"Magnezja". Obiecano nam film szalony, komediowy western. Szyc przebrany za babę to trochę za mało

Nie mam wątpliwości, że ekipa "Magnezji" doskonale bawiła się w trakcie zdjęć. Ten film faktycznie to spełnienie "chłopackich fantazji" z fantastycznymi kostiumami, efektowną scenografią, rewelacyjną obsadą i iście epicką muzyką Jana A.P. Kaczmarka. Widzę tu zabawę z klasycznymi formami, widzę uwielbienie dla westernów, widzę tu przekorę twórców. Sęk w tym, że nie każdego najnowszy film Macieja Bochniaka do siebie przekona.

Bardzo chciałabym napisać, że jestem zachwycona "Magnezją" Maćka Bochniaka. Czekałam na premierę z niecierpliwością: wiele wskazywało, że dostanę komediowy western po polsku w duchu Tarantino. Obiecywano mi film szalony i w to uwierzyłam. Kiedy jednak produkcję obejrzałam, to wyszłam z kina z poczuciem, że to, co zobaczyłam, było zbyt... poważne. No i jak na moją wytrzymałość, gdzieś pół godziny za długie.

Zobacz wideo "Magnezja" - pierwszy western w polskim wydaniu już z teaserem. Ostaszewska rządzi gangiem!

Western po polsku, czyli "Magnezja"

Scenariusz do "Magnezji" napisał duet Maciej Bochniak - Mateusz Kościukiewicz, który już w 2015 roku dał się poznać nieszablonowym filmem "Disco-Polo", w którym największe hity lat 90. posłużyły za pretekst do napisania trochę bajkowej, trochę sensacyjnej, mocno komediowej i abstrakcyjnej historii sukcesu muzyka z prowincji. Panowie pokazali wtedy, że lubią i potrafią żonglować filmowymi konwencjami, lubią puszczać oko do widza i umieszczać w swoich historiach dużo smaczków. Obsada była wyśmienita i pierwszoligowa (Dawid Ogrodnik, Tomasz Kot, Joanna Kulig, Piotr Głowacki etc.), a nawet wyprzedzająca swoje czasy: pojawił się tam w dość mrocznym epizodzie Bartosz Bielenia, który grał mafijnego chłopca od brudnej roboty - już wtedy można było się spodziewać, że będzie o nim jeszcze głośno. Na podstawie przygody, jaką był ten film, zbudowałam swoje oczekiwania wobec "Magnezji".

Scenarzyści zabierają nas w podróż w czasy międzywojenne i dbają o to, żeby w fabule aż się kłębiło od powiązań: oto polskie miasteczko na polsko-sowieckim pograniczu, w którym większość mieszkańców utrzymuje się z przemytu. Prawdziwą władzę na rewirze ma więc ród Lewenfiszów, w którym po śmierci ojca stery przejmuje groźna Róża (Maja Ostaszewska), która zbrodniczym syndykatem kieruje razem z siostrami Lilą (Małgorzata Gorol) oraz Zbroją (Borys Szyc). Z handlu bimbrem chce się przerzucić na narkotyki, jednak nim wszystko się rozkręci, Róża musi ustawić sobie na nowo stosunki choćby z Lwem (Andrzej Chyra) - sowieckim przemytnikiem, który swojego syna wyswatać chce z Heleną, córką prezesa lokalnego banku (Magdalena Boczarska).

Dziewczyna z kolei żyje w bliskiej relacji z jednym z braci Huduni. Albert (Dawid Ogrodnik) i Albin (Mateusz Kościukiewicz) są bliźniętami syjamskimi, prowadzą jedyny w okolicy zakład fotograficzny i powodu swojej wrodzonej przypadłości nazywani są przez wszystkich mutantem, chcą się więc wyrwać z miasteczka za wszelką cenę. Mają na to pomysł - oczywiście z gatunku nielegalnych. Na dokładkę do miasta przyjeżdża pewnego dnia inspektor Stanisława Kochaj (Agata Kulesza), która niespodziewanie musi zająć się zagadką tajemniczego morderstwa, które doprowadza do odkrycia tajemnicy z przeszłości rodu Lewenfiszów. Tyle tytułem zarysu fabuły. 

Zacznijmy od tego, że absolutne pokłony należą się Dorocie Roqueplo za kostiumy, Markowi Warszewskiemu za scenografię, Janowi A.P. Kaczmarkowi za hollywoodzką muzykę i Pawłowi Chorzępie za wspaniałe zdjęcia. Oni faktycznie stworzyli prawdziwy klimat polskiego dzikiego wschodu w barwnej epoce 20-lecia międzywojennego - "Magnezję" warto obejrzeć choćby po to, żeby podziwiać ich kunszt. Nie zapominajmy o aktorach: Maja Ostaszewska naprawdę jest straszna i groźna, Małgorzata Gorol idealnie portretuje osobę w typie samotnego rewolwerowca, Andrzej Chyra wspaniale wczuwa się w postać starego przemytnika (duże wrażenