Małgorzata Steciak w rozmowie z Gazeta.pl optymistycznie patrzy na to, kto zabrał do domu Oscary. Na pytanie, co było największym zaskoczeniem wieczoru, odpowiada:
Ostatnie minuty gali, kiedy zwycięzcą [nagrody dla najlepszego filmu - red.] okazał się "Parasite" wbrew oczekiwaniom, bo bukmacherzy i chyba większość fanów typowała "1917", który po kolei zgarniał kolejne nagrody na poprzednich galach, a tutaj okazuje się, że mamy wielki triumf kina koreańskiego.
Jak podkreśla Steciak:
To był moment, kiedy Oscary udowodniły, że mimo że najczęściej są do bólu przewidywalne, to jeszcze mogą nas czymś pozytywnie zaskoczyć i że akademicy są gotowi przynajmniej trochę rozszerzyć perspektywę i wpuścić trochę świeżej krwi.
Zobacz też: Jan Komasa o przegranej "Bożego Ciała". "Jako naród bardziej niż prezydenta potrzebujemy terapeuty" >>
Dziennikarka opowiedziała też słowo o największych rozczarowaniach tego wieczoru. Czy należy do nich "Boże Ciało" Jana Komasy? Steciak twierdzi, że absolutnie nie powinniśmy tak myśleć:
To jest ogromne wyróżnienie dla polskich twórców, którzy bez dystrybucji kinowej w Stanach wypromowali ten film, udało im się dotrzeć do wpływowych członków Akademii i ze stosunkowo nieznanego w Stanach Jana Komasy wypromować film tak, że udało im się otrzymać nominację do Oscara. To wielka zasługa naszych twórców i ekspertów od PR-u.
Zobacz też: Oscary 2020. Eliza Rycembel: "Wszyscy trzymaliśmy kciuki, żeby było jak najlepiej" >>