Tekst po raz pierwszy został opublikowany we wrześniu 2020 roku.
***
W internecie nie brakuje obszernych list z polskimi tytułami filmów, które nie mają nic wspólnego z oryginalnym pomysłem. Dziś nie sposób sobie wyobrazić, byśmy mówili o "Pretty Woman" jako o "Ładnej kobiecie" albo o "Pulp Fiction" jako "Pulpowej fikcji" - to tylko dwa z licznych przykładów na to, że pozostawienie tytułu takim, jaki jest, często wychodzi filmom na dobre. Żeby jednak przybliżyć odbiorcom produkcje jeszcze przed obejrzeniem, dystrybutorzy decydują się na polskie tłumaczenia i - jak wiadomo - potrafią przy tym płatać widzom niezłe figle. Ale bywa i tak, że w kontekście całego filmu to polska wersja tytułu ma więcej sensu.
Wśród kinowych nowości ciekawość wzbudza francuska propozycja "Viens, je t'emmene", która bez ingerencji twórczej daje nam miłe "Chodź, zabiorę cię tam". W Polsce film Alaina Guiraudiego będzie jednak pokazywany pod tytułem "Biegacz, dziwka, Arab, mąż". Żeby było ciekawiej - tytuł anglojęzyczny to "Nobody's Hero", czyli "Niczyj bohater". Zdaje się jednak, że to właśnie polska wersja jest najbliższa fabule. Jak czytamy na stronie festiwalu Nowe Horyzonty, produkcja opowiada o Médéricu, informatyku w średnim wieku, który podczas porannego joggingu spotyka kobietę z marzeń.
"Nie tracąc czasu, mężczyzna zabiera wybrankę do hotelu i gdy już ma zaznać erotycznego spełnienia, jego plany krzyżują terroryści, którzy zaatakowali miasto. Médéric nie może uwolnić się od seksualnej gorączki, podczas gdy wokół narasta atmosfera strachu i podejrzliwości, podsycana przez antyimigranckie i klasowe uprzedzenia. Czy mężczyzna da w końcu upust rozbudzonej namiętności? Czy możliwe jest, aby pojednanie zwaśnionego społeczeństwa mogło nastąpić tylko podczas jednej wielkiej orgii?" - z takimi pytaniami zostawia nas Piotr Czerkawski, jeden z kuratorów programowych NH. I tym samym wygląda na to, że to polski tytuł jest najbardziej w punkt.
"Szklaną pułapkę" ("Die Hard") - uważaną przez wielu za najlepszy bożonarodzeniowy film wszech czasów - także można przypisać do grupy tytułów mocno oddalonych od pierwowzoru, ale wcale nie pozbawionych sensu. Akcja filmu rozgrywa się w końcu w wielkim, szklanym drapaczu chmur, gdzie uwięzieni są bohaterowie. Niezłym tłumaczeniem jest również "Starsza pani musi zniknąć", w oryginale znana jako "Duplex". Para głównych bohaterów usiłuje się rozprawić z uciążliwą starszą sąsiadką - czyli tytuł się zgadza. Biuro tłumaczeń MiW podaje też przykład produkcji "Eternal Sunshine of the Spotless Mind", po polsku wydanej jako "Zakochany bez pamięci". "Oczywiście, można ten tytuł przetłumaczyć, używając tłumaczenia wiersza Alexandra Pope’a, z którego pochodzi tytuł oryginalny, jako 'Wieczną jasność wolnego umysłu'. Polskie tłumaczenie jest jednak bardziej chwytliwe, a dodatkowo - po poznaniu fabuły - okazuje się mieć drugie dno" - słusznie zauważają autorzy.
Dorota Magoń z bloga Tekstokracja podaje kilka innych przykładów tytułów, które dobrze nam wyszły. "Oryginalny tytuł to 'Lost in Translation', czyli 'Zagubieni w tłumaczeniu'. Tłumaczenie dosłowne nie byłoby takie złe, jednak 'Między słowami' oddaje idealnie charakter tego filmu - wiszące niedopowiedzenie, dotykanie granic słów, jednak niewypowiadanie ich" - opisuje Magoń i dorzuca tytuł "Być jak John Malkovich", który brzmi nawet lepiej niż angielskie "Being John Malkovich", czyli "Będąc Johnem Malkovichem".
