W "Niebie o północy" George Clooney gra naukowca Augustine'a Lofthouse'a. Mężczyzna samotnie prowadzi badania w Arktyce na postapokaliptycznej planecie. Zmaga się przy tym z rakiem, a do tego próbuje się zająć małą Iris (Caoilinn Springall), która ukryła się w placówce podczas ewakuacji. Lofthouse stawia sobie kolejne wielkie wyzwanie - chce się skontaktować z załogą statku badawczego Aether, który wraca z jednego z księżyców Jowisza. Naukowiec czuje powinność, żeby zawrócić ich z kursu, ponieważ na Ziemi nic już na nich nie czeka.
Jak czytamy w "Vanity Fair", skala kataklizmów, które pochłonęły filmową Ziemię w 2049 roku, jest nieokreślona, ale w wyobraźni Clooneya nie różnią się one zbytnio od wydarzeń, które zdefiniowały rok 2020: globalna pandemia, kryzys klimatyczny, konflikty polityczne. - Choroba nienawiści i jej pochodne, konflikty i wojny - to trwa od dłuższego czasu - stwierdził aktor. - W tym filmie zawarliśmy smutek związany z tym, co człowiek jest w stanie wyrządzić człowiekowi i jak łatwo możemy sobie nawzajem wszystko odebrać.
Dla Clooneya występ w "Niebie o północy" to pierwsza duża rola od czterech lat. W obsadzie znaleźli się również m.in. Felicity Jones, David Oyelowo, Tiffany Boone, Kyle Chandler i Demián Bichir, którzy wcielili się w piątkę astronautów na statku Aether - właśnie im bohater grany przez Clooneya chce uratować życie. Wracającą z okolic Jowisza ekipę coraz bardziej niepokoi brak kontaktu z Ziemią. Dodatkowo okazuje się, że Sully, pokładowa specjalistka (Jones), jest w ciąży. To spora zmiana w porównaniu do książkowego pierwowzoru, którą wymusiła niespodziewana wiadomość o ciąży samej Felicity Jones.
"Niebo o północy" przeplata dwa bardzo różne wątki: z jednej strony jest załoga astronautów na kursie kolizyjnym z Ziemią, z drugiej - umierający naukowiec i dziecko, wspólnie walczący z brutalnym żywiołem w odległej Arktyce. Clooney porównał to do połączenia "Grawitacji" Alfonso Cuarona, gdzie wystąpił w głównej roli obok Sandry Bullock, ze "Zjawą", dzięki której Leonardo DiCaprio doczekał się Oscara. Pierwszy film opowiada o dwójce astronautów, którzy utknęli w kosmosie, zaś drugi to historyczno-przygodowa historia mężczyzny, który w pierwszej połowie XIX w. przemierzał dziewicze tereny dzisiejszej Montany i Dakoty Południowej.
Powieść Lily Brooks-Dalton "Dzień dobry, północy" na potrzeby scenariusza zaadaptował Mark L. Smith - współtwórca "Zjawy". - Te filmy nie bardzo się ze sobą zazębiają, dlatego musieliśmy ciągle balansować między tymi światami. (...) Chciałem, żeby w pewnym sensie w tym filmie chodziło o odkupienie - mówi Clooney. - Chciałem, żeby w tej dość ponurej opowieści o końcu ludzkości było trochę nadziei - dodaje.
Data premiery filmu na razie nie jest znana.