Sfilmowanie historii, o której według badań opinii publicznej słyszało prawie 90 proc. Polaków, nie należało do łatwych zadań. W dodatku prace nad filmem zaczęły się wyjątkowo szybko po tym, jak Tomasza Komendę oczyszczono z zarzutów i wypuszczono na wolność. Obawy, że na ekranie zobaczymy produkt wycyzelowany na tanie granie emocjami, były uzasadnione. Ale Janowi Holoubkowi i scenarzyście Andrzejowi Gołdzie udało się stworzyć dobrze złożony i poprowadzony scenariusz, któremu daleko do pustej pompatyczności.
Twórcy planowali ponoć zacząć film o Tomaszu Komendzie od cytatu z "Procesu" Franza Kafki: "Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany". Nie zrobili tego jednak i myślę, że to dobrze - dzięki temu historia Tomka została prawdziwa i nie znika nam z oczu najważniejsze, czyli ludzki dramat. Choć może wydawać się w ponury sposób idealnym odzwierciedleniem tego, co Kafka opisał 106 lat temu.
Komenda faktycznie został aresztowany na podstawie donosu sąsiadki jego babci, a całe śledztwo i kolejne etapy procesu były coraz bardziej absurdalne. Niewinny chłopak został kozłem ofiarnym w sprawie, która była niewygodna dla policji i prokuratury. Przez długie trzy lata nie udało się znaleźć mordercy 15-letniej Małgosi, która została brutalnie zgwałcona i pobita w sylwestrową noc 1997 roku. Trudno zrozumieć, dlaczego padło akurat na Komedę, ale w 2000 roku cała machina ruszyła przeciwko niemu.
Policjanci brutalnym pobiciem wymusili na nim przyznanie się do stosunku z niepełnoletnią tej samej nocy i w tym samym miejscu, gdzie doszło do morderstwa. Komenda cały sylwestrowy wieczór spędził ze swoją rodziną w mieszkaniu – w czasie procesu 12 osób zeznawało, że nie opuścił domu ani na chwilę. Zignorowano to, łącznie z zeznaniami osoby, która nie piła wtedy alkoholu.
Kolejne dowody w magiczny sposób świadczyły przeciwko oskarżonemu, a wyrok zapadł. Pierwotnie skazany na 15 lat Komenda, po odwołaniu dostał jeszcze wyższy wymiar kary – 25 lat. Nigdy nie przyznał się do morderstwa i nikt nie chciał mu uwierzyć. Czekał 18 lat, aż znajdzie się ktoś, kto odważy się ruszyć tę sprawę ponownie i pokazać, do jak obrzydliwej manipulacji doszło. Komenda musiał przetrwać ten czas w więzieniu, gdzie nikt nie ma litości dla osób osadzonych za pedofilię. To, co przeszedł, można śmiało porównać do tortur.
Twórcy zrezygnowali z prostej chronologii i prowadzą kilka wątków równolegle. Zaczynamy od sceny niezrozumiałego aresztowania, a dopiero później dowiadujemy się, jak do niego doszło. Fabuła zgrabnie kontrastuje i uzupełnia wątek głównego bohatera pobocznymi nitkami narracyjnymi, które budują szerszy obraz systemu, który skrzywdził tak wiele osób.
Z jednej strony widzimy dramatyczne zmagania Komendy w więzieniu i jego matki, która bezskutecznie próbuje coś wskórać w sprawie syna. Z drugiej, powoli odsłania się przed nami obraz wydarzeń związanych z morderstwem 15-latki, który ostatecznie wprowadza do historii kluczowe dla szczęśliwego zakończenia postaci. To tylko chwila oddechu, bo nowi bohaterowie też muszą się zmierzyć z gniewem wobec systemu, którego są częścią. Nic tu nie jest łatwe do przetrawienia, ale film płynie wartko - nie ma w nim bodaj ani jednej niepotrzebnej sceny.
Duża oczywiście w tym wszystkim zasługa rewelacyjnej obsady. Piotr Trojan gra Tomasza Komendę z uderzającą prostotą, bez zbędnego przerysowania. Nienachalnie buduje obraz prostego i dobrego chłopaka, który zostaje wplątany w coś, czego nie może pojąć. I chyba dlatego szczególnie trudne do oglądania są brutalne sceny z więzienia, bo on tam naprawdę wygląda i zachowuje się jak niewinna owieczka rzucona na pastwę dzikich wilków.
Bardzo przekonująca jest też ekranowa relacja pomiędzy Trojanem a Agatą Kuleszą, która gra panią Teresę, matkę Tomasza Komendy. Faktycznie silna więź pomiędzy nią i synem jest czymś, co pozwala zrozumieć, jak nasz bohater przez te wszystkie lata po prostu nie oszalał. A oni to bardzo ciepło i z wyczuciem pokazali na ekranie; im po prostu się wierzy, im się też współczuje i im się kibicuje. Tak naprawdę w tym filmie chyba nie ma kiepskiej roli - mogłabym złośliwie napisać, że grający policjantów, którzy wrobili Komendę, aktorzy wypadli gorzej. Podobnie z kolejnymi prokuratorami, strażnikami, więźniami, adwokatami. Ale zasadniczo bardzo dobrze spełnili swoje zadanie - nie lubi się ich, bo stoją po stronie systemu.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jeden z najważniejszych filmów, jakie dane było mi obejrzeć. Nie dlatego, że powstał w dobrym "tajmingu", a dlatego, że pokazuje przeraźliwą historię swojego bohatera w uniwersalny i czytelny sposób.
Trudno mi się nie zgodzić z Piotrem Trojanem, który powiedział:
Lektura scenariusza wywołała we mnie ogromną złość i bezradność. Dlaczego nikt nic wtedy nie zrobił? Dlaczego w ogóle to wszystko się wydarzyło? Z kolei finał to wielkie wzruszenie, niezmienne przy każdej kolejnej wersji tekstu. Jestem przekonany, że widzowie podzielą te emocje.
Pozostaje pytanie, jak na film zareaguje osoba o mniejszej skłonności do empatii. Wydaje mi się jednak, że Janowi Holoubkowi udało się stworzyć przekonujący film nawet dla widza pozbawionego kontekstu. A to za sprawą wywarzonej gry aktorskiej z dobrymi dialogami, które napisane są prostym, ludzkim językiem. Tutaj nie ma żadnego górnolotnego uderzania w wysokie C, są proste uczucia, proste słowa. W połączeniu ze świetną muzyką, pięknymi zdjęciami, udaną charakteryzacją i skrupulatnie stworzoną scenografią, dostajemy solidną całość.
Na sam koniec zostawię Państwa z samym Tomaszem Komendą:
Zgodziłem się na ten film, bo darzę dużym zaufaniem jego twórców. Wiem, że nie zrobią niczego przeciwko mnie i że w filmie pokażą całą prawdę – od pierwszej do ostatniej minuty. Zero fałszu. Chcę, aby ludzie zobaczyli, co tak naprawdę się ze mną działo. Ku przestrodze. Bo ta historia mogła przydarzyć się każdemu, a że padło akurat na mnie, to cóż… Żyję dalej, z podniesioną głową. Jestem wolny. Czuję, jakbym urodził się po raz drugi