Borys Szyc przez długie lata wydawał się grać zadziwiająco podobne do siebie role i to najczęściej w komediach romantycznych. Rolą w "Piłsudskim" udowodnił jednak, że stał się artystą dużo dojrzalszym i pokazał pełnię swoich umiejętności. Sam zresztą nie krył, że rola Marszałka była dla niego propozycją marzeń - "Piłsudski to postać, która cały czas jest w ogniu wydarzeń. Czekałem na taką pierwszoplanową rolę" - mówił jeszcze w czasie zdjęć do filmu. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że tę szansę wykorzystał najlepiej, jak tylko mógł.
Czytaj też: Borys Szyc dał radę jako Józef Piłsudski? "Wyglądając jak ja wyglądam - to trzeba odwagi i wyobraźni"
Kiedy ogląda się Szyca trudno jednocześnie nie być pod wrażeniem jego kreacji Józefa Piłsudskiego. Oczywiście duża w tym zaleta starannej charakteryzacji, ale naprawdę wygląd to nie wszystko. Szyc delikatnie i przekonująco zmienił to, jak mówi, jak się rusza. To zmiana bardzo wiarygodna, niewymuszona, a chwilami nawet hipnotyzująca.
Jako aktor wywiązał się z zadania doskonale. Nie wydaje mi się też, że to rola, która miała by go przykryć i z którą będzie już zawsze utożsamiany, jak to często się zdarza w przypadku tak znaczących postaci.
Oddajmy sprawiedliwość także innym członkom obsady – dali pokaz możliwości. Mimo że to film historyczny, nie są usztywnieni, nie zachowują się w przerysowany sposób.
Zarówno Jan Marczewski jako Walery Sławek, Józef Pawłowski jako Aleksander Sulkiewicz, Tomasz Schuchardt jako Aleksander Prystor czy Kamil Szeptycki jako Karol Sosnkowski stworzyli bohaterów wiarygodnych. Mimo doklejonych bród czy ufryzowanych wąsów nie wydawali się przebranymi panami, tylko prawdziwymi ludźmi.
Józef Pawłowski jako Aleksander Sulkiewicz Jarosław Sosiński
Czytaj też: "Piłsudski". Borys Szyc zagrał marszałka, a inni? Sprawdzamy, kto jest kim w filmie Michała Rosy
Szczególnie przekonują była np. scena, kiedy to Piłsudski przedstawia swoją pasierbicę kolegom z PPS. Marczewski jest uroczo zawstydzony (Walery Sławek i Wanda Juszkiewiczówna byli w sobie zakochani), a reszta panów w reakcji na zauroczenie młodych ludzi zachowuje się tak jowialnie, jak tylko pocieszny wujek potrafi. W pamięć zapadają też kreacje Łukasza Garlickiego i Grzegorza Małeckiego. Są charakterystyczni, wyraźni i w odpowiednich chwilach irytujący.
Iskry też nie brakuje Magdalenie Boczarskiej (Maria Piłsudska, żona Marszałka) i Marii Dębskiej (Aleksandra Szczerbińska, wieloletnia kochanka, matka jego córki, później żona). Grają silne i zdecydowane kobiety, które nie boją się powiedzieć, co myślą. Sekwencja, w której Boczarska jako zdradzana żona mówi Szycowi, że rozwodu nie da, a przy okazji prowadzi lekcję angielskiego z młodocianą uczennicą to jeden z najciekawszych momentów filmu.
Twórcy filmu obiecywali, że odbrązowią Marszałka i pokażą jako człowieka, któremu wymsknie się i przekleństwo, i takiego który wda się w romans mimo tego, że jest już żonaty, czy nie cofnie się przed szantażem. I faktycznie, takiego Piłsudskiego Szyc odegrał. Pokazał też momenty jego słabości i zwątpienia, zakłopotania czy zwykłej furii. Podobnie Magdalena Boczarska jako jego małżonka pięknie pokazała uczucia kobiety, która w jednej chwili orientuje się, że została odrzucona i jej związek się skończył. I to w momencie, kiedy umarła jej córka.
'Piłsudski', reż. Michał Rosa Fot. Jarosław Sosiński/ SF Kadr / NEXT FILM
Są takie dwie sceny, które szczególnie porywają - ta na placu Grzybowskim i ta z okradaniem pociągu. Nieprzekombinowane, a naprawdę wymowne. To takie punkty kulminacyjne, które śmiało można by pokazywać jako osobne metraże.
"Piłsudski" w reżyserii Michała Rosy to także wizualnie zadbany film – doceniam świetną charakteryzację, dobre kostiumy i udaną scenografię. Imponujące jest to, że filmowcom udało się zbudować całą Berezę Kartuską - gdybym nie wiedziała, że to dekoracje, to bym się nie domyśliła. Widać, że dużo się też napracował operator Piotr Śliskowski, który ponoć nie pomagał sobie statywami i nosił sprzęt przez większość czasu na własnych barkach.
Problem w tym, że scenariusz i montaż nie oddają pełnej sprawiedliwości dokonaniom obsady i ekipy. Nie udało się wykorzystać pełni potencjału, jaki stworzyli swoją dobrą pracą. Choć przyznaję, że scena na placu Grzybowskim przyprawiła mnie o drobne ciarki. Czy warto zobaczyć film? Dla gry aktorskiej jak najbardziej.