaskrawiona, to tylko w niewielkim stopniu. Maradona doczekał się w końcu powstania kościoła, który uznaje go za swojego boga; założony w 1998 roku Iglesia Maradoniana liczy 40 tysięcy członków.

- Diego to do dziś jedna z moich największych obsesji - wyznaje prostodusznie Sorrentino. - Po wygraniu Oscara udało mi się na chwilę z nim skontaktować, to było w samolocie przed samym odlotem, hostessy wyrwały mi dla bezpieczeństwa telefon z rąk… Później miałem przyjemność spotkać go w Madrycie z okazji meczu Napoli. Myślę jednak, że mnie nie poznał, był poddenerwowany - częściowo meczem, ale przede wszystkim dlatego, że pokłócił się z narzeczoną - wspomina reżyser.

"Diego" Asifa Kapadii to "murowany kandydat na dokument roku"?

To właśnie Maradona jest bohaterem ostatniej części trylogii nagrodzonego Oscarem reżysera filmów "Amy" i "Senna". "Diego" Asifa Kapadii trafi do kin już 19 lipca. To nie tylko opowieść dla fanów futbolu, to historia o człowieku, "o sławie i geniuszu", jak określa trzy dokumenty ich twórca.

Zadaniu, które postawili sobie twórcy, najwyraźniej podołali, bo w wielu recenzjach pojawia się wątek, że to nie tylko historia sportowca skierowana do fanów piłki. "Asif Kapadia zmusza cię do zainteresowania olśniewającym i przerażającym losem Maradony czy lubisz futbol czy nie - to bez różnicy" - pisze dziennikarz Telegraph.co.uk, a na stronach The Playlist można przeczytać: "Uwaga Kapadii i zawarty w niej przekonujący punkt widzenia sprawiają, że 'Diego' jest obowiązkową pozycją dla fanów piłki nożnej, ale również - i być może przede wszystkim - nieszablonowym dokumentem biograficznym, który zdecydowanie zainteresuje szerszą publiczność". Zdaniem Anne Thompson z IndieWire, "Diego" to "murowany kandydat na dokument roku".

Prace nad opowieścią o argentyńskim piłkarzu trwały trzy lata.

- Podsumowanie historii Diega było trudne, prawie niemożliwe. Trzeba było wybrać odpowiedni moment jego dramatycznej historii - opowiada Kapadia. - Każdy wydawał się równie intrygujący i cenny: trudy młodości w slumsach Villa Fiorito, pierwszy przeskok jakościowy w argentyńskiej lidze (Boca Juniors), kontuzja i brak akceptacji w Barcelonie i tamtejszej La Lega, Mundial Messico 86 i Italia 90, największe sukcesy w SSC Napoli, upadek mitu i walka z nałogiem, nieudana próba powrotu do zawodowego sportu i skandal podczas Mundialu USA 94… Gdzie znaleźć koniec i jak spiąć całość w klamrę? Jak poradzić sobie z tym ogromem materiałów - na i poza boiskiem? Historia Diega to naprawdę bogaty skarb - dodaje reżyser. W końcu postanowił skupić się na latach 1984-91.

Wtedy Maradona, młody, niezwykle utalentowany chłopak, zostaje ściągnięty do włoskiego klubu Napoli. Trafia w sam środek neapolitańskiego kotła: mafijnych rozgrywek, sukcesów, uwielbienia i skandali. Jego geniusz i charyzma wkrótce robią z Napoli najlepszą drużynę świata. W mieście, w którym piłka to religia, Maradona staje się świętym. Na boisku dokonuje cudów, ale gdy gasną światła, wszystko wymyka się spod kontroli. Diego nie potrafi udźwignąć swojej sławy, a miasto, które zrobiło z niego boga, z dnia na dzień staje się jego przekleństwem.

Kapadia podkreśla, że "Diego" - choć jest częścią trylogii o ludziach, którzy są skonfliktowani z samymi sobą i toczą wewnętrzną walkę - różni się od "Sienny" i "Amy". - Po raz pierwszy mogłem poznać osobiście bohatera mojej filmowej podróży, a on mógł stać się moim przewodnikiem niejako w pierwszej osobie. Mogłem spojrzeć mu w oczy, śledzić jego gesty, słuchać jego głosu w realnym czasie. To nie był tylko i wyłącznie bohater rekonstrukcji, jakiej zamierzałem dokonać. Mam wrażenie, że on sam jest obiektem niekończącej się transformacji, ciągle żywym i w przebudowie - mówi reżyser.

Więcej o: