Zacznijmy od tego, kto jest kim w "Gwiezdnych wojnach". Po pierwsze: Luke Skywalker, 20-letni chłopiec z farmy na planecie Tatooine, którego nazwisko powinniście tłumaczyć jako "Podniebny wędrowiec".
Fragment artykułu 'Filmowy serwis prasowy' 16-28 lutego 1979
Dalej mamy Hana Solo, pilota rakiety "Tysiącletni Sokół", przemytnika, ale też "szlachetnego awanturnika".
Fragment artykułu 'Filmowy serwis prasowy' 16-28 lutego 1979
Poznajcie wreszcie R2D2, a raczej: Artoo-Detoo, niewielkich rozmiarów robota "obdarzonego kompleksową pamięcią", który "komunikuje się ze swym towarzyszem językiem cybernetycznym".
Fragment artykułu 'Filmowy serwis prasowy' 16-28 lutego 1979
Aha, i nie zapominajcie przywitać się z Benem (Obi-Wanem) Kenobim, czyli "znanym w galaktykach" kawalerze Rycerzy Jedi, który jako ostatni "włada duchową Mocą, niszczącą nieprzyjaciela".
Fragment artykułu 'Filmowy serwis prasowy' 16-28 lutego 1979
Sława "Gwiezdnych wojen" błyskawicznie rozprzestrzeniła się za żelazną kurtyną - rok 1977 był przełomowy dla światowego kina. Wtedy na ekrany weszły dwa ważne filmy - "Gwiezdne wojny" i "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Także w Polsce, choć - rzecz jasna - z poślizgiem. Jak po latach opowiadali ci, którzy tamte czasy pamiętali, władze wstrzymały zakupy filmów artystycznych i same promowały komercję, a publiczność chętnie przystała na ten układ, bo na filmach rozrywkowych można było na chwilę oderwać się i od polityki, i od szarej peerelowskiej codzienności (poniżej 47. numer "Filmu" z 1979 roku).
- Za sprawą Stevena Spielberga i George'a Lucasa wszystko się zmieniło - wspominał Andrzej Pągowski, malarz, grafik i plakacista. - Na ekran wpłynęły te wielkie statki kosmiczne i wszystkim opadły szczęki. Zaczęła się pogoń za efektami specjalnymi, zabawa w kino.
Media pisały wówczas o "nowej kinomanii", "nowej widowiskowości", a przede wszystkim o "kinie nowej przygody" - ten ostatni termin zachował się do dziś. Za jego głównego propagatora uznaje się legendarnego krytyka Jerzego Płażewskiego. Krytycy poddawali "Gwiezdne wojny" analizom pod różnymi kątami - tu fragment tekstu Jerzego Prokopiuka, opublikowanego w nr. 24 "Filmu" z 1983 roku:
Gdzie publiczność odlatywała w kosmos? W warszawskim kinie Relax, gdańskim Leningradzie, poznańskim Słońcu czy katowickim Spodku - to w tych miejscach dochodziło do szturmu publiczności i to tam w pierwszej kolejności można było zobaczyć "Gwiezdne wojny".
Sukcesu produkcji Georga Lucasa rzecz jasna nie mogła nie odnotować ówczesna prasa, a także Polska Kronika Filmowa, która obwieszczała "modę kosmiczną" inspirowaną filmem o tytule... "Wojna gwiazd":
Jakiś czas potem "Filmowy Serwis Prasowy" określił go "fenomenem socjologicznym", a zarazem znakomitą odpowiedzią na "przygnębiający obraz rzeczywistości", jaki wyłaniał się z kina tamtych czasów. Furorę robiły "walki na laserowe miecze", zainteresowania wzbudzała "człekokształtna małpa Chewbacca", nowinką technologiczną był wtedy "system dźwięku stereofonicznego Dolby", a także szeroko zakrojona akcja sprzedażowa i marketingowa, choć nieporównywalna z tą, jaka towarzyszyła "King Kongowi" z 1976 roku.
"FSP" w 1979 roku odnotował, że na potrzeby filmu zaprzęgnięty został "cały przemysł zabawkarski". Co to znaczyło wtedy? Autor notki wylicza: stroje, figurki, zegarki, ale też - uwaga, rewelacja - bawełniane podkoszulki.
Zarzuty ówczesnej prasy? Oczywiście padały. W tym hasło "dehumanizacji" czy argument o "dziecinnym nadużywaniu gadgetów, które są tu bardziej skomplikowane niż ludzie". Złowrogi wątek imperialny? Proszę bardzo, gdzieś tam u Andrzeja Kołodyńskiego - w opracowaniu tekstu z "Newsweeka" - pobrzmiewa: "(...) okazało się, że właśnie na taki film wszyscy czekali - na róg obfitości pomysłów i radosnego optymizmu jako antidotum na niepewność, strach, cynizm i trudności, w jakich pogrążone jest amerykańskie kino i amerykańska rzeczywistość od lat chyba dziesięciu".
A może list do Marka Hamilla? W tym temacie prasa PRL-u też przychodziła z pomocą...
'Portret na życzenie. Mark Hamill', 'Film' 25/1983 Gazeta.pl
Świetnie, tylko skąd właściwie cały ten sukces "Gwiezdnych wojen"? Bolesław Michałek w "Kinie" z 1978 roku zauważył, że nie chodziło przecież tylko o to, że było w nich "dużo ruchu, dziania się, dużo zmiennych sytuacji, niezwykłości", a nawet "zdjęć trikowych" (czyli efektów specjalnych). Chodziło o prostotę. Pisał:
W swojej prymitywności są te filmy tak naturalne, tak czyste i bezbronne, że stanowi to ich autentyczny wdzięk.
A już pięć lat później konkurencyjny "Film" ogłosił, że wymyślona przez Lucasa "historia walki dobre ze złem w odległej galaktyce" na stałe zapisała się w dziejach kultury masowej.
Spoilery w tamtych czasach też się zdarzały. "Powrót Jedi" dopiero rozpoczynało swój triumfalny pochód przez europejskie kina, prasa donosiła, że zgarnął już przeszło 70 mln dolarów i pobił rekord "E.T." Stevena Spielberga, ale wszystkich fanów nurtowało tylko jedno pytanie: co dalej z tercetem tworzonym przez Hana Solo, księżniczkę Leię i Luke'a Skywalkera.
"Przede wszystkim Luke Skywalker i księżniczka Organa to brat i siostra - donosi redakcja "Filmu" z 1983 roku - Tajemnicę zdradził francuski tygodnik 'Cine Revue', podajemy więc fakty nie na swoją odpowiedzialność".
"Wszystko o kosmicznym rodzeństwie", "Film", 1983, nr 31 Fot. Gazeta.pl
Ale przecież nie tylko o sukces marketingowy i rozmach realizacyjny tutaj chodziło. Wacław Sadkowski na łamach "Filmu" z 1983 roku z rozbrajającą szczerością przyznaje, że z recenzją "Imperium kontratakuje", którą redakcja zamówiła u niego już dawno, zwleka "wprost nieprzyzwoicie", a najchętniej w ogóle by z niej zrezygnował:
Niech mi posłuży za usprawiedliwienie, że film Lucasa-Kershnera bije i tak rekordy popularności (...), a widownia wypełniona jest niemal wyłącznie przez publiczność młodocianą (...), w największym chyba stopniu uniezależnioną od recenzenckich rekomendacji i 'manipulacji'
No cóż, przynajmniej pod tym względem niewiele się zmieniło. Sale kinowe, jak przed kilkoma dekadami, znów przeżyją prawdziwe oblężenie "młodocianej widowni" i to mimo "recenzenckich manipulacji". Do kina pójdą także pewnie ci, którzy z wypiekami na twarzy szukali w latach 70. i 80. informacji w "Filmie" czy "Kinie", żeby zobaczyć, jak w filmie "Gwiezdne wojny: Skylwaker. Odrodzenie" twórcy po 42 latach kończą sagę o Skywalkerach.