Książki Blanki Lipińskiej to już niezaprzeczalny fenomen w polskiej literaturze, a teraz także i kinematografii, przynajmniej jeśli spojrzymy na liczby. Trylogia z serii "365 dni" sprzedała się już w ponad 500 tys. egzemplarzy, Lipińska dopiero co wygrała Bestsellery Empiku, kilka miesięcy temu zajęłą drugie miejsce w rankingu najbardziej poczytnych pisarzy w Polsce, a na Instagramie śledzi ją ponad 300 tys wiernych fanek.
Opinie na temat historii przez nią opisywanej są skrajne - pisarka ma zarówno zagorzałe grono wielbicieli, jak i krytyków. Jedni są zachwyceni tym, jak "bezkompromisowo" i "odważnie" opisuje sceny erotyczne (i fantazje czytelników), inni zwracają uwagę na niepokojące i liczne momenty, w których brak wyraźnej zgody partnerki na brutalne traktowanie czy nawet sam stosunek seksualny. Sama historia "365 dni" zaczyna się od tego, że główna bohaterka zostaje porwana przez zakochanego w niej włoskiego mafioso i "zmuszona" do odwzajemnienia uczucia w tytułowe 365 dni.
Wszystkie liczby, estymacje i znaki na niebie i ziemi wskazują, że mimo, a może dzięki licznym kontrowersjom, na wchodzącą właśnie do kin ekranizację pierwszej częsci trylogii "365 dni" ruszą tłumy widzów. Szczególnie po skandalicznym wywiadzie, którego udzieliła grająca główną rolę Anna Maria Sieklucka w magazynie Viva i po którym redaktor Roman Praszyński stracił pracę. Postanowiłyśmy więc udać się na przedpremierowy pokaz filmu w reżyserii Barbary Białowąs, by sprawdzić, czy wilk naprawdę jest tak skandaliczny, jak go malują. A potem szczerze sobie o nim porozmawiałyśmy.
Justyna Bryczkowska, kultura.gazeta.pl: Lipińska na pewno wyciągnęła wnioski z tego, jak wyglądała ekranizacja "50 twarzy Greya" i ugryzła sprawę trochę inaczej. A zasadniczo dużo bardziej dosłownie. Jej główna bohaterka, Laura, w przeciwieństwie do Anastazji Steel, wykazuje jakiekolwiek ślady charakteru i pewności siebie, aczkolwiek jej decyzje związkowe bardzo łatwo zakwestionować.
Maja Piskadło, kultura.gazeta.pl: Kiedy ją spotykamy, umawia się z typem tak skrajnie nieznośnym, przerysowanym i kompletnie do niej niedopasowanym, że trudno zrozumieć, dlaczego w ogóle się z nim związała. I równie trudno zrozumieć, dlaczego z jednej strony jest widocznie bez przerwy sfrustrowana jego zachowaniem, a z drugiej wylewa tak rzewne łzy, kiedy go rzuca.
J: Podejrzewam, że ubolewa nad swoimi wcześniejszymi decyzjami, a nie nad zakończeniem związku.
M: Fakt, jestem w stanie się z tym zgodzić. Jednak Martin to i tak postać poboczna. Wszak głównym bohaterem jest tu Don Massimo - sycylijski boss gangu, o którego szerokich wpływach przekonujemy się od pierwszych sekund filmu.
J: Jeśli już człowiek odpuści sobie szukanie w tej historii śladów jakiegokolwiek prawdopodobieństwa, to ma szansę zauważyć, że cała ta opowieść jest bardzo obszernie rozpisaną fantazją seksualną z pobocznymi wątkami romantycznymi, które sceny erotyczne sklejają w całość.
M: Rozumiem, że zamierzeniem twórców było pokazanie tutaj zadziornej babki, która spotyka "samca alfę" i ich relacja zaczyna się od walki charakterów, przepychanek i ustalaniem granic czy tego, kto tu naprawdę rządzi. Przy okazji w tle gdzieś obija się hasło "no pokochaj mnie" i dodatkowe: "to nie będziesz mieć problemu z tym, co robię".
J: Powtarza się też często hasło przewodnie filmu: "Are you lost, babygirl"? I to chyba najlepiej oddaje, o co tam przede wszystkim chodzi. Lipińska i Białowąs pokazują nam połączenie nierealne, a przez to pociągające - dziki, drapieżny i bezwzględny samiec, który nie cofnie się przed morderstwem i porwaniem, a jednocześnie czule chroni swoją wybrankę przed całym złem świata.
M: No tak, ale problem w tym, że ona na początku go wcale nie chce, a on ją zmusza, tudzież przekonuje, bardzo dziwnymi sposobami. Aczkolwiek cóż, no, generalnie tu raczej nie chodzi o to, żeby to miało jakikolwiek związek z rzeczywistością, tylko żeby zadziałało na Laurę i na widza. I co? I działa.
J: Choć kwestia konsensualności w tym wszystkim pozostaje wątpliwa, to jednak w pewnym momencie wychodzi na to, że wszystkie bohaterki są zadowolone i szczęśliwe. Można by się zastanawiać, czy nie jest to obrazek pt. Utrwalone wzorce kultury gwałtu, ale to moim zdaniem mija się trochę z celem. To nie jest dokumentalny reportaż z życia mafii na pograniczu branży porno, to jest opowieść o fantazjach seksualnych, które tymi fantazjami mają zostać.
M: Myślę, że to naprawdę doskonale skonstruowany pod grupę odbiorczą produkt. Ma w sobie takie elementy jak przystojny główny bohater, bohaterka z którą po wyglądzie wiele osób może się zidentyfikować, dużo ostrej erotyki i wszechogarniające elementy bajkowe. Mnóstwo tam przepychu - włoski zameczek, prywatny jacht, własny samolot, luksusowe auta - ba, główna bohaterka mieszka w wypasionym apartamencie w centrum Warszawy z widokiem na miasto.
J: O, to dobry moment, żeby powiedzieć, że mimo dziwnego romansu z księciem z bajki, który bardziej przypomina łobuza, który "kocha najbardziej", Laura jest też zaradną kobietą. W jednej jedynej scenie opisującej jej życie zawodowe widać, że nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ryzykuje dużo i tym wygrywa.
M: W tym filmie jest nawet odpowiednik "pocałunku prawdziwej miłości". Scena, w której Massimo ratuje Laurze życie, to taki punkt zwrotny, w którym kończy się wojna osobowości, a zaczyna erotyczny szał ciał. Don Massimo jest niczym książę, który wyławiając Laurę z morza, zmienia ją z zimnej, opierającej się przed jego urokiem kobiety, w zakochaną w nim bez pamięci, oddaną księżniczkę, która chętnie zostanie królową.
J: No i są te sceny z zakupami w luksusowych butikach - raz są sposobem na to, by Laura mogła się wyzłośliwić i poznęcać nad swoim porywaczem, a potem to już wygląda jak w "Pretty woman". Mówiłam - czysta bajka. Ale szanuję, że przyszedł moment, w którym Massimo wyglądał na zgnębionego zakupami z lubą tak samo, jak każdy nieszczęśliwiec błąkający się po centrum handlowym w oczekiwaniu, aż druga połówka wyjdzie z kolejnego sklepu.
M: Z innej beczki - film w zdecydowanej większości nie ma polskich dialogów, co dodaje pewnej egzotyki całemu przedsięwzięciu. Z jednej strony mamy rozmawiających po włosku gangsterów, z drugiej angielskie dialogi między Laurą i Massimo, no i jeszcze nieliczne wtręty po polsku.
J: Np. kiedy nasza bohaterka jest u szczytu frustracji i krzyczy po polsku, na co Massimo odpowiada jej "English, please". Trzeba powiedzieć, że jak na polskich aktorów mówiących po angielsku, to ogólny poziom wypada nieźle. Jest nawet Bronisław Wrocławski, który skutecznie wciela się we włoskiego gangstera. Można mu uwierzyć.
M: Ja wierzę, że uroda Michele Morone i jego kreacja w tym filmie przysporzą mu wielu oddanych wielbicielek. Chłopak ma pełen pakiet - przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i ładnie śpiewa. Po Annie Marii Siekluckiej widać, że to jej pierwszy film. A łatwo nie miała, ta historia jak na debiut, jest bardziej niż wymagająca. Na ogół się broni.
J: Czuję, że charakterologicznie najbardziej ze wszystkich nagimnastykowała się Magdalena Lamparska. Kojarzymy ją głównie z polskich komedii romantycznych i seriali komediowych, w których gra miłe, w miarę ułożone dziewczyny. Tutaj nastąpiła kompletna metamorfoza. Co za dzikość, krzykliwa ekspresja - aż trudno uwierzyć, że to ona. Chyba to ona bawiła się najlepiej na planie. Można wręcz powiedzieć, że jej postać została skrojona, by wprowadzić elementy komiczne.
M: A w ogóle mam wrażenie, że "365 dni" tworzy w pewien sposób spójne uniwersum z filmami Macieja Kawulskiego, który był tutaj jednym z producentów (obok Ewy Lewandowskiej i Tomasza Mandesa). Ba, w jednej z pierwszych scen chłopak głównej bohaterki nawet ogląda jego "Underdoga".
J: Jasne, że ta produkcja nie spodoba się wszystkim. Ale też trzeba oddać sprawiedliwość operatorowi - to bardzo ładnie nakręcone zdjęcia. I myślę, że tak jak filmy Kawulskiego okazują się kinowymi hitami, tak i "365 dni" tam gdzie ma "zrobić robotę", tam ją zrobi. Nie wątpię też, że na drugą część będą walić tłumy - po takim cliffhangerze nie może być inaczej.
M: A ja tylko żałuję, że Massimo nie zrobił salta, kiedy miał okazję.