To nie będzie odkrywcze stwierdzenie, gdy napiszę, że Jan Komasa ma rękę do znajdowania aktorskich talentów. To po jego "Sali samobójców" z 2011 roku wystrzeliła kariera Jakuba Gierszała. Potem było "Miasto '44" i Zofia Wichłacz oraz Józef Pawłowski, a w zeszłym roku szerokiej publiczności objawił się dzięki "Bożemu Ciału" talent Bartosza Bieleni. Trójka z nich ma na koncie nagrodę European Shooting Stars. Tytuł Gwiazdy Jutra jest przyznawany przez European Film Promotion aktorom, którzy zdaniem jury są najbardziej utalentowanymi młodymi artystami, a każdy z dziesięciorga nagrodzonych każdego roku zostaje zaproszony na Festiwal Filmowy w Berlinie. Tam jest "zaprezentowany przemysłowi filmowemu, publiczności i przedstawicielom międzynarodowej prasy".
Nie zdziwiłabym się, gdyby na liście Gwiazd Jutra niedługo znalazło się nazwisko Macieja Musiałowskiego. Aktor, którego teraz można oglądać m.in. także w serialu TVN "Kod genetyczny" i w Och-teatrze w "Stowarzyszeniu umarłych poetów", niesie na swoich barkach cały film Komasy. Jest niejednoznaczny, prawdziwy, rewelacyjny.
Musiałowski gra Tomka, studenta prawa Uniwersytetu Warszawskiego, który zostaje przyłapany na plagiacie i wydalony z uczelni. Ukrywa to jednak i nadal korzysta ze wsparcia finansowego państwa Krasuckich (Danuta Stenka, Jacek Koman), których zna od dzieciństwa. To rodzice Gabi (hipnotyzująca Vanessa Aleksander), w której chłopak od dawna się podkochuje. Kiedy oszustwo wychodzi na jaw, skompromitowany chłopak traci zaufanie i życzliwość swoich dobroczyńców. Tomek w poczuciu niesprawiedliwości i odrzucenia postanawia, że zemści się, pokazując im przy okazji, że wcale nie są od niego lepsi.
I rzeczywiście, chociaż Tomek przy pomocy nowych technologii zatraca się w zemście, żaden bohater Komasy nie jest "czysty". Krasuccy, wykształceni, majętni, obyci kosmopolici z lewicującymi poglądami, którzy na wiecach krzyczą "wolność, równość, demokracja", we własnym gronie o przeciwnikach politycznych mówią "debile" i "bydło", a z Tomka nabijając się dlatego, że jest z małej wsi i czują się od niego lepsi. Właścicielka firmy, w której Tomek zaczyna pracę, śmieje się głośno, gdy patrzy na łzy kogoś, komu niszczy wizerunek za pieniądze. Bo Tomek otrzymuje pracę w agencji reklamowej, która zajmuje się nie tylko budowaniem wizerunku, ale także psuciem reputacji. Pod pozorem obowiązków zawodowych Tomek zaczyna inwigilować Krasuckich, aktywnie włączonych w kampanię polityczną kandydata na prezydenta stolicy - Pawła Rudnickiego (Maciej Stuhr) - który także ma pewną tajemnicę.
Z pierwszą "Salą samobójców" ten film łączy jedynie postać właścicielki agencji, dla której pracuje Tomek - to Beata Santorska (Agata Kulesza), matka głównego bohatera granego przez Gierszała. Drugim elementem jest gra komputerowa, którą Tomek wykorzystuje do realizacji swoich celów. Grafika jest naprawdę dobra, choć wykorzystanie samej gry odrobinę naciągane.
"Sala samobójców. Hejter" - premiera i czerwony dywan >>
Vanessa Aleksander i Maciej Musiałowski w filmie 'Sala samobójców. Hejter' fot.materiały prasowe
Teoretycznie w najnowszej produkcji duetu Jan Komasa-Mateusz Pacewicz obserwujemy na ekranie wycinki codzienności bliższej nam niż w "Bożym Ciele". Mamy tu warszawskie liberalne "elity", chłopaka, który przyjeżdża do stolicy z małej miejscowości, środowisko coraz bardziej aktywnych nacjonalistów, kampanię polityczną i świat mediów społecznościowych oraz internetowego stalkingu i hejtu. Odniosłam jednak wrażenie, że "Boże Ciało" - dość nieprawdopodobna (choć inspirowana prawdziwymi zdarzeniami) opowieść o chłopaku z poprawczaka, który postanawia udawać księdza jest bliższa życiu i prawdy niż to, co Pacewicz opisał w filmie "Sala samobójców. Hejter". Czasem miałam wrażenie, że scenariusz obu tytułów pisały dwie różne osoby.
Poza tym "Sala samobójców. Hejter" to film ze scenariuszem, który nie wydaje się szczególnie odkrywczy. Oprócz kilku ciekawych rozwiązań sporo tu schematów, kalek, często podczas pokazu pojawiała się w mojej głowie myśl "już to gdzieś widziałam". Historia głównego bohatera wciąga, nawet jeśli dość wcześnie da się przewidzieć, w którą stronę zmierza. Pewnie mogłaby być jednak odrobinę bardziej ścięta w trakcie montażu.
Czy wypada w ogóle krytykować film reżysera nominowanego do Oscara? Oczywiście, że wypada, szczególnie gdy jego nowa propozycja nie ma takiej siły rażenia jak wyróżniony przez Akademię tytuł. Poza tym, mimo wszystko najnowszy film Komasy to dobry film. Dość uniwersalny, w dodatku życie dopisało do niego własny rozdział. Zdjęcia realizowano - co przy każdej okazji podkreślają twórcy, pisząc o tym także w napisach końcowych - od października do grudnia 2018 roku. Kilka tygodni później podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zginął Paweł Adamowicz. W wywiadzie dla "Wprost" Komasa mówił o śmierci prezydenta Gdańska:
Nie wiem, co jako reżyser mógłbym zrobić mocniej, gdybym chciał stworzyć obraz zagrożonego dobra.
- To było tak filmowo-hollywoodzkie, że aż nierzeczywiste - dodał. - Czy poczułem jako reżyser "Hejtera" ciarki na placach? Tak. Czy uznałem, że robię film profetyczny? Nie - powiedział Komasa i wytłumaczył, że jego film to "suma, a właściwie średnia wszystkich strachów". I rzeczywiście, po wyjściu z kina "Sala samobójców. Hejter" siedzi w głowie i zmusza do zastanowienia się, dokąd to wszystko zmierza. I niestety wygląda na to, że w walce z hejtem dobro po prostu stoi na straconej pozycji.