W rozmowie z Łukaszem Rogojszem Michał Walkiewicz opowiedział m.in., jak według niego wygląda definicja fenomenu "Parasite", który w oscarowy wieczór zgarnął statuetki dla najlepszego filmu, najlepszego scenariusza oryginalnego, najlepszego filmu międzynarodowego, a także dla najlepszego reżysera, czyli Bong Joona-ho. Tym samym odebrał nagrody pewniakom - głównie Samowi Mendesowi i jego "1917". Taki werdykt Amerykańskiej Akademii Filmowej nie wziął się jednak znikąd. Jak mówił Walkiewicz:
To jest film bardzo emblematyczny, jeśli chodzi o twórczość Bong Joon-ho. Łączy w sobie elementy gatunkowe z cechami kina bardzo wysoko artystycznego. Po drugie, idealnie chwyta puls tego, co dzieje się teraz na świecie - opowiada o ekonomicznych dysproporcjach, ale opowiada w taki sposób, który jest atrakcyjny, który wciąga, który jest związany ze zmianami konwencji i nie ocenia. To jest raz dramat, raz groteska, raz thriller, raz jakaś absurdalna komedia... To jest efektowne, a nie efekciarskie, i jest w stanie zaapelować do widza pod każdą szerokością geograficzną.
Zobacz też: Małgorzata Steciak: Oscary udowodniły, że jeszcze mogą nas czymś zaskoczyć >>
Trudno było pominąć wątek polski - "Boże Ciało" Jana Komasy nie podołało w kategorii najlepszy film międzynarodowy południowokoreańskiemu gigantowi. Niemniej Walkiewicz podchodzi do sytuacji z pozytywnej stopy:
"Boże Ciało" było w tak fantastycznej stawce (...) że nie mówiłbym o tym inaczej niż o sukcesie olbrzymim polskiego kina. Znaleźć się w takiej stawce to naprawdę duży sukces. Mamy troszkę skłonność do zamieniania sukcesów w porażki, ale to nie jest porażka. Wysłaliśmy niesamowitą ekipę do Hollywood, bardzo młodych ludzi... Naprawdę jest się z czego cieszyć.
Zobacz też: "Amerykańskie kino dostało po tyłku, jak nigdy wcześniej" - Karolina Korwin-Piotrowska po Oscarach >>