"Deerskin" to skrajnie absurdalny scenariusz zagrany z pokerową miną. A przez to - podwójnie śmieszny

Uważaj na swoją kurtkę, ale uważaj też na to, o czym marzysz - najnowszy film Quentina Dupieux to przezabawna komedia o człowieku, który... zakochał się we własnej odzieży.

"Deerskin" zaczyna się nader poważnie i bardzo wyrazisty pozór powagi utrzymuje przez kolejne prawie osiemdziesiąt minut. I to jest jego wielka siła: choć scenariusz jest skrajnie absurdalny, wszystko jest tu zainscenizowane i zagrane na poważnie, z pokerową miną. A przez - to podwójnie śmieszne.

Zobacz wideo

Reżyser "Morderczej opony" powraca z kolejną niezwykłą historią

To historia lekko zagubionego mężczyzny, który przyjeżdża do górskiego miasteczka na odludziu, żeby spełnić swoje marzenie o realizacji filmu. Nie jest ono łatwe do spełnienia, bo bohater poza kamerą nie ma w zasadzie niczego innego, co jest potrzebne do stworzenia takiego dzieła: scenariusza, obsady, ekipy produkcyjnej, a przede wszystkim – talentu. Na szczęście poznaje dziewczynę, która w cudowny sposób potrafi wypełnić te wszystkie braki, produkcja rusza więc z kopyta.

I byłby to może zwyczajny film o człowieku, który pokonuje trudności na drodze do spełnienia marzeń, gdyby nie kilka drobiazgów: bohater ma bardzo niezwykłe hobby, a na "planie" jego amatorskiej produkcji zaczynają ginąć ludzie. I to w ilościach zatrważających, a po krótkim czasie - wręcz hurtowych. Widz pozostaje w konsternacji równej tej, której z każdym kolejnym dniem zdjęciowym zaczyna doświadczać asystująca bohaterowi dziewczyna.

Dupieux nie byłby jednak sobą, gdyby nie ubrał tej całej historii, w gruncie rzeczy: krwawej i brutalnej, w kostium, który sprawia, że jest ona wzięta w nawias i w zasadzie mało istotna. Tym razem to kostium... ze skóry. Bo to właśnie zamsz jest hobby, czy wręcz fetyszem bohatera. Zaczyna się od tytułowej kurtki, potem dochodzą do tego kolejne elementy garderoby. I to właśnie one stają się w przewrotny sposób coraz ważniejszymi bohaterami tego filmu.

Bo najbardziej wyraziste i absurdalnie zabawne są w tej czarnej komedii wcale nie sceny, w których bohater realizuje swoje obsesyjne misje – obok kręcenia filmu, pojawia się jeszcze jedna, mocno związana z fascynacją zamszową odzieżą. Najśmieszniej robi się wtedy, kiedy bohater rozmawia ze swoją kurtką, stawia ją na piedestale, traktuje jak bożka czy jak ukochaną kobietę. Jean Dujardin (laureat Oscara za "Artystę") jest w tych momentach niezwykle przekonujący, po mistrzowsku gra sceny, w których kurtka staje się obiektem fascynacji, adoracji, niemal równoważnym partnerem do rozmowy.

I to w tych momentach najbardziej widać kunszt Dupieux i oryginalność jego stylu. Ten reżyser z filmu na film zdaje się coraz bardziej sublimować swoje poczucie humoru i budować komedie wyrafinowane, ale prześmieszne zarazem. Jego najnowsze dzieło jest na to znakomitym dowodem. 

Więcej o: