Joaquin Phoenix zagrał tak dobrze, że łatwo przeoczyć, jak bardzo "Joker" jest schematyczny

Joaquin Phoenix zagrał w "Jokerze" tak wyśmienicie, że przysłonił całą resztę filmu. Można nie zauważyć, że sama historia jest mocno wtórna i nie pokazuje niczego innego niż niemal każda opowieść o "narodzinach złoczyńcy".
Zobacz wideo

"Joker" w reżyserii Todda Phillipsa (znany głównie z "trylogii Kac Vegas") dostał na Festiwalu Filmowym w Wenecji ośmiominutową owację i Złotego Lwa dla najlepszego filmu. Nieszczególnie mnie to dziwi - to bardzo malownicza i ponura produkcja z charyzmatycznym odtwórcą roli głównej, który przekonująco pokazuje osuwające się w brutalność szaleństwo. Robi to tak spektakularnie, że łatwo przymknąć oko na schematyczność całej historii i jej płytką psychologię.

"Joker" to opowieść o przerażającym szaleństwie

"Joker" to film drastyczny, który w założeniu ma pokazać banalność zła na przykładzie pogardzanego bohatera, który z zahukanego faceta przeistacza się w psychopatycznego mordercę. Na samym początku poznajemy Arthura Flecka. To 40-latek, który mieszka ze swoją chorą matką w wyjątkowo paskudnym mieszkaniu w podłym bloku.

Brakuje mu ojca i poczucia, że jest kochany i akceptowany (co uwypukla scena, w której przyszły Joker fantazjuje, że jego ulubiony prezenter telewizyjny mówi mu, że chciałby mieć takiego syna - poważnie). To zatem samotny mężczyzna, który od lat zmaga się z chorobą psychiczną i chce zostać komikiem, bo mama mu powiedziała, że jego zadaniem w życiu jest przynoszenie śmiechu. Na tym się fiksuje i to mu nie wychodzi. Jako klaun jest bardziej przerażający i depresyjny niż pocieszny i zabawny, a jego żarty są naprawdę nieśmieszne. Nawet jego własna matka mu mówi, że trzeba być zabawnym, żeby uprawiać stand-up. Do tego, w stresowych sytuacjach, dostaje niepohamowanych ataków śmiechu, przez co ludzie często się na niego irytują.

Fot. Niko Tavernise/Warner Bros / Fot. Niko Tavernise/Warner Bros

Scenarzyści bardzo się postarali, żeby tego bohatera spotykały wszelkiej maści nieprzyjemności - od przemocy rodzinnej zaczynając, przez zaburzenia psychiczne idąc, na pomiataniu przez przypadkowych przechodniów kończąc. Już w pierwszych scenach Arthura Flecka biją na ulicy nastolatkowie i łamią mu na głowie tabliczkę, z którą tańczył w pracy. Szef mu w to nie wierzy i każe zapłacić za zniszczony znak. Zaraz potem w autobusie patrzy na niego mały chłopiec, do którego Fleck zaczyna stroić miny. Wtedy matka dziecka wkracza oburzona i każe mu nie zaczepiać jej dziecka. 

I tak dzień po dniu, główny bohater jest coraz bardziej gnębiony przez kolejne napotkane osoby. Łączy je wszystkie fascynująco bezinteresowna wręcz agresja - to właśnie z jej powodu w pewnym momencie Arthur Fleck dojdzie do krytycznego punktu i straci resztki wytrzymałości. Mordercą staje się przez przypadek i to dlatego, że został ofiarą bezmyślnej przemocy o jeden raz za dużo (dodajmy, że chwilę wcześniej poznaje swoją mroczną przeszłość i traci ukochaną pracę). Nie bez przyczyny amerykańscy krytycy wyrażają obawę, że ten film może zostać odebrany jako gloryfikacja przemocy - zwłaszcza przez osoby, które czują się w podobny sposób wzgardzone przez społeczeństwo. 

Smutek Arthura Flecka widać w całej jego fizycznej postawie. Joaquin Phoenix do tej roli specjalnie schudł i to na ekranie robi piorunujące wrażenie - wystające żebra i kręgosłup obciągnięte cienką skórą wyglądają makabrycznie. Phoenix w tym wszystkim pięknie oddaje wyalienowanie swojego bohatera, jego wrażliwość i absolutną bezradność wobec otaczającej go niechęci. I cały film jest zbudowany tak, żeby stworzyć idealne warunki do "narodzin złoczyńcy", który stał się zły, bo najpierw był ofiarą.  

2Joaquin Phoenix jako Joker - pierwsze kadry z fimu2Joaquin Phoenix jako Joker - pierwsze kadry z fimu Warner Bros/Ferrari Press/East News

Niestety sam Joaquin Phoenix nie wystarczy, żeby powiedzieć, że to dobry film. Bo choć jego Joker jest przerażający w swojej metamorfozie, a rola po prostu dobra, to i tak nie wytrzymuje porównania z Jokerem w wykonaniu Heatha Ledgera. Do Jacka Nicholsona nie ma go też sensu porównywać, bo obaj stworzyli skrajnie odmiennych bohaterów.

No i wszystkie wątki prowadzące do kulminacyjnego punktu, w którym przechodzi na stronę zła, są  napisane na siłę - serio, nie wierzę, że nawet w mieście z tak kiepską opieką społeczną i medyczną jak filmowe Gotham, ktoś zostawiłby dziecko pod opieką matki z taką kartą medyczną. W dodatku dynamika tego filmu jest w zasadzie płaska - mamy serię wstrząsających brutalnością scen, które tak naprawdę nie różnią się między sobą w jakiś szczególny sposób - aż dziw, że Fleck załamał się tak późno. Plus włączenie wątku rodziny Bruce'a Wayne'a w moim odczuciu też było przeprowadzone sztywno i nieco na siłę. 

Jest też "Joker" jednak jednym z lepszych filmów z uniwersum  DC Comics (czyli tego wydawcy, który dał światu właśnie Batmana, Wonderwoman czy Aquamana). W zestawieniu z "Wonderwoman", "Joker" wypada jako produkcja dużo bardziej inteligenta, a nawet uniwersalna w swoim przekazie ("to ludzie ludziom zgotowali ten los"), a w porównaniu do "Legionu samobójców" to już prawdziwe arcydzieło. Dla fanów jest to więc seans obowiązkowy. Dla sceptyków - ciekawa opcja.

"Joker" w reżyserii Todda Philipsa wejdzie do kin 4 października. 

Więcej o: