Nastały dobre czasy dla fanów sagi Andrzej Sapkowskiego. Postać Wiedźmina stała się globalną marką dzięki grze od CD-Projekt. Na tyle, że za serial wziął się Netflix, który planuje na kanwie wiedźmińskich opowieści stworzyć serial, który ma wypełnić pustkę po "Grze o Tron".
Zanim jednak Wiedźmin zdobył światową sławę, w Polsce zyskał grono oddanych miłośników. Ci postanowili nakręcić film w uniwersum stworzonym przez Sapkowskiego, tak by fani mogli w końcu zobaczyć coś lepszego, niż produkcja z Michałem Żebrowskim w roli Geralta (notabene jedyny jasny punkt serialu) z początku XXI wieku. "Pół wieku Poezji Później", to pół-amatorski projekt nakręcony dzięki funduszom zebranym na serwisie crowdfundingowym Polak Potrafi. Zebrano prawie 100 tys. złotych, które przeznaczono głównie na transport i wyżywienie. Aktorzy, nawet Ci bardziej znani, pracowali za darmo. Po prawie czterech latach pracy efekty nareszcie można zobaczyć na ekranie.
"Pół Wieku Poezji Później" nie można ocenić inaczej, niż jako produkcji amatorskiej. Do tego trzeba być fanem świata wykreowanego przez Andrzeja Sapkowskiego, żeby rzeczywiście się nią cieszyć. Mając to jednak w głowie i będąc wyrozumiałym podczas seansu, film fanowski może przynieść wiele radości. Z pewnością jest lepszy, niż to, co zaserwowała nam Telewizja Polska niemal 20 lat temu, ale nie sposób czasem nie zazgrzytać zębami podczas oglądania. Niemniej, dla każdego fana, jest to pozycja obowiązkowa - ma momenty, w których was zaskoczy.
Fabuła filmu "Pół Wieku Poezji Później" to obok efektów specjalnych największy atut produkcji. Akcja rozgrywa się 25 lat po wydarzeniach z ostatniej części wiedźmińskiej sagi. Na Kaer Morhen, w którym kształci się nowych wiedźminów, przeprowadzano atak, w którym giną prawie wszyscy - ostał się tylko Lambert.
To on jest jednym z głównych bohaterów, a w jego rolę wcielił się Mariusz Drężek, aktor z poważnym filmowym CV. Jego wiedźmin jest rozczarowany światem, nie może się w nim odnaleźć - boli go też brak wdzięczności ludzi, których przecież chroni przed potworami. Wyrusza w dziesięcioletnią wędrówkę, podczas której spotyka barda Jaskra oraz Triss Merigold. Ta druga poszukuje zbiegłej z Aretuzy czarodziejki, w ręce której wpadła księga Alzura - ta sama, która traktuje o modyfikacjach genetycznych, dzięki którym powstali wiedźmini.
Lambert dołącza do starej znajomej, by powstrzymać antagonistkę przed stworzeniem kolejnych mutantów. Wiedźmin i czarodziejka razem ruszają, by powstrzymać czarownicę - jak uciekinierkę nazywają wieśniacy, ze względu na plotki nawiązujące do "Jasia i Małgosi", a które ona sama rozsiewa. To jest wyświechtany, ale dość miły dla widza zabieg. Tak zawiązana akcja to intrygujący pomysł na fabułę - trzyma przed telewizorem. Zmęczony życiem Lambert wydaje się mieć dobrą motywację, by pomóc Merigold, co jest ważnym punktem fabuły.
Lambert i Triss będą też musieli uwolnić bękarta... Jaskra. Uwaga - BĘDZIE SPOILER. Wrażliwym na tę kwestię radzimy pominąć następny akapit. Dla ułatwienia umieścimy poniżej rzeczony film:
Poeta na szczęście szybko znika z opowieści i to definitywne. Chciałoby się rzec nareszcie, bo Zamachowski w roli Jaskra,od początku był osobliwym pomysłem. Jego aparycja zwyczajnie nigdy nie pasowała do przystojnego amanta, czarującego każdą napotkaną kobietę, jakim był poeta. Ponadto jego pomysł na tę postać był nietrafiony tak samo, jak casting, a Jaskier w jego wykonaniu był męczący oraz nudny. Mówimy to pomimo uznania dla aktorskich zdolności pana Zbigniewa. Po prostu minął się z bohaterem. Niestety, jego postać zostaje zastąpiona w fabule przez jego syna Juliana, granego przez Marcina Bubółkę. Ten jest jest jeszcze bardziej irytujący niż Jaskier Zamachowskiego, a i odgrywana przez niego postać nie przystaje do tego, co widzimy na ekranie. Znów ciężko uwierzyć, że to właśnie jego urok działa na kobiety tak hipnotyzująco.
Koniec spoilerowania.
Film rozpoczyna się przydługim wstępem, który szybko nudzi i wyczerpuje chyba wszystkie linie dialogowe na kolejne 10 minut. Na początku nie dzieje się wiele, na ekranie widzimy wiele scen, które nie są zrozumiałe, a i nikt nie kwapi się, żeby je wytłumaczyć. Dialogi są poważnym problemem filmu, zresztą jak cały scenariusz, który mimo porządnego trzonu ma wiele dziur. Rozmowy między bohaterami brzmią sztucznie i wymuszenie, szczególnie wulgaryzmy, które są nieodłącznym elementem wiedźmińskiego świata. Zamiast wzmacniać wypowiedź, sprawiają, że brzmi ona jak rozmowa dwóch kolegów na warszawskiej Pradze wieczorową porą. Z czasem na szczęście to wrażenie mija, ale wciąż dialogi często wydają się absurdalne, a to potęguje braki warsztatowe aktorów. To samo tyczy się wielu innych scen i posunięć bohaterów. Nie zawsze zrozumiałe jest co i dlaczego stało się na ekranie. Drężek i Magdalena Różańska, którzy zagrali Lamberta oraz Merigold, wywiązali się ze swoich ról poprawnie, ograniczyły ich głównie źle napisane dialogi.
Wyjątkowo dobrze udały się efekty specjalne oraz sceny walki. Brak im może oszałamiającego dynamizmu, ale choreografia została przemyślana i cieszy oko. Przypominała mi to, co widzieliśmy w pierwszych sezonach "Wikingów". Twórcy musieli zastosować kilka sztuczek montażowych, ale zrobili to na tyle zgrabnie, że nie kłują w oczy. Gorzej wypadły lokacje, które były kręcone głównie na Mazowszu. I to widać. Są to może szczegóły, ale mazowiecki las, rzeka, plaża, nie pasują do przygód w świecie wiedźmińskim. Mimo to, zdjęcia i kadry były wykonane profesjonalnie i ciężko im coś zarzucić. Może to, że niektóre kadry ruchome trwały zbyt długo. Docenić należy też scenografię i kostiumy, które wyglądały przekonywająco i nie raziły po oczach, co bywa problemem filmów fantasy.