Dla Clooneya występ w "Niebie o północy" to pierwsza duża rola od czterech lat. Jak kilka miesięcy temu można było przeczytać w "Vanity Fair", skala kataklizmów, które pochłonęły filmową Ziemię w 2049 roku, gdy rozgrywa się akcja filmu, jest nieokreślona, ale w wyobraźni Clooneya nie różnią się one zbytnio od wydarzeń, które zdefiniowały rok 2020: globalna pandemia, kryzys klimatyczny, konflikty polityczne. - Choroba nienawiści i jej pochodne, konflikty i wojny - to trwa od dłuższego czasu - stwierdził aktor. - W tym filmie zawarliśmy smutek związany z tym, co człowiek jest w stanie wyrządzić człowiekowi i jak łatwo możemy sobie nawzajem wszystko odebrać.
"Niebo o północy" to postapokaliptyczna opowieść, w której naukowiec Augustine (George Clooney) samotnie pracujący na Arktyce stara się powstrzymać Sully (Felicity Jones) i resztę lecących z nią astronautów przed powrotem do domu, gdy na świecie dochodzi do tajemniczej katastrofy. George Clooney reżyseruje adaptację głośnej książki Lily Brooks-Dalton "Dzień dobry, północy", a na ekranie poza Felicity Jones towarzyszą mu David Oyelowo, Kyle Chandler, Demián Bichir i Tiffany Boone.
Clooney swoją reżyserską przygodę zaczął całkiem udanie w 2002 roku, gdy zrealizował "Niebezpieczny umysł". Za "Good Night and Good Luck" był nominowany do Oscara zarówno za reżyserię, jak i scenariusz. Statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej dostał na razie za "Operację Argo", tu jednak był "tylko" producentem - reżyserował Ben Affleck.