Dziś fabuła "101 dalmatyńczyków", których długoletnia popularność jest głównym pretekstem powstania "Cruelli", wydaje się chyba jeszcze bardziej przerażająca niż w 1961 roku, kiedy pierwsza animacja z tej serii powstała. To opowieść o strasznej i ekscentrycznej jędzy, która bezdusznie chce zabić urocze szczeniaczki, bo ma modowy kaprys.
Do tej pory Cruella De Mon była zatem zwolenniczką mordowania zwierząt dla futer, której nic nie było w stanie obronić przed zarzutami o okrucieństwo i bestialstwo. Pomysł na zrobienie o niej osobnego filmu był więc co najmniej ryzykowny. A jednak reżyserowi Craigowi Gillespie'owi i Emmie Stone udało się z tego starcia wyjść zwycięsko. Do tego stopnia, że tę straszną czarownicę będzie można polubić, a nawet podziwiać.
Do filmu "101 dalmatyńczyków" mam stosunek niemal nabożny, albowiem był to pierwszy film na kasecie VHS, jaki dała mi w prezencie mama. Żadna inna disneyowska bajka nie wkodowała mi się w pamięć tak bardzo jak ta, choć ma w sobie sporo z klimatu nieocenzurowanych baśni braci Grimm. Uwielbiam też nagrany we wczesnych latach 90. polski dubbing i demonicznie brzmiący w nim głos Ewy Szykulskiej. Jako dziecko zachwycona byłam również aktorską wersją z Glenn Close, która jako Cruella była doskonale przerażająca. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że ta diablica jest królową mody z własnym biznesowym imperium, ale za to bez żadnych skrupułów i kolekcją skór zagrożonych gatunków zwierząt. I właśnie z tego wątku skorzystali po części twórcy nowej "Cruelli".
Cruella De Mon ze '101 Dalmatyńczyków' grana w filmie przez Glen Close (fot: materiały dystrybutora) Cruella De Mon ze '101 Dalmatyńczyków' grana w filmie przez Glen Close (fot: materiały dystrybutora)
Nie ukrywajmy, Disney w ostatnich latach też namiętnie odgrzewa swoje kotlety ze zmiennym skutkiem. O ile nowego "Aladyna" od Guya Ritchiego mogę serdecznie pochwalić za to, że na sali kinowej szalały z radości dzieciaki, tak "Króla Lwa" i "Mulan" wolałabym po prostu przemilczeć. Szczerze wątpiłam, że da się przy "Dalmatyńczykach" pokazać coś ciekawego lub coś, co nie będzie tylko odcinaniem kuponów od nostalgii licznych pokoleń widzów - skoro nie wypalił nawet sequel z Gelnn Close. A tu nagle na scenie pojawił się australijski reżyser Craig Gillespie, który z pełną premedytacją postanowił nie odwoływać się do tego, co było wcześniej i zrobił wszystko po swojemu. I bardzo dobrze.
Zapomnijcie o strasznej babie, która przez lata robiła za straszak na dzieci. Zobaczycie za to, jak niekonwencjonalna i zabójczo kreatywna dziewczyna musi sobie utorować drogę w życiu. Bo od samego początku miała pod górkę - chociażby tylko przez biało-czarne włosy, z którymi się urodziła. Nie pomaga jej też to, że nie chce się wpasować w sztywne ramy przewidziane dla grzecznych dziewczynek. Teraz razem pojedziecie z nią do szalonego Londynu w latach 70., dowiecie się, gdzie biło wtedy serce świata mody, usłyszycie kilka rewelacyjnie splecionych z fabułą punkowych piosenek, a do tego zobaczycie fantazyjne kostiumy prosto od nagrodzonej Oscarem Jenny Beavan, które są tu nie tylko po to, żeby ładnie tam wyglądać.
Cruella, w roli głównej Emma Stone Fot. Disney
Ubrania w tym filmie są jak kolejne fortele na wojnie pomiędzy dwoma srogimi generałami, którzy nie biorą jeńców. Bo jeńców nie bierze tu ani Emma Stone, ani rewelacyjna w swojej makiawelicznej kreacji Emma Thompson. Ta aktorka, która do tej pory kojarzyła się z rolami miłych pań, gra królową londyńskiego świata mody, niejaką Baronessę, która w biznesie i życiu jest bardziej, jak Czyngis-Han niż np. Coco Chanel. I to właśnie z nią musi się zmierzyć młoda Estella, która nie ma jej do przeciwstawienia niczego poza swoimi błyskotliwymi pomysłami, uporu, złodziejskich sztuczek i odwagi do realizowania swoich planów.
W czasie całego filmu zmienia wcielenia kilka razy, by ostatecznie stać się Cruellą De Mon, jakiej tak naprawdę wcześniej nie znaliśmy. Ba, powiedziałabym nawet, że to Cruella, o jakiej nie wiedzieliśmy, że jej potrzebujemy.
<Reklama> Kina Helios należące do Agory już otwarte - zapraszamy >>
Dużą przyjemnością było obserwowanie, jak Emma Stone fantastycznie w tym wszystkim bawiła się swoją postacią, która bywała tam przerysowana, zblazowana, wystraszona, irytująca - ale na pewno nie była nudna! Trudno to też powiedzieć o innych wątkach, że są nudne. Niby spotykamy takich bohaterów jak znani z wcześniejszych odsłon historii Nochal, Baryła (dawni złoczyńcy i sługusy Cruelli) Anita i Roger (opiekunowie Ponga i Chicki, których szczeniaki porywają Nochal i Baryła) - ale zasadniczo każda z nich jest tu opowiedziana na nowo i ma nową, dużo ciekawszą rolę do odegrania niż poprzednio. Poznajemy tutaj ich "legendę założycielską", która przewrotnie stawia w cudzysłowie klasyczny scenariusz "Dalmatyńczyków" i robi z niego legendę pr-ową, którą Cruella z radością wykorzystuje. I choćby za to nową "Cruellę" kocham.
Żeby nie było zbyt słodko, to przyznam, że troszkę mnie znużyło ciut przydługie wprowadzenie do właściwej historii. Ale szybko też poczułam się wciągnięta w wir akcji - zadziałała też na pewno magia dużego ekranu. Bo faktycznie "Cruella" jest pierwszym filmem, który zobaczyłam po długiej przerwie w kinie. I naprawdę tego nie żałuję.
Oficjalna premiera "Cruelli" 28 maja.