Patryk Vega: Jeśli mamy świetny scenariusz, nawet chu**wy reżyser zrobi z tego przyzwoity film [WYWIAD]

- Po premierze pewnie posypią się pozwy - jednak to film oparty na faktach, a prawda bywa bolesna - zapowiada Patryk Vega, który niebawem wypuści do kin swoją najnowszą produkcję "Pętla". W rozmowie z Gazeta.pl reżyser opowiada m.in. o procesie tworzenia filmu i planach na przyszłość.
Zobacz wideo

Kilka miesięcy temu premierę miał "Bad Boy" Patryka Vegi, tymczasem w drodze do kin jest już następny film reżysera. "Pętla" opowie o seksaferze z udziałem agentów CBŚ, podkarpackich sutenerów, polityków, celebrytów i bogatych biznesmenów. Nam Patryk Vega zdradził m.in., jak udało mu się pozyskać materiały od samych uczestników afery, a także ujawnił nie byle jakie plany, które ma zamiar wcielać w życie od 2022 roku.

Afera podkarpacka. Co mówią oficjalne doniesienia? 

Patryk Vega obiecuje, że jeszcze przed premierą "Pętli" opublikuje dużo materiałów związanych z aferą podkarpacką, które rzucą na sprawę nowe światło - mają być to też nagrania ludzi uprawiających seks.  Przypomnijmy więc, co do tej pory wiadomo.

O aferze podkarpackiej zrobiło się głośno w 2016 roku, kiedy aresztowani i skazani na półtora roku więzienia zostali bracia Aleksiej i Jewgenij R. z Ukrainy. W Polsce mieszkają od lat 90., gdzie oficjalnie prowadzili biznes hotelarski, który okazał się przykrywką dla handlu ludźmi oraz zmuszania kobiet do prostytucji. Według mediów mieli być przez lata chronieni przez policjantów z rzeszowskiego CBŚ, którzy w zamian mogli korzystać z usług agencji towarzyskich braci R. za darmo. Media donosiły, że wśród klientów seksbiznesu braci R. mieli być politycy i biznesmeni. Dlatego też wszelkie próby wszczęcia jakiegokolwiek dochodzenia miały pozostawać bezowocne.

Przełom nastąpił, kiedy w sprawie zaczął zeznawać osadzony w areszcie Dawid "Cygan" Kostecki - oficjalnie bokser, a pokątnie sutener, za co też był skarżony. Bracia R. byli jego konkurencją, jego zeznania były w sprawie kluczowe. To on opowiedział śledczym o działalności Daniela Ś., policjanta podejrzewanego o współpracę z przestępcami. Z jego zeznań wynikało, że bracia R. w swoich przybytkach mieli poinstalowane kamery i podsłuchy. Bokser zeznawał, że dzięki nim Daniel Ś. "ma praktycznie na wszystko haki i nie chodzi wyłącznie o przestępców, ale również o osoby wywodzące się z kręgów polityki, biznesu, władzy lokalnej. Nie mam wiedzy, o jakie konkretnie osoby może chodzić" - przytaczał zeznania boksera Onet.

Dodajmy, że to właśnie Daniel Ś. pracował nad sprawą Kosteckiego. Ten w 2012 r. został skazany na 2,5 roku więzienia i grzywnę. Bokser cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Obciążając policjanta, Kostecki miał chcieć się zemścić za aresztowanie przed walką z Royem Jonesem Juniorem. Sprawa nabrała ponownie rozgłosu, kiedy w sierpniu 2019 roku Dawid Kostecki oficjalnie popełnił samobójstwo w areszcie śledczym na warszawskiej Białołęce. Miał powiesić się na pętli z prześcieradła, przykryty kocem. Z wersją przedstawioną przez służby nie zgadza się rodzina oraz jego adwokaci.

Po śmierci Kosteckiego Prokuratura Krajowa informowała, że Dawid Kostecki nigdy nie wskazywał, by z usług podkarpackich agencji towarzyskich korzystali urzędnicy i politycy - "W swoich zeznaniach Dawid Kostecki nigdy nie wskazał, aby znani politycy i urzędnicy państwowi korzystali z usług podkarpackich agencji towarzyskich".

Poza Kosteckim nie żyje jeszcze dwóch mężczyzn, którzy także zeznawali w sprawie afery. W tragicznych okolicznościach w styczniu 2019 roku zginął Grzegorz W., który opisywał powiązania policjantów z braćmi R. Nie żyje również Maciej G., który też miał mieć sporą wiedzę na temat "układu podkarpackiego". Patryk Vega nie odpowiedział na pytanie, czy przekazał policji taśmy związane z aferą.

Zobacz też: Patryk Vega pokazał zwiastun nowego filmu bez cenzury. "Pętla" opowie o seksaferze [18+] >>

Justyna Bryczkowska: Jak udało się panu dotrzeć do uczestników afery podkarpackiej? 

Patryk Vega: Przez świat przestępczy. Po latach kręcenia filmów o takiej tematyce, opartych na porządnej dokumentacji, mam wybudowaną określoną renomę w tym świecie. I często jest tak, że ci ludzie sami do mnie przychodzą z rozmaitymi historiami.  

Kwestia tej seksafery pojawiła się już ze dwa lata temu. Wtedy zgłosił się do mnie ktoś, kto się zajmuje przemytem w rejonie Rzeszowa z propozycją tematu. Wtedy byłem zaangażowany w inne projekty i nie do końca go czułem. Im bardziej jednak wchodziłem w tę historię, dochodziłem do wniosku, że to kapitalna opowieść. Wyłóżmy, na czym w skrócie to "story" polega: Policjant z Centralnego Biura Śledczego pod płaszczykiem działań policyjnych wykosił konkurencję sutenerów na Podkarpaciu i utorował drogę do monopolu dwóm bliźniakom Ukraińcom. Stworzyli burdel z górnej półki, w którym miała być carska rewia. To miało być miejsce, w którym można było - kolokwialnie mówiąc - bzyknąć dziewczynę z górnej półki z pełną gwarancją dyskrecji, że nikt nie nagra nas komórką itd. A w rzeczywistości w pokojach zostały zamontowane kamery po to, żeby zbierać na ludzi kompromitujący materiał i ich szantażować. Te wszystkie materiały zostały potem przejęte przez obce służby, a ten policjant zamienił się z łowcy w zwierzynę -  dojeżdżały go polskie służby, które chciały wyciągnąć te nagrania. Więc to jest kapitalna historia. 

Pod zwiastunem przeczytałam komentarz, że film "Pętla" jest potrzebny, bo dzięki temu nie wygaśnie afera podkarpacka. W jakim stopniu ten film opisuje te wydarzenia i czy pojawiają się tam jakieś potrzebne uproszczenia fabularne?  

Mam poczucie, że wykonałem bardzo szczegółową dokumentację na potrzeby tego filmu. Śledziłem też dotychczasowe publikacje i wydaje mi się, że nikt wcześniej nie dotarł do ludzi, którzy faktycznie za tym wszystkim stali. Jeździłem do Rzeszowa, gdzie odwiedziłem te kluby i rozmawiałem ze wszystkimi uczestnikami. Różne aspekty afery podkarpackiej przedstawił mi świat gangsterski. Pracowałem z policjantem Danielem Ś.m, z braćmi Ukraińcami - Aleksem i Żenią, z rodziną "Cygana" również i z tancerkami, które w tych klubach pracowały. To wszystko jest zarejestrowane w postaci wywiadów, mam też no cały plecak materiałów audiowideo z okresów wielu lat. Ludzie w moim filmie zobaczą zarówno genezę, przebieg jak i konsekwencje tej afery. Jest wiele rzeczy, które nie były do tej pory ujawniane: jak chociażby kwestia udziału rosyjskich służb specjalnych. 

Mówił Pan, że już w marcu będzie publikował te nagrania, ale nic się nie stało. 

Nie publikowałem z uwagi na koronawirusa. Jakakolwiek informacja nie była w stanie się przebić w tym okresie i nie było sensu w ogóle z czymkolwiek wychodzić. Jeszcze przed premierą “Pętli” widzowie będą mogli się dużo więcej o tej aferze dowiedzieć. Nastąpi publikacja wielu godzin wywiadów, które nagrałem z uczestnikami tej afery. Wszedłem w posiadanie ogromnej ilości nieznanego i unikalnego materiału audiowideo. To są takie rzeczy, jak rozmowy z rosyjskimi służbami specjalnymi, które próbują werbować ludzi zamieszanych w tę aferę. Dla uniknięcia wątpliwości dodam, że również są tam nagrania, na których ludzie uprawiają seks. 

Polska prokuratura utrzymywała, że te sekstaśmy nie istnieją, a "Cygan" opowiada wyłącznie o środowiskowych plotkach. A u pana pojawia się w dodatku niespodziewanie ten wątek rosyjskich służb specjalnych. Te taśmy faktycznie istnieją?   

To jest absurd. Materiały wideo nagrywane są w zasadzie we wszystkich większych seksklubach, a zdarza się to także na domówkach. W momencie, gdy ktoś twierdzi, że tych materiałów nie ma, a ja takowe posiadam, to trudno mi się do tego ustosunkować. Generalnie mam poczucie, że ta afera jest zamiatana pod dywan. Z tego względu, że nie chodzili tam wyłącznie ludzie, którzy pracowali w bibliotece - te kluby tak naprawdę odwiedzało wielu polityków, duchownych i tak dalej. 

Dobrze rozumiem ze zwiastuna, że bracia R. są albo byli "słupami" Daniela Ś.? Umknęło mi to powiązanie.  

To jest skomplikowana relacja, nie można tego w ten sposób przestawić. To jest relacja zażyła i biznesowa, która jest ukazana w filmie. Natomiast nie byli oni "słupami".  

Co najmniej trzy osoby nie żyją [Dawid Kostecki, Grzegorz W. i -Maciej G. - przyp. red.] czy nie wydaje się panu niebezpieczne robienie filmu na ten temat? Czy to jest film zrobiony dla sprawy czy też jednak dla przyciągnięcia publiki do kina? 

Traktuję to jak fascynującą historię fabularną. Przekonałem się przez lata, że muszę opowiadać historie, które mnie osobiście dotykają, a mówiąc kolokwialnie - drą po nerach. Ta jest dla mnie kapitalna, więc patrzę na to, jak na film. Po premierze pewnie posypią się pozwy - jednak to film oparty na faktach, a prawda bywa bolesna. Osobnym wątkiem, który poruszymy jest przecież śmierć Dawida "Cygana" Kosteckiego, który oficjalnie popełnił samobójstwo. A w areszcie śledczym na Białołęce wszyscy mówią o tym, że został zabity. Media nie informowały też, że człowiek, który z nim siedział w celi, kiedy on umierał, tydzień później również próbował - rzekomo - w ten sam sposób się powiesić.   

Przy okazji "Polityki" mówił pan, że ten film wstrząśnie Polską, potem zresztą twierdził, że to był tylko marketing. Zastanawiam się, czy po tylu skandalach i aferach, które miały miejsce w ostatnich latach, nie doszło do tego, że ludzie się "wypalili" tak, że nic już ich nie ruszy?  

Oczywiście, tych afer jest mnóstwo, a ja nie mam tutaj priorytetu na odsłanianie kolejnej z nich, nie planuję też kolejnego "wstrząśnięcia Polską". Chciałem przede wszystkim nakręcić fajny film, który będzie fascynującą opowieścią. Ponieważ dotyczy bardzo grubej afery i osób, które żyją lub żyły, w moim odczuciu jakieś kontrowersje powstaną. Ale nie to było moim celem. "Pętla" nie jest skalkulowana na to, żeby siać zamęt.  

Na ile w tym filmie konstruuje pan rzeczywistość albo ją odwzorowuje? Gdzie jest granica między kinem faktograficznym, a trochę bardziej autorskim?   

Film zawsze wymaga jakiejś kompilacji. Kiedy robiłem "Pitbulla", to tak naprawdę pięć głównych postaci zbudowałem łącząc cechy pewnie z 10-15 policjantów. Wszystkie składowe historii były prawdziwe, ale zostały skompresowane do tych pięciu osób. Tutaj nie ma takiej sytuacji i zapożyczeń z wielu postaci. Ale film się rządzi innymi prawami. Są akty, punkty zwrotne itd. Tym niemniej scenariusz zbudowaliśmy na autentycznych wydarzeniach. Manipulacja sprowadzała się raczej do skompresowania pewnych rzeczy w czasie. Bo afera ciągnęła się przez lata, a ja chciałem dać widzom poczucie ciągłości i napięcia pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Więc moja ingerencja sprowadzała do tego, że zbliżyłem je do siebie. 

Wiele z pana filmów miało bardzo dużą oglądalność i na pewno było jednymi z największych blockbusterów w Polsce. Czy doprowadziło to pana do poczucia, że znalazł pan złotą formułę na film dla polskiego widza? Inżynier Mamoń mówił, że on lubi słuchać tych melodii, które już zna. Czy tak też trzeba robić filmy dla ludzi?  

Absolutnie tak nie jest. Choćby dlatego, że rzeczywistość zmienia się dzisiaj dużo szybciej niż chociażby na przestrzeni lat 90. i lat dwutysięcznych. Wtedy byliśmy społeczeństwem aspirującym do sukcesu i TVN mógł np. 15 lat jechać na tym, że sprzedawał rzeczywistość lepszą niż za oknem. W związku z czym robił produkcje, w których wszyscy byli piękni, mieli apartamenty, samochody, a w pracy głównie zajmowali się romansami. A dzisiaj ktoś, kto jest popularnym youtuberem, jutro przestaje nim być. Świat się zmienia cały czas i podchodzę do tego z pokorą. Staram się po każdym filmie konfrontować z widzami i dowiadywać się, co im się podobało, co nie i wyciągać z tego jakieś wnioski. Na pewno nie jest tak, że mogę spocząć na laurach, czy twierdzić, że zjadłem wszystkie rozumy.    

Czy wydaje się panu, że potrzebuje pan teraz mniej czasu, żeby się porządnie przygotować do takiego dużego filmu? Nad pierwszym "Pitbullem" pracował pan chyba kilka lat, prawda? Teraz chyba troszkę mniej czasu już panu zajmuje opracowanie chociażby właśnie "Pętli"? 

Dokumentacja nie zajmuje mi mniej czasu. Przyznaję, że miałem poczucie przy ostatnich filmach, że zbyt ją zarzuciłem, a tak naprawdę ona była największym kapitałem moich najbardziej udanych produkcji. Dlatego ostatni rok poświęcałem wyłącznie na dokumentację. Spotykałem się z ludźmi każdego dnia, to trwało za każdym razem po kilka godzin. Ten materiał literacki jest jednak podstawą. Przekłada się na 70 proc. sukcesu. Bo jeśli mamy świetny scenariusz, to nawet chu**wy reżyser zrobi z tego przyzwoity film. Jeśli scenariusz jest kiepski, to nawet jak zaangażujemy Stevena Spielberga, on też nie wyczaruje z tego niczego cudownego. Dlatego dokumentacja, dłubanie w tej materii jest czymś, na czym nie oszczędzam i staram się poświęcać temu wiele czasu. Dzięki temu czuję, że mam kapitalny materiał nawet na kilka filmów, pewnie też kilka sezonów seriali. 

Teraz faktycznie pod pewnymi względami mogę pracować szybciej. Dlaczego? Kiedy nie miałem nazwiska i zetknąłem się z policjantami, przez siedem miesięcy musiałem budować wiarygodność w ich oczach. Jeździłem z nimi na akcje, ale na samym początku denerwowała ich kamera, więc przede mną uciekali i specjalnie gubili na mieście. Dopiero po tych siedmiu miesiącach przychodzenia z nimi do pracy i wspólnego picia wódki doprowadziłem do tego, że przestali zwracać na mnie uwagę i torturowali ludzi przy kamerze. Teraz ludzie mnie kojarzą, więc łatwiej im mi zaufać. Kiedy do mnie przychodzą, są już gotowi, żeby ten materiał z siebie wywalić. Więc na pewno łatwiej mi jest przełamywać te pierwsze lody.  

Po "Polityce" nie zaczął się pan bać, że trochę traci tej wiarygodności, bo ludzie nie kupili tego materiału? 

Wyciągam wnioski. Film co prawda zebrał prawie dwa miliony widzów, co jest sukcesem, ale ja nie byłem tym wynikiem zachwycony. To była kwestia tematu – wiem, że muszę się dotykać rzeczy, które mnie kręcą i na których się znam. A z polityką tak nie jest. W przypadku "Pętli" znowu wracam nie tylko do konwencji "Pitbulla", ale i "Służb specjalnych" - w tym się dobrze poruszam. 

Czy widział pan "Nic się nie stało" Sylwestra Latkowskiego?  

Nie mam w ogóle telewizora i nie oglądałem tego dokumentu. Innych polskich rzeczy nie oglądam z założenia. Historię z "Zatoką Sztuki" znam od paru lat od strony przestępców, którzy funkcjonują na Pomorzu, jak również i od CBŚ. Udokumentowałem ją już cztery lata temu i jej odprysk pojawi się w moim filmie "Small world" o handlu dziećmi - pojawi się scena z dziewczynką, która rzuciła się pod pociąg. 

Co by pan powiedział ludziom, którzy zarzucają panu schematyczność i powtarzalność? 

Wszyscy powtarzamy jakieś schematy, a Hollywood robi to od lat. Jeśli w ten sposób do tego podejdziemy, to tak naprawdę wszystko już było i naprawdę jest trudno wykreować coś, co jest zupełnie oryginalne. To trochę jakby Tarantino zarzucać, że ma wspólny mianownik swoich filmów w postaci czarnego humoru, brutalności itd. Nie czuję tego w ten sposób, ale myślę, że kolejne filmy, które będę wypuszczał, będą te schematy łamać. Film "Small world" jest na pewno kompletnie innym filmem. Można się przecież zorientować, że tam nie ma miejsca na humor. Ludzie mogą się zdziwić, że taki film nakręciłem. Na pewno nie przypomina niczego, co do tej pory zrobiłem. 

