"Terminator: Mroczne przeznaczenie" to produkcja z budżetem blisko 200 mln dolarów, która jest bezpośrednią kontynuacją dwóch pierwszych części serii, reżyserowanych przez Jamesa Camerona. Po tym, jak Cameron odzyskał prawa autorskie, zignorował te tytuły, przy których nie pracował. Reżyserię nowej części przekazał w ręce Tima Millera ("Deadpool"), a sam został producentem. Okazuje się jednak, że zaangażowanie Camerona nie gwarantuje sukcesu.
Film, który miał premierę w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w ostatni piątek, w tzw. weekend otwarcia zarobił na tamtejszym rynku niecałe 30 mln dolarów, chociaż specjaliści liczyli na około 40. Także w Chinach widzowie ruszyli do kin nie aż tak tłumnie, jak się spodziewano - zamiast 50 mln, producenci mogą wpisać sobie tylko 28 mln z biletów.
To sugeruje, że trudno będzie - nawet po wypuszczeniu nowego Terminatora na kolejne rynki - zarobić na zwrot kosztów produkcji i promocji filmu.
Co ciekawe, Cameron, który wcześniej raczej ciepło wypowiadał się o powrocie do pracy z Hamilton i Schwarzeneggerem, teraz próbuje tłumaczyć, że tak naprawdę wcale nie był aż tak bardzo aktywny jak by się mogło wydawać w trakcie realizacji filmu "Terminator: Mroczne przeznaczenie". Tuż przed premierą w jednym z wywiadów mówił o sporach z reżyserem, wspominając, że "do tej pory zdrapywana jest ze ścian krew ze ścian po ich kreatywnych sporach". James Cameron powiedział o roboczej wersji filmu, że nie był nią zachwycony:
Miałem wrażenie, że przy jej stworzeniu podjęto wiele niepotrzebnych decyzji. Sam jestem montażystą, więc podzieliłem się swoimi uwagami - niektóre były ogólne, inne bardzo szczegółowe. Robiłem tak przez jakieś dwa i pół miesiąca, aż do czasu powstania ostatecznej wersji... Nigdy nie pojawiłem się jednak na planie. Nie spotkałem się też ani razu z nową obsadą. Brałem jednak zaangażowany w pracę nad fabułą produkcji i w montaż. Dla mnie osobiście jest on finalnym etapem prac nad scenariuszem.
Polska premiera "Terminatora: Mroczne przeznaczenie" jest zaplanowana na 8 listopada.