Recenzja nie zawiera spoilerów, nie zdradza żadnych istotnych elementów fabuły.
Gdy w 1977 roku "Gwiezdne wojny" wchodziły do kin, nikt nie mógł przewidzieć, że to początek jednej z najbardziej przełomowych i najpopularniejszych filmowych serii wszech czasów. Film George'a Lucasa w dniu premiery trafił do zaledwie 32 kin - okazało się jednak, że widzowie walą na niego drzwiami i oknami. Liczbę kopii błyskawicznie trzeba było zwiększyć.
Po czterech dekadach George Lucas ma już niewiele wspólnego z "Gwiezdnymi wojnami", a my dostajemy IX epizod, który kończy opowieść o walce Rebeliantów z Imperium. I chociaż części powstałe po "Nowej nadziei", "Imperium kontratakuje" i "Powrocie Jedi" spotykały się z dużo większą krytyką, to gdy po raz OSTATNI pojawiają się na ekranie słowa "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...", a z głośników płyną pierwsze nuty kultowej muzyki Johna Williamsa, ciarki wciąż przechodzą po plecach.
Za kamerą w filmie "Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie" staje J.J. Abrams, który pracował już przy "Przebudzeniu Mocy" (część VII). Ja akurat należę do tej części widzów, którzy "kupili" tamten jego pomysł na "Gwiezdne wojny", dlatego czekałam, jak poradzi sobie tym razem. Presja była ogromna - po kiepsko przyjętym VIII epizodzie i filmie o Hanie Solo miał przywrócić machinę, jaką są "Gwiezdne wojny", na właściwe tory. Raz, że chodziło o zakończenie TYCH "Gwiezdnych wojen" - kultowych, oryginalnych, i kochanych. Dwa - pożegnanie ze Skywalkerami nie znaczy, że Disney i spółka przestają chcieć zarabiać - mają powstawać kolejne filmy i seriale powiązane ze światem GW.
Czy stanął na wysokości zadania?
Na pewno nie próżnował. Już w pierwszych minutach, co może zaskoczyć, dostajemy potężną dawkę akcji i dowiadujemy się ważnych rzeczy. Oczywiście, trwa walka Ruchu Oporu z Pierwszym Porządkiem, ale już na początku okazuje się, że największym zagrożeniem, jakie stanie przed bohaterami, jest ten, którego doskonale znamy - Imperator Palpatine. Twórcy już w pierwszych scenach (a nawet w zwiastunie) pokazują jego powrót i wyjaśniają - dość przekonująco - w jaki sposób powrócił, chociaż zginął z ręki Lorda Vadera w "Powrocie Jedi".
"Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie" to film, w którym dostaniemy wiele sentymentalnych nawiązań do poprzednich części. W filmie zobaczymy m.in. bohaterów z pierwszej trylogii (czyli części IV-VI). Fantastycznie, że pojawia się Billy Dee Williams jako Lando Calrissian (na szczęście nie tylko po to, by się pokazać, ale także coś zagrać). Wiadomo, że pojawi się także Mark Hamill w roli Luke'a, a czeka nas jeszcze kilka innych niespodzianek... Uspokajam też, że chociaż twórcy mogli użyć tylko archiwalnych zdjęć nakręconych przez Carrie Fisher przy pracy nad "Przebudzeniem Mocy" z 2015 roku, to rola Lei nie jest kilkusekundowa, dodana "na doczepkę". Zgrabnie sobie z tym poradzili i godnie pożegnali księżniczkę, która stała się nieustraszonym generałem.
O efektach specjalnych w przypadku "Gwiezdnych wojen" chyba nawet nie warto pisać - to nieodłączna część sagi i zawsze stoją na wysokim poziomie (lub - jak w przypadku części I-III przynajmniej są nowatorskie). Ważnym elementem IX Epizodu jest humor - nie upchnięty na siłę, dialogi naprawdę dają radę. Świetna jest w tej części dynamika między głównymi postaciami - Rey, Poe i Finnem. Każde z nich dostaje także swój własny czas ekranowy - najciekawszy, mimo rozterek Rey i jej wahań dotyczących Jasnej i Ciemnej strony Mocy, wydaje mi się epizod między Poe i Zorri. Do tej pory ten bohater był głównie pilotem myśliwca, teraz pokazał ikrę i komediowy pazur. On, Finn i Rey staną jednak przed bardzo trudnym zadaniem i dramatycznymi decyzjami.
Fot. Disney
Nie mogę zdradzić, kim byli rodzice Rey, ale dostaniemy odpowiedź na to pytanie. Czy satysfakcjonującą? Każdy musi ocenić sam. Teorii było mnóstwo, ja z taką już też się spotkałam i muszę przyznać, że liczyłam na inne rozwiązanie tej sytuacji.
Zresztą, sam moment kulminacyjny rozgrywki to chyba najsłabszy element filmu. Znajdziemy tu trochę klisz i momentami zbyt dużo patosu. Od początku jednak było wiadomo, że żadne rozwiązanie nie będzie idealne. Pytanie brzmi nie "czy" zakończenie usatysfakcjonuje widzów, tylko "ilu" z nich...
Mimo kilku niedociągnięć scenariuszowych, pożegnanie z "Gwiezdnymi wojnami" to coś, czego nie można przegapić. To koniec epoki, koniec baśni... Baśni o konflikcie, o przyjaźni, o dojrzewaniu. "Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie" to nie jest poziom sagi z lat 70. i 80., ale przy tak wysokich oczekiwaniach, całkiem sympatyczne pożegnanie.