Autorzy bloga biura tłumaczeń MiW chwalą natomiast parodię znanego filmu z Harrisonem Fordem. "Czasem tytuł nowego filmu mogą zasugerować tytuły filmów starszych – i nie mamy tu na myśli kontynuacji, ale np. parodię. W ten sposób wykonano świetne, dużo lepsze od oryginału, tłumaczenie tytułu filmu 'Wrongfully Accused'. Jest to parodia filmu 'The Fugitive' (pol. 'Ścigany'), co w angielskich tytułach nie jest w żaden sposób odzwierciedlone. Polski tytuł to 'Ści(ą)gany', co z kolei świetnie nawiązuje do parodiowanego obrazu" - komentują.
Wracając jeszcze do "Szklanej pułapki" - to, że dystrybutor nie przewidział, że powstanie kilka kolejnych części, w których szklany drapacz chmur się już nie pojawi, to osobna rzecz. Podobnie stało się choćby z filmem "Kac Vegas", który po angielsku ochrzczono po prostu "The Hangover". Nazwa "Kac" brzmiałaby niezbyt zachęcająco - tymczasem chwytliwy "Kac Vegas" spodobał się sporej części widzów; ba, zainspirował nawet okryty złą sławą film Łukasza Karwowskiego "Kac Wawa". Dystrybutor amerykańskiego hitu również nie przewidział, że "The Hangover" powróci jeszcze dwa razy... I wyszedł z tego taki kwiatek, jak "Kac Vegas w Bangkoku".
"Wirujący seks" czy "Szklana pułapka" to już niemalże klasyki "najgorszych tłumaczeń". Każde z nich jest niefortunny w trochę inny sposób. "Wirujący seks" to przestrzelony tytuł, który sugeruje co najmniej niemoralną historię rodem z kina dla dorosłych, kiedy tak naprawdę to opowieść o buncie grzecznej nastolatki. Podobnie sprawa wygląda np. w przypadku "Orbitowania bez cukru", komedii romantycznej z 1994 roku, którą w oryginale nazwano "Reality Bites" ("Rzeczywistość gryzie"). Winona Ryder, Ethan Hawke i Ben Stiller zagrali grupę świeżo upieczonych absolwentów college'u, mierzących się z wyzwaniami dorosłego życia. Cukru, jak to w życiu, rzeczywiście za wiele nie ma, ale skąd orbitowanie?
Leszek Berezowski, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, odnotowuje, że na najwięcej pozwalają sobie tłumacze tytułów komedii - a to dlatego, że po prostu muszą to robić, aby widz był w stanie wyczuć, z jakim gatunkiem ma do czynienia. I tak np. "Jury Duty" to po naszemu "Sędzia kalosz", chociaż wyrażenie to pochodzi z żargonu piłkarskiego, a sama akcja filmu rozgrywa się na sali sądowej. Tytuł komedii Disneya "Blank Check" ("Czek in blanco") nawiązuje do fabuły opowiadającej o 11-latku, który dzięki podarowanemu mu nieopatrznie tytułowemu czekowi staje się milionerem. Po polsku film znany jest jako "Milioner w spodenkach". Miałam wątpliwą przyjemność zapoznać się z tą produkcją i przyznam, że żadne spodenki nie zapadły mi w pamięć, jednak redakcyjna koleżanka podpowiada, że jeszcze niedawno na kogoś niedojrzałego mawiało się m.in., że "chodzi w spodenkach". Ten kontekst od razu nadaje tytułowi innego znaczenia, ale bez niego ani rusz. Niemniej tłumaczowi zdecydowanie należy oddać to, że rodzimy tytuł wskazuje na komediowy charakter filmu bardziej niż oryginał.
Tłumaczeniowym hitem są "Mordercze kuleczki", które firmują amerykański horror "Phantasm" z 1978 roku. Fakt - w filmie pojawiają się kule jako broń głównego antagonisty, ale w polskim wydaniu horror zapowiada się bardziej jak komedia niż coś, czego mielibyśmy się bać. A skoro jesteśmy przy morderstwach, zbrodnią byłoby zostawić bez słowa "Elektronicznego mordercę" - tytuł, pod którym do polskich kin w latach 80. wszedł "Terminator". Za to wielokrotnie krytykowane tłumaczenie odpowiada Konrad J. Zarębski, krytyk filmowy, który w 2001 roku tak spowiadał się z procesu twórczego:
W salce przy ulicy Mazowieckiej, w Centrali Dystrybucji Filmów, wyświetlano 'Terminatora' dla cenzora, plastyka, komisji wieku i dziennikarzy (...). Po projekcji przeszliśmy do gabinetu kierowniczki działu programowego. Zaczęła się dyskusja na temat tytułu. 'Terminator'? – ktoś zaproponował pozostanie przy tytule oryginalnym. To u szewca – zbiła go z tropu jedna z pracownic. To może 'Eksterminator'? To całkiem inny film, chodzi na pirackich kasetach – odpowiedział plastyk. Ostatecznie stanęło na 'Elektronicznym mordercy'. Pod takim tytułem film wszedł na polskie ekrany. Wiele razy słyszałem potem pytania: Co za idiota wymyślił taki tytuł? No cóż, pora zdradzić tajemnicę: tym idiotą byłem ja.
Dodajmy, że nieco wcześniej koniec lat 70. przyniósł przełomową premierę "Gwiezdnych wojen", które zrobiły w Polsce spodziewaną furorę. Sukces produkcji George'a Lucasa odnotowała oczywiście ówczesna prasa, a wraz z nią Polska Kronika Filmowa, która obwieszczała "modę kosmiczną" inspirowaną filmem o tytule "Wojna gwiazd":
Czytaj więcej: Poznajcie Hana Solo, pilota rakiety "Tysiącletni Sokół". Gazety PRL-u o "Gwiezdnych wojnach" >>
Wbrew pozorom rzadko zdarza się, że za felerny tytuł pełną odpowiedzialność ponosi sam tłumacz. Jak czytamy na blogu biura tłumaczeń MiW, wina może leżeć - i zazwyczaj leży - po stronie dystrybutora, który np. da tłumaczowi do przełożenia tekst filmu z pominięciem tytułu. "U dystrybutora tytułem zajmują się za to marketingowcy, którzy czasem tekstu filmu nie przeczytają, pobieżnie zapoznają się tylko ze streszczeniem fabuły i wymyślają tytuł, który ma być chwytliwy, a czasem nijak nie pasuje do filmu" - piszą autorzy.
Warto tutaj zaznaczyć, że tłumaczeń tytułów oczekuje od dystrybutorów Ustawa o języku polskim, zgodnie z którą "nazwy towarów sprzedawanych na polskim rynku powinny występować w języku polskim". W wielu przypadkach nie jest to jednak sensowne ani rentowne, dlatego dystrybutorzy albo zostają przy oryginalnych tytułach, albo tylko je skracają lub dodają polskie człony. I tak mamy np. "Braveheart - Waleczne serce" zamiast "Braveheart", "Meridę Waleczną" zamiast "Meridy" i "Django" zamiast "Django Unchained".
Na blogu TurboTłumaczenia z pierwszej ręki dowiadujemy się, jak trudna jest praca tłumacza filmowego. "Osoba, która się tym zajmuje, musi dokładnie zapoznać się ze wszystkimi niuansami, podtekstami, wieloznacznościami i innymi aspektami związanymi z filmem, a przy tym nie opierać się na żadnym kontekście. Tłumacz filmowy nie może opierać swojej pracy na własnych wartościach i skojarzeniach, a co za tym idzie – musi przyjąć punkt widzenia reżysera i wszystkich osób, które pracowały przy produkcji. W takim rozumieniu działalność ta jawi się jako jedyne w swoim rodzaju tłumaczenie specjalistyczne, którym może się zająć tylko ktoś o właściwych predyspozycjach" - punktuje autor wpisu.