W nocy z 12 na 13 lipca Jerzy Stuhr trafił do szpitala z udarem mózgu. Chociaż stan aktora określany był jako poważny, od prawie dwóch tygodni przebywa on w domu rodzinnym i szybko dochodzi do siebie - na tyle szybko, że zgodził się porozmawiać z Tomaszem Lisem dla "Newsweeka". Dziennikarz opublikował na Twitterze ich wspólne zdjęcie z podpisem: "A Pan Jerzy generalnie w dobrej formie, z radością donoszę".
Zobacz też: Bogusław Linda okazuje wsparcie społeczności LGBT+. Nie jest jedyny >>
Do szpitala w Nowym Targu Jerzy Stuhr pojechał w wieczór, gdy podawano wstępne wyniki II tury wyborów prezydenckich. - Była 21 i słupki sondażowe skoczyły. Żona zobaczyła, że się pochyliłem, jeszcze sam zszedłem po schodach, nie wiedziałem, co się dzieje, ale wiedziałem, że ktoś do mnie mówi - opowiedział aktor. Stanowczo zaprzeczył przy tym doniesieniom, że właśnie sondażowe wyniki odbiły się na jego zdrowiu. - Czysty przypadek. Jak robię dzisiaj retrospekcję, to była fatalna niedziela. Ledwo się do szkoły dowlekłem, gdzie głosowaliśmy. Wynik wyborów aż tak mnie nie zaskoczył - mówił.
Kiedy przebywał jeszcze pod opieką specjalistów, na samym początku stracił mowę. Jak powiedział Tomaszowi Lisowi, przed nim pełna rehabilitacja. - To było szczęście w tym wszystkim, że tak szybko zareagowano. Z domu zabrano mnie do szpitala w Nowym Targu, gdzie z pełną troską się mną zaopiekowano, a stamtąd jechałem do Prokocimia, czyli do uniwersyteckiego nowoczesnego szpitala w Krakowie. I dopiero na drugi dzień po tomografii i różnych badaniach nagle nie potrafiłem skoordynować mowy. Ciągle jakby mieszają mi się sylaby, ale to pomału przemija - zapewnił Jerzy Stuhr.
W pierwszych dniach sierpnia nazwisko Jerzego Stuhra padło w kontekście Janusza Gajosa, który podczas rozmowy w ramach festiwalu Pol'and'Rock podzielił się swoimi poglądami na temat sytuacji politycznej w kraju. Aktor nie krył rozczarowania wynikami wyborów prezydenckich, a Jarosława Kaczyńskiego nazwał "małym człowiekiem", który "jednym ruchem ręki podzielił nasz kraj i nas samych na dwie części".
Jacek Ozdoba, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i poseł Solidarnej Polski, w czasie programu "Debata dnia" w Polsacie powiedział, że słowa aktora były "niskie" i woli go oglądać jako "komisarza Rybę" - tego samego, którego w "Kilerze" grał Jerzy Stuhr. - To jest na tyle niski komentarz, że mogę powiedzieć, że wolę pana Gajosa jako komisarza Rybę niż obywatela Gajosa, który zaczyna wypowiadać się w tematach politycznych - stwierdził.
Sam Jerzy Stuhr powiedział "Newsweekowi", że przy wypowiedziach na temat rzeczywistości w Polsce zawsze jest bardzo ostrożny, bo "miernoty natychmiast będą dworować i oceniać tylko poprzez role, Maksa z "Seksmisji" albo komisarza Ryby".
Dla nich jestem tylko komikiem. Janusz Gajos jest wielkim artystą i jego wielkości nikt nie podważy. Jego dzieło pozostanie dla kultury w Polsce, a miernoty odejdą w nicość. I właśnie dlatego Gajos ma prawo powiedzieć, co myśli o tym kraju, w którym żyje i tworzy
- skwitował aktor.