A szuka pan ciągle nowych rozwiązań warsztatowych?  

Tak. Z każdym filmem mam coraz większe doświadczenie. Kiedy robiłem pierwszego "Pitbulla", byłem przerażony. Nigdy wcześniej nie kręciłem żadnego filmu. Nie wiedziałem nawet, czy reżyser mówi na planie "kamera: akcja”. Prowadzenie aktora było wszystkim, na czym byłem się w stanie skupić. Z biegiem lat douczyłem się trochę o świetle, potem okazało się, że nie muszę już patrzeć przez obiektyw, żeby dobrać odpowiedni. No i to, co jest fajne, to walka o jakość. W przypadku "Pętli" mamy bardzo dopracowane zdjęcia. Bawiliśmy się tutaj optyką, wzięliśmy zupełnie inne obiektywy. Inspirując się chociażby takim serialem "Outsider" na HBO, który jest robiony z dużymi głębiami i z dużą nieostrością. Cały czas szukam nowych obszarów, ale to, do czego zmierzam i co zacznę wprowadzać w życie od 2022 roku, to będą produkcje anglojęzyczne przeznaczone na rynek światowy. Chciałbym docierać z moimi opowieściami także do międzynarodowej publiczności.  

No tak, współpracował pan już z Ewanem McGregorem, jeżeli dobrze pamiętam. 

W dużym skrócie, to co robi Luc Besson, czyli realizowanie historii w Europie, do których zaprasza zagraniczną gwiazdę i tworzy rzeczy w stylu "Uprowadzonej", "Pozdrowień z Paryża" czy "Lucy", jest kierunkiem, w którym zmierzam.  

Myśli pan, że rozgryzł zagranicznego odbiorcę? 

Mam zaplanowane trzy produkcje anglojęzyczne, które proceduję w tym momencie i myślę, że to są silne internacjonalne tematy. Czuję, że wiszą w tzw. zbiorowej podświadomości i dzięki temu już w punkcie wyjścia mamy ludzi potencjalnie zainteresowanych tym filmem. Jeśli opowiadamy historię, która nikogo nie interesuje, to musimy wydać pierdyliard dolarów na promocję, żeby przekonać ludzi, że jest to coś ciekawego.  

Myślał pan już o obsadzie? 

To się nie odbywa w ten sposób, że myśli się o obsadzie. To jest bardzo skomplikowany proces. Aktora amerykańskiego pozyskuje się wiele miesięcy przed zdjęciami.  Najpierw podpisuje się promesę ze studiem amerykańskim. I to studio amerykańskie po lekturze scenariusza daje listę przykładowo pięciu nazwisk, mówiąc, że jeśli ktoś z tej listy zagra w filmie, to oni kupią prawa na Amerykę Północną. Tak naprawdę to amerykańskie studio zdecyduje, kogo mam w tej roli obsadzić.  

Który z pana filmów jest pana zdaniem najlepszy? 

Ja zawsze kocham i walczę, i wierzę najbardziej w swój ostatni film, ale jednocześnie przez to, że boję się, że się zatrzymam w życiu, to te filmy odcinam. Kończę z nimi przygodę na etapie premiery. Nie jestem gościem, który ma nad telewizorem półkę ze swoimi DVD. Wracałem chyba tylko do pierwszego "Pitbulla", którego zobaczyłem z jakieś 10 lat później. Dzisiaj, mając już jakieś doświadczenie, najbardziej cenię w życiu porażki. Dlatego, że one nas najbardziej budują. Sukcesy nam niewiele dają, natomiast porażki - jeśli potrafimy wyciągnąć z nich wnioski - sprawiają, że dokonujemy jakiejś ewolucji w życiu. 

Patrzę na wszystko jak na proces. Kręciłem seriale, z których nie byłem zadowolony. Ale dzięki temu, że spędziłem nad nimi wiele godzin, mogłem eksperymentować z takimi rzeczami jak efekty pirotechniczne czy kaskaderskie i uczyć się, co wychodzi, a co nie działa. I dzięki temu w następnych filmach wybierałem takie rzeczy, które są efektowne i fajnie się sprawdzają. Mam poczucie, że wchodzę w kompletnie inny rozdział mojej kariery zawodowej i ona się rozpocznie od filmu "Pętla". 

Więcej o: