Niestety jedynym polskim akcentem 92. ceremonii wręczenia Oscarów był występ Kasi Łaski, która wraz z Elsami z całego świata zaśpiewała fragment piosenki z "Krainy lodu II". Każda z wokalistek śpiewała w swoim języku, więc i Łaska śpiewała po polsku. I to by było na tyle, chyba, że weźmiemy pod uwagę mikro-rolę Rafała Zawieruchy w "Pewnego razu... w Hollywood", które otrzymało nagrodę za scenografię, a Brad Pitt wreszcie otrzymał Oscara za rolę aktorską.
Choć wydaje się, że "Boże Ciało" miało nieco większe szanse niż "Zimna wojna" w ubiegłym roku (drugi Oscar dla tego samego reżysera był niemal nierealny), nie zdobyło statuetki. W kategorii Najlepszy film międzynarodowy lepszy okazał się południowokoreański "Parasite", który triumfował wcześniej w Cannes.
>>> Zobacz polski zwiastun "Parasite"
"Parasite" był zdecydowanym triumfatorem Oscarów, nie tylko tegorocznych. Poza "naszą" kategorią, Bong Joon Ho za swój film otrzymał również nagrody za najlepszy scenariusz oryginalny, reżyserię i główną nagrodę dla najlepszego filmu. To sukces historyczny, bo "Parasite" jest pierwszym nieanglojęzycznym filmem, który otrzymał najważniejszą nagrodę Akademii.
Niestety tak, jak w ubiegłym roku Oscary były kompletnie "wybielone", tak w tym roku jeszcze bardziej niż zwykle pominięto kobiety. W prestiżowych kategoriach pozaaktorskich kobieta otrzymała tylko jedną nominację. Chodzi o Gretę Gerwig, która była nominowana za scenariusz adaptowany do "Małych kobietek".
To wcale nie oznacza, że kobiety nie stworzyły w tym roku dobrych filmów. Niech przykładem będzie sama Gerwig. Jej "Małe kobietki" były nominowane łącznie w sześciu kategoriach, ale nie nominowano go za reżyserię. Nominowana za rolę drugoplanową w tym filmie Florence Pugh zauważyła, że dokładnie o tym są "Małe kobietki". - Greta dosłownie zrobiła o tym film - powiedziała. Aby nie zdradzać fabuły obrazu, który nadal można zobaczyć w polskich kinach, wystarczy powiedzieć, że "Małe kobietki" to film m.in. o pracy kobiet i zarabianiu pieniędzy w męskim świecie. Akcja filmu rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku, a - jak pokazują Oscary - jest to temat nadal aktualny.
Przypomnijmy, że w kategorii reżyserskiej w niemal stuletniej historii Oscarów nagrodzona została tylko jedna kobieta - Kathryn Bigelow za "The Hurt Locker". Łącznie w tej kategorii nominowano pięć kobiet. "Jaka róża taki cierń, nie dziwi nic" - jak śpiewała Edyta Geppert. Akademia nagradza filmy dla siebie i o sobie, a w ogromnej większości składa się z białych (93 proc.) mężczyzn (76 proc.).
I pewnie można by do tego już przywyknąć i pogodzić się ze specyfiką Oscarów, gdyby nie rozpaczliwe próby uratowania "różnorodności" gali, przez upychanie w mało istotnych rolach osób nie-białych i kobiet. Galę otworzyła piosenkarka i aktorka Janelle Monae, czarnoskóra, queerowa kobieta, która złożyła życzenia z okazji obchodzonego w lutym w Stanach Zjednoczonych Miesiąca Historii Czarnoskórych. O roli kobiet w filmie i nie tylko mówiło też kilkoro wręczających nagrody, w tym Steve Martin i Chris Rock, którzy przemawiali jako pierwsi, a na pytanie "kogo brakuje na sali", odpowiedzieli: "wagin".
Historyczny sukces "Parasite" może być pierwszą jaskółką zmian w Akademii. I być może w kolejnych latach przestanie się pomijać kobiety. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni i lepiej opanować pozycję dystansu. Tymczasem nie dystansujmy się od "Bożego Ciała", które nie zgarnęło nagrody, ale sama nominacja to ogromny sukces Jana Komasy, zwłaszcza, że film właściwie nie miał promocji za oceanem. Komasa mógłby zresztą powiedzieć swojemu południowokoreańskiemu konkurentowi za Ryszardem Ochódzkim: "Z tobą przegrać, to jak wygrać".
>>> Kto w tym roku zgarnął statuetkę i wieczną sławę? Nie obyło się bez niespodzianek [CAŁA LISTA]