Kwestia na cztery słowa i zmarszczenie czoła. Dlaczego Bruce Willis zaczął grać w tak złych filmach?

Bruce Willis ma 66 lat i ciągle określa się go mianem etatowego twardziela Hollywood. Tylko w najbliższym czasie będzie występował jako emerytowany agent wywiadu uciekający przed przestępcami nie w jednym filmie, a w całej trylogii z serii "The Fortress", a do tego pojawi się też jako były członek tajnego oddziału wojskowego tropiący mordercę na zlecenie w thrillerze "Soul Assasin". Mało kto jeszcze jednak wierzy, że będzie warto to oglądać.

"Szklana pułapka", "Szósty zmysł", "Pulp Fiction", "Piąty element", "12 małp" czy "Armageddon" - to ledwie kilka hitów z pokaźnej filmografii Bruce'a Willisa, który na koncie ma zarówno Złote Globy, nagrody Emmy, jak i Złote Maliny. To aktor, który był bodaj najpopularniejszą osobą w Hollywood, wcieleniem amerykańskiego snu, facetem, na którego można było liczyć: był gwarancją porządnej zabawy, a często też potrafił zachwycić swoimi aktorskimi zdolnościami. Tylko coś się w międzyczasie popsuło. Ku szczeremu żalowi widzów, a także krytyków filmowych pełnych sympatii dla jego dokonań, zdaje się, że już od kilkunastu lat nie zależy mu na tym, żeby robić fajne filmy rozrywkowe czy bardziej ambitne projekty. Willis raczej odcina kupony od dawnej sławy czy po prostu swojego nazwiska.

Zobacz wideo Nie tylko George Clooney! Ci aktorzy zaczynali swoją karierę od seriali

Co się dzieje z karierą Bruce'a Willisa?

To nie to, że Willisowi nie chce się pracować - co roku robi tyle filmów, że trudno się doliczyć, ile ich tak naprawdę jest. Od blisko 10 lat pojawia się wręcz seryjnie w filmach akcji, w których jest jedynym naprawdę sławnym członkiem obsady. Rzecz w tym, że obrazy nie są najwyższej jakości, a jego samego na ekranie dłużej nie ma, niż jest. Czas antenowy Willisa ogranicza się najczęściej do schematycznych scen trwających w sumie maksymalnie kwadrans.  

Elisabeth Vincentelli z "The New York Times'a" zauważa również, że większa rola wcale nie oznacza, że Willis gra lepiej czy bardziej się stara. Jako przykład podaje film  "Once Upon a Time in Venice". Jej zdaniem to od początku totalna klapa, w której możemy zobaczyć, jak król kina akcji jeździ nagi na deskorolce, co stanowi jedną z ważniejszych komediowych scen. Ba, sam Willis wyglądał na zdegustowanego, gdy kręcił "Hard Kill", "Breach", "Trauma Center", "First Kill", "Catch.44" czy "Acts of Violence". Kojarzycie któryś z nich? No właśnie. 

Jeszcze w 2018 roku Comedy Central zorganizowało aktorowi roast, w trakcie którego zaproszeni goście żartowali z niego w możliwie najbardziej złośliwy sposób. W trakcie tegoż programu jedną z "przypalających" Willisa osób była jego eks-małżonka Demi Moore, która przedstawiła się słowami: "Byłam żoną Bruce'a przez pierwsze trzy 'Szklane pułapki'. To ma sens, bo dwie ostatnie są do bani".

To także ona zdradziła publiczności, że już po rozwodzie usłyszała od niego, że ich rozstanie Bruce uważa za swoją największą porażkę. Dzięki temu udało jej się wbić ostrą szpilę: "Nie bądź dla siebie taki okrutny. Zdarzały ci się naprawdę gorsze rzeczy". Jakie - zapytacie? Tu wymieniła choćby pomysł na założenie restauracji Planet Hollywood, film "Hudson Hawk" czy fakt, że Bruce Willis zrezygnował z roli w "Oceans 11", którą ostatecznie zagrał George Clooney, by skupić się na grze na harmonijce (Willis ma też ambicje muzyczne i założył swego czasu zespół). 

Moore skoncentrowała się na przeszłości. Edward Norton, z którym Willis pracował przy docenionym przez krytyków filmie "Osierocony Brooklyn" (to też jedna z ostatnich ról aktora, która uważana jest za udaną), tego samego wieczoru tak podsumował ostatnie poczynania Willisa: "Te scenariusze wyglądają tak: zmarszcz czoło, powiedz szybko krótką i łatwą do zapamiętania kwestię - nie może być dłuższa niż trzy-cztery słowa - wystrzel z broni, przeładuj, powtórz. To wszystko! To jest długie na pół strony, mógłbyś się nauczyć swoich kwestii w samochodzie w drodze na plan".  

Takie filmy wpisują się w trend, który utrzymuje się w karierze aktora długo. Na tyle długo, że nie pytamy już, dlaczego z czołowej gwiazdy Hollywood przeistoczył się w bardzo drogiego chałturnika, a uznajemy to za fakt.  

Zrobić, a się nie narobić. Jak pracuje Bruce Willis? 

Pytanie, co się stało z karierą Bruce'a Willisa, nurtuje w ostatnich latach naprawdę mnóstwo osób - zarówno zwykłych widzów, jak i dziennikarzy zajmujących się filmami. 

Jak to często bywa, dużo ciekawsze i zdecydowanie bardziej mięsiste teorie o Willisie niż eseiści takich portali jak "The New York Times" czy "Esquire", mają użytkownicy Reddita. Oczywiście, jak wszystko, co ktoś napisał w sieci - należy je traktować z pewną nieufnością i rezerwą. Niemniej faktycznie w trakcie dyskusji o upadku kariery Willisa pojawiło się wiele interesujących spostrzeżeń i przemyśleń.  

Na pierwszy plan wysuwa się teza, że największym problemem Bruce'a Willisa jest Bruce Willis. Nie od dziś się mówi o tym, że jest wyjątkowo niewdzięcznym w obejściu współpracownikiem: nie słucha reżysera, ma gigantyczne ego i nieszczególnie interesuje go cokolwiek poza nim samym. O rozczarowującej współpracy opowiadał chociażby kilka lat temu reżyser Kevin Smith, który za młodu był wielkim wielbicielem aktora, ale po ich nieudanym projekcie "Cops out" był bardziej niż rozczarowany.

Na jakiś czas nawet wycofał się z branży. Traumę swoich zawiedzionych oczekiwań przelał w serię zjadliwych stand-upów, w których opisywał, jak pieniądze i sława przewróciły w głowie gwiazdorowi, który przecież wszystkim wydaje się takim równym kolesiem. Nie dość, że nikogo nie słucha, to nikogo też nie szanuje, a zwłaszcza swoich fanów. Trudny charakter Willisa miałby więc doprowadzić do tego, że ostatecznie nikt poważny nie chce już z nim pracować, nie zostaje mu więc nic innego niż granie w filmach klasy B i C.  

Inny ciekawy trop w dyskusji to wypalenie zawodowe i depresja, które faktycznie mogłyby tłumaczyć, dlaczego aktor nie chce się zbytnio wysilać i po prostu szuka łatwego zysku. Niektórzy zmartwieni wielbiciele wskazują, że w trakcie wywiadów promujących całkiem ambitny film superbohaterski "Glass", w którym zagrali również James McAvoy i Samuel L. Jackson, Bruce wyglądał tak, jakby był martwy w środku:

 

Pojawiają się też bardziej kontrowersyjne pomysły: W 2002 roku Willis grał główną rolę w filmie "Łzy słońca" (piękna recenzja Rogera Eberta podsumowała tę produkcję następująco: "Składa się z deszczu, klimatycznych zdjęć i twarzy Bruce'a Willisa. To elementy wystarczające, żeby stworzyć film prawie tak dobry, jak w przypadku, gdyby miał lepszy scenariusz"). W trakcie zdjęć doszło do wypadku - po tym, jak odpalono fajerwerki, jeden z nich trafił aktora w głowę. W wyniku urazu Willis miał zmagać się kłopotami zdrowotnymi, także w wymiarze psychologicznym. Media donosiły wręcz o tym, że pozwał firmę producencką, domagając się pokrycia kosztów leczenia. Ponoć do tej pory musi brać z tego powodu leki. "Jeśli to prawda, to może przez ten wypadek ma huśtawki nastrojów, depresję i nie ma serca do grania" - zastanawia się użytkownik AnotherJasonOnReddit. 

Spekuluje się też, że Willis miałby się mierzyć z uzależnieniem od hazardu, które generuje duże długi, a małe i dobrze płatne role są szybkim sposobem na ich spłacanie. Inni próbują insynuować, że być może w ten sposób finansuje zachcianki dużo młodszej i kapryśnej żony. Niektórzy sugerują, że być może podpisał jakiś kontrakt, przez który jest zobligowany do brania udziału w wątpliwych jakościowo projektach i nie ma za bardzo wyboru. To miałoby tłumaczyć jego bierną agresję wobec współpracowników i ewidentne zblazowanie w czasie zdjęć filmowych. Chociażby na wspomnianym wcześniej Reddicie można przeczytać uroczy komentarz, że widać jak na dłoni, że miał więcej frajdy z grania w pastiszowej reklamie akumulatorów DieHard ("Die hard" to oryginalny tytuł "Szklanej pułapki"), niż w większości z filmów, w których pojawił się w ostatnich latach: 

 

Na Reddicie przeczytać można też m.in. opowieść osoby, która pracowała przy jednym z takich seryjnych akcyjniaków wołających o pomstę do nieba. Z jej relacji wynika, że utarł się w showbiznesie pewien schemat pracy z Willisem, która naprawdę nie należy do przyjemnych.  

W trakcie planowania produkcji wszystkie ujęcia z Brucem Willisem zostają upchnięte w jeden-dwa dni zdjęciowe. Ekipa pracuje wtedy niemal całą dobę, a sam gwiazdor zabiera się za swoją pracę bez żadnego entuzjazmu, jest też niezbyt przyjemny dla współpracowników. Większość jego ujęć kręcona jest mniej więcej w dwóch różnych lokacjach, a w scenach walki grają dublerzy. Za to, że odbębni swoje, Willis ma dostawać nawet milion dolarów za dzień zdjęciowy. Formuła: minimum wysiłku, maksimum zysku.

A samo jego nazwisko na plakacie działa na widzów jak magnes. Chris Nashawaty z "Esquire" diagnozuje, że większość z pozycji w filmografii Willisa po 2012 roku to produkcje, które w czasach kaset video nie miałyby nawet kinowej premiery, tylko od razu trafiłyby na półki wypożyczalni albo na stoisko na stacji benzynowej. Dziś tę niszę przejmują coraz liczniejsze serwisy VOD, które z radością zapłacą gwieździe takiej jak Willis nawet milion dolarów za jeden dzień zdjęciowy. 

Sylvester Stallone już w 2013 roku napisał na Twitterze, że Bruce Willis jest "leniwy i chciwy". Komentarz ten padł po tym, jak okazało się, że gwiazdor "Szklanej pułapki" nie zagra w kolejnym z serii filmów "Niezniszczalni", w której Stallone zebrał kolegów po fachu, którzy jak on w latach 80. i 90. byli gwiazdami kina akcji. W okolicach trzeciej części Willis miał zażądać czterech milionów dolarów za cztery dni zdjęciowe. Agent aktora informacji tej nie chciał potwierdzić. 

Wtedy jednak dało się go wybronić: poza kręceniem kolejnych "Szklanych pułapek" zdarzało mu się stworzyć docenione przez krytyków role w filmach takich jak "Looper" czy "Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom" . Od tego czasu jednak coraz rzadziej zdarzają się Willisowi udane produkcje. 

Może faktycznie problemem jest brak interesujących go ofert? Może przemysł filmowy nie chce się pogodzić z tym, że to dojrzały facet, który potrafi coś więcej niż machać i rzucać tekstami z minionej epoki i ciągle chce widzieć Bruce'a Willisa jako kolejne wcielenie Johna McClane'a? Może ciągle brakuje dobrej niszy gatunkowej, w której dojrzali aktorzy mogliby się spełniać bez zażenowania, a przy okazji dobrze też bawić? Sęk w tym, że na seryjnym powielaniu schematów nie korzystają ani widzowie, ani ostatecznie sam Willis. Jego nazwisko w czołówce to coraz częściej wskazówka, że czeka nas około 90 minut śledzenia topornych prób dopisania jakiejkolwiek fabuły pomiędzy kolejnymi niezbyt udanymi scenami strzelanin i pościgów. To zdecydowanie psuje wizerunek, na którym tak dobrze zarabia. Ale może wszyscy lamentujemy zbyt wcześnie? 

Pamiętajmy, że Willis zaczynał od grania w serialu komediowym "Na wariackich papierach" i reklamowania niskoalkoholowych napojów Seagrams. Ba, wróżono mu koniec kariery filmowej, zanim ta właściwie się na dobre zaczęła. W latach 80. po sukcesie w telewizji nakręcił bowiem dwa filmy kinowe, które okazały się absolutnym fiaskiem. Rola w "Szklanej pułapce" miała być jego ostatnią szansą. Co ciekawe, uznano, że jest to dla niego wizerunkowo krok na tyle ryzykowny, że agentowi Arnoldowi Rifkinowi udało się wytargować dla niego niebagatelną stawkę pięciu milionów dolarów. W ten oto sposób gwiazda telewizji stała się za jednym zamachem najlepiej opłacanym aktorem w Hollywood. 

Od tego czasu Willis balansuje - z jednej strony jeszcze w latach 80. potrafił sprawić, że znienawidzona przez krytyków komedia "I kto to mówi", gdzie podkładał głos pod dziecko, zarobiła 300 mln dolarów, z drugiej podkładał się okrutnie graniem w takich komercyjnych niewypałach jak "Ognisko próżności" czy "Hudson Hawk". Zawsze jednak potrafił znaleźć rolę, która wszystkim przypominała, na ile go stać i za co go wszyscy kochamy. Tak było w przypadku "Pulp fiction", które w czasie premiery wydawało się filmem niszowym. Później pojawiły się "Piąty element", "12 małp", "Armageddon", "Looper", "Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom", "Glass", "Spider" i "Osierocony Brooklyn". 

Popularny serwis Rotten Tomatoes, który zbiera wszelkie informacje o świecie filmu, by wskazać widzom, czego mogą się spodziewać po poszczególnych produkcjach, przygotował jeszcze w 2018 roku zestawienie filmów Willisa i uszeregował je od najgorszych do najlepszych. Na 85 pozycji tylko 20 ma pozytywne oceny. Sześć z nich ma nawet oszałamiający wynik na poziomie 0 procent! Na tym przykładzie widać, że faktycznie Willis większość swojej kariery gra w kiepskich produkcjach - ale dzięki temu, że gra dużo, ma też większe szanse na coś ciekawego, co wyskoczy niespodziewanie pomiędzy kolejnymi zapychaczami. Może powinien wrócić do korzeni i znaleźć dla siebie serial, dzięki któremu zachce mu się znowu grać, a nikomu nie będzie przeszkadzać, że gra tego samego bohatera cały czas. 

I choć lista jego następnych występów na IMdB przepełniona jest tytułami typu "Pole śmierci", "Reaktor", "Morderca dusz" czy "Forteca 1", "Forteca 2", to może jeszcze wszystkich nas pozytywnie zaskoczy. Bo jak podczas wspomnianego roastu zauważył Edward Norton, chyba tylko Bruce Willis ma to do siebie, że choćby robił naprawdę najdziwniejsze rzeczy i biegał w czapeczce "Make America Great Again", narzekał na ruch #MeToo czy w czasie pandemii robił zakupy bez maski na twarzy, zawsze w końcu znajdzie się ktoś, kto będzie chciał z nim pracować. Nadzieja naprawdę umiera ostatnia. 

Więcej o: