Po raz pierwszy szansę na Oscara Andrzej Wajda miał dopiero w 1976 roku. Nie "Kanał" czy "Popiół i diament" dostały nominację, a jego "Ziemia obiecana". Reżyser przegrał wtedy starcie z Akirą Kurosawą, który nagrodę dla najlepszego filmu zagranicznego dostał za "Dersu Uzała". Szansę na Oscara miały także w 1980 roku "Panny z Wilka", a dwa lata później historia powtórzyła się z "Człowiekiem z żelaza". Później Akademia zapomniała o reżyserze na dłuższy czas, by w 1999 roku ogłosić, że Andrzej Wajda dostanie Oscara honorowego za całokształt twórczości.
- Mam wielki zaszczyt wręczyć tego honorowego Oscara Andrzejowi Wajdzie! - ogłosiła ze sceny Jane Fonda podczas 72. ceremonii wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Zebrani w Shrine Auditorium w Los Angeles i widzowie przed telewizorami na całym świecie zobaczyli też skrót z najważniejszych filmów reżysera. Ten wszedł na scenę, odebrał statuetkę i wygłosił jedno ze swoich najsłynniejszych i najbardziej znamiennych przemówień:
Ladies and Gentlemen, Będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku.
Przyjmuję tę zaszczytną nagrodę jako wyraz uznania, nie tylko dla mnie, ale dla całego polskiego kina. Tematem wielu naszych filmów były okrucieństwa nazizmu, nieszczęścia, jakie niesie komunizm.
Dlatego teraz chcę podziękować amerykańskim przyjaciołom Polski i moim rodakom, którym kraj nasz zawdzięcza powrót do rodziny demokratycznych narodów, do zachodniej cywilizacji i instytucji i struktur bezpieczeństwa. Gorąco pragnę, aby jedynym ogniem, którego doświadcza człowiek, był ogień wielkich uczuć – miłości, wdzięczności i solidarności.
Andrzej Wajda na honorowej statuetce przygody z Oscarami nie skończył - swoją ostatnią nominację zdobył jeszcze w 2008 roku za głośny "Katyń". W 2000 roku wydawać się jednak mogło, że żaden inny filmowiec na tym polu nie ugra więcej niż on. Tymczasem najlepsze miało dopiero nadejść.
Nie zapominajmy, że w 2003 roku za reżyserię filmu "Pianista" statuetkę dostał Roman Polański, który pierwszą nominację dostał lata wcześniej, za słynny "Nóż w wodzie", który otworzył mu drzwi do międzynarodowej kariery - nominacje dostał też za "Tess", "Dziecko Rosmary" i "Chinatown". W 2008 roku Oscara w kategorii krótkometrażowy film animowany otrzymała polsko-brytyjska animacja pod tytułem "Piotruś i wilk". Zdjęcia powstawały w studiu łódzkim studio "Semafor" (tak jak w przypadku nagrodzonego Oscarem dla najlepszej krótkometrażówki "Tanga" Zbigniewa Rybczyńskiego), jednak nagroda powędrowała do brytyjskich producentów filmu. Także Jana A.P. Kaczmarka nagrodzono za kompozycje do "Marzyciela" w reżyserii Marca Forstera.
Ciągle jednak nagrody nie wędrowały w ręce młodego pokolenia filmowców, a kariery Polaków za granicą traktowano jako ewenement. Media rozpisywały się o przypadkach, kiedy polski aktor dostał propozycję zagrania w międzynarodowej produkcji i ubolewały, że z planów nic nie wyszło - tak jak było w przypadku Borysa Szyca i Tomasza Karolaka, którzy przecież mieli zacząć pracować w Hollywood. Wielu krytyków ubolewało też, że w Polsce nie powstają już dobre filmy, a rynek zalewają generyczne komedie romantyczne, robione pod publiczkę i dla pieniędzy.
Przełom nastąpił w 2015 roku. Wielkim sukcesem okazał się wtedy film "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Jego dzieło otrzymało statuetkę w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, a sam reżyser odbierając nagrodę powiedział:
Nie wiem, jak tu się dostałem. Zrobiłem czarno-biały film o potrzebie spokoju, wycofania się ze świata i kontemplacji. I oto jestem: w tym zgiełku, w centrum światowej uwagi. To fantastyczne! Życie jest pełne niespodzianek.
Warto też wspomnieć, że 2016 roku nagrodę Akademii zdobyła bajka "Księga dżungli". W ekipie pracującej nad filmem znalazł się także Jacek Pilarski - Polak pochodzący z Żywca. (Przypominamy: "Mamo, dostałem Oskara!". Jacek Pilarski dla Gazeta.pl: Był dreszcz niepewności... >>).
A sam Pawlikowski na galę wręczania Oscarów wrócił ze swoim następnym filmem - "Zimna wojna" z Joanną Kulig i Tomaszem Kotem dostała aż trzy nominacje - dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, najlepszego reżysera i najlepsze zdjęcia. Co prawda żadnej z tych nagród film nie zdobył, ale za to wcześniej w Cannes odznaczono go Złotą Palmą. I na tym etapie przestało się też liczyć, czy nagrodę polski filmowiec zdobył, czy też nie.
Doszło do bardzo ważnej zmiany - polscy filmowcy zaczęli być widoczni i doceniani za swoje dokonania. Jak to działa? Warto pamiętać o tym, że coraz większa obecność polskich aktorów w międzynarodowych projektach filmowych ma potencjalnie związek z tym, że my sami robimy coraz lepsze kino, które doceniają ludzie z branży na całym świecie. Krytyk filmowy Łukasz Muszyński zwrócił uwagę w rozmowie z Kultura.gazeta.pl na kilka istotnych elementów tego procesu:
Może to wynikać między innymi z faktu, że polskie kino po latach odzyskało formę i znów robi karierę na najważniejszych międzynarodowych imprezach filmowych. Dzieła Pawła Pawlikowskiego walczą o Oscary, Małgorzata Szumowska i Agnieszka Holland są bywalczyniami Berlinale. Najnowszy film Jacka Borcucha, "Słodki koniec dnia", miał światową premierę na prestiżowym festiwalu Sundance, gdzie zdobył zresztą nagrodę za kreację Krystyny Jandy. Polscy aktorzy mają szansę objawić swój talent zagranicznym producentom.
O przykłady na słuszność tej tezy nie jest wcale trudno: Dzięki sukcesom "Zimnej wojny" Joanna Kulig zagrała jedną z głównych ról w serialu Netfliksa "The Eddy", którego współautorem jest laureat Oscara Damien Chazelle, reżyser "La La Land". Sama Joanna Kulig zwróciła na to uwagę w wywiadzie dla 'Polityki'. "Zimna wojna" ewidentnie przetarła polskim aktorom szlaki. Pojawiło się odczuwalne zainteresowanie naszymi twórcami, ciekawość, to, co wcześniej przeżywali np. Hiszpanie. Jednak kluczową sprawą jest znajomość języka i zdanie sobie sprawy z tego, kogo możemy tu grać - mówiła.
Na szczęście na samym Pawle Pawlikowskim lista uznanych za granicą polskich reżyserów się nie kończy. Rok po "Zimnej wojnie" nominację do Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego dostało "Boże Ciało" Jana Komasy. Dzieło młodego reżysera faktycznie było jednym z faworytów, choć przegrało z koreańskim "Parasite". To akurat żadna ujma - to ten film zdobył tego wieczoru wszystkie najważniejsze nagrody wieczoru: dla najlepszego scenariusza, reżysera i jako pierwszy film międzynarodowy "Paraiste" zdobył też Oscara dla najlepszego filmu. A to wyraźny sygnał, że ta furtka otwiera się także dla innych, w tym polskich, filmowców.
Warto też przypomnieć, że w zestawieniu liczby nominacji w kategorii najlepszy film międzynarodowy (wcześniej znanej pod nazwą "najlepszy film nieanglojęzyczny") przypadających na dane państwo w ciągu ostatniej dekady, Polska wypada najlepiej. A to dlatego, że w latach 2011-2020 nominacje przyznano czterem polskim produkcjom. Uwagę Akademii poza dwoma filmami Pawlikowskiego i Komasy, przyciągnął też obraz "W ciemności" Agnieszki Holland. Tym samym wyprzedziliśmy Danię (trzy nominacje), a także Francję, Kanadę, Belgię, Węgry, Szwecję czy Rosję (po dwie nominacje).
Sam Jan Komasa po gali rozdania Oscarów powiedział polskim dziennikarzom:
Jako polska ekipa byliśmy nominowani po raz czwarty na przestrzeni ostatnich 10 lat. Jest to niezwykłe osiągnięcie, dzięki któremu polskie kino zyskało bardzo dużo. Jesteśmy tutaj rozpoznawalni. Martin Scorsese i Tom Hanks, z którym również rozmawiałem, wszyscy nas pozdrawiają, znają polskie kino.
Yola Czaderska-Hayek, ambasadorka polskiej kultury w Hollywood i jedyna reprezentantka naszego kraju w prestiżowej organizacji Hollywood Foreign Press Association, stwierdziła w wywiadzie z Kultura.gazeta.pl dobitnie:
W końcu polski film zaczyna wchodzić na mapę Hollywood. Mieliśmy "Idę" Pawlikowskiego, który dostał Oscara; potem "Zimna wojna", a teraz kolejny, już trzeci polski oscarowy film. Myślę, że to może jest nie tyle moda, co zwrócenie w końcu, po wielu latach, uwagi na polski film.
Trudno oczywiście też przewidzieć, co będzie się działo w świecie kinematografii w najbliższym czasie - w obecnej sytuacji wiele może się zmienić.