Nowego "Króla Lwa" albo pokochacie, albo znienawidzicie. Musicie się sami przekonać

"Król Lew" w odświeżonej wersji to pewnie najbardziej wyczekiwany film tego lata. Byłam, widziałam i mam mieszane uczucia. Wizualnie ta produkcja zachwyca, ale zabrakło tu jakiejkolwiek kreatywnej świeżości. Ktoś chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - zrobić wrażenie na widzach oryginału i skusić młodsze pokolenie. Wyszło przeciętnie, ale nie wątpię, że produkcja będzie polaryzować widownię. Jedni będą zachwyceni, inni skrajnie zawiedzeni. Na szczęście polski dubbing nie zawodzi.
Zobacz wideo

"Król Lew" to drugi film, który widziałam w swoim życiu w kinie, jeszcze jako przedszkolak. Wrażenie wtedy na mnie zrobił ogromne - przepłakałam pół seansu, a drugie pół się śmiałam (Timon i Pumba to bohaterowie, których tam potrzeba). Nowy "Król Lew" to dramatycznie majestatyczny obraz, pełen wypieszczonych krajobrazów i bohaterów tak realistycznych, że mogliby równie dobrze pojawić się programie dokumentalnym o życiu dzikich zwierząt. Z tym, że patrząc na małe lwiątka, guźce i surykatki człowiek ma ochotę je pogłaskać i przytulić. Tylko trochę nie do końca o to w tym chodziło. 

>>"Król Lew". Są pierwsze recenzje: "Ten film na zawsze zmieni sposób, w jaki patrzymy na kino"<<

Co dobrze zagrało? 

Zacznę może od miłych rzeczy i tego, co mi się spodobało. Nieodmiennie płakałam w tych samych momentach - jak i inni dorośli ludzie obecni na sali. W trakcie dramatycznej sceny w wąwozie niósł się charakterystyczny dźwięk towarzyszący oddychaniu przez spuchnięty i zatkany nos. Tylko okazji do śmiechu było dużo mniej. 

Timon i Pumba pojawiali się stanowczo za rzadko. Maciej Sthur i Michał Piela mieli naprawdę trudne zadanie dubbingując tę parę, ale wyszli z tego obronną ręką. Trudno przebić Krzysztofa Tyńca z oryginału, ale Maciej Stuhr ma na szczęście na tyle charyzmy, że nie ugiął się pod ciężarem roli i oczekiwań (w przeciwieństwie do reżysera filmu). To chyba on wypowiada najzabawniejsze kwestie w całej animacji. Podoba mi się też, jak się w tym filmie zmieniła dynamika ich relacji, tutaj scenarzyści naprawdę mieli fajny pomysł.  

Dubbingowo na piątkę spisał się także Piotr Polk w roli Zazu - był zabawny i mnie do siebie przekonał. Wiktor Zborowski jako Mufasa po raz drugi doskonale wywiązał się z zadania, Artur Żmijewski jako Skaza był odpowiednio dwulicowy, w sumie żałosny i paskudny. Fajnie. Charyzmatyczna była także Danuta Stenka jako Sarabi, matka Simby - ma taki głos, że dominuje każdą scenę.  

Największa zaleta "Króla Lwa" jest jednocześnie jego największą wadą 

Nowa wersja kultowej i autorskiej bajki Disneya, która w 1994 roku była przełomowa, jest dokładnie tym, co obiecywano w zwiastunach. Bardzo ładną i dopieszczoną wizualnie kopią tej samej opowieści bez żadnych rewolucyjnych zmian scenariuszowych. Wieje więc trochę nudą, choć grafika i animacja są imponujące. Chwilami się zastanawiałam, czy patrzę na efekty pracy grafików, czy jednak na zdjęcia nakręcone w plenerze. Ten realizm też dość dowcipnie wykorzystano w scenie z wędrówką kępki sierści Simby. Żuczek gnojak jest cichym bohaterem tej sekwencji. 

Problem w tym, że Disney upierając się na tak skrajny realizm animacji, sam sobie związał ręce. Dokładnie to ta wypieszczona i imponująca grafika nie pozwoliła filmowcom zaszaleć przy kręceniu najbardziej rozrywkowych sekwencji z bajki, czyli piosenek. 

>>"Król Lew" i piosenki po polsku. Wreszcie wiemy, jak brzmi nowa wersja "Miłość rośnie wokół nas"<<

Utwór "Krąg życia" jest faktycznie porażający i wgniata w fotel - miałam ciarki. "Chciałbym tym królem być" jest pełna akcji, ale na pewno już nie tak finezyjna i fantazyjna, jak pierwotna wersja. 

Piosenka "Hakuna Matata" przemknęłaby mi niezauważona, gdybym nie wiedziała, jak fantastyczna i zabawna była to pierwotnie sekwencja. Simba, Timon i Pumba po prostu biegają sobie po lesie, nie widać, żeby się dobrze bawili. Ot, kolejny dzień w dżungli. A przecież to był ten moment, kiedy wszyscy się zakochiwali po uszy w tym filmie. Potencjał kulminacyjnej i radosnej sceny gdzieś przepadł, dla mnie takim najciekawszym wizualnie i dźwiękowo momentem była piosenka "Stary lew mocno śpi". Trochę przykro.  

Za to miłym zaskoczeniem był Artur Żmijewski, czyli filmowy Skaza, śpiewający "Dam wam znak" w akompaniamencie chóru hien. Graficznie i muzycznie istotnie była to nastrojowa i odpowiednio przerażająca realizacja. Ba, polskim odbiorcom powinien przypaść do gustu żarcik zawarty w tłumaczeniu tekstu - mimo ogólnej grozy w sekwencji to był pierwszy moment, kiedy na sali kinowej pełnej dorosłych ludzi wszyscy zaczęli się śmiać.  

 

Bawi moment, kiedy Timon i Pumba w roli żywej przynęty śpiewają "Gościem bądź" z "Pięknej i Bestii". Miłym dodatkiem jest również piosenka, którą do filmu napisała Beyonce, a którą sprawnie przetłumaczono na język polski. "Spirit" leci w tle, kiedy Simba biegnie ratować Lwią Ziemię i bardzo zgrabnie nadaje scenie odpowiednio patetyczny nastrój. Aż szkoda, że nie pozwolili jej napisać więcej takich utworów. Bo muzyka w przytłaczającej większości pozostała dokładnie taka sama, jak w wersji z ‘94. To dobrze, bo to jednak najciekawszy element filmu, ale skoro w obsadzie znalazła się piosenkarka z 23 nagrodami Grammy na koncie, można było wykorzystać jej potencjał lepiej.  

 

Oglądanie nowego "Króla Lwa" kojarzyło mi się więc trochę z wizytą w kościele. Widać, że twórcy bardzo nie chcieli sprofanować oryginalnej wersji - tak bardzo ukochanej przez miliony widzów. Cały czas byli spięci. Trzymali się pierwotnego scenariusza niemal sztywno, wprowadzając ledwo kosmetyczne, choć udane, zmiany, a jednocześnie uleciała gdzieś z tego cała radość i finezja. Przynajmniej na poziomie scenariusza. 

Jednocześnie jestem pod dużym wrażeniem i nieco rozczarowana. Ten film może i był wizualnie zachwycający, a muzyka przejmująca, ale zabrakło w nim tej lekkości, którą miał oryginał i przede wszystkim łagodzącego traumatyczne wydarzenia poczucia humoru. Bo lwy naprawdę kiepsko sobie radzą w wyrażaniem emocji, nawet takie dobrze cyfrowo wygenerowane.  

Więcej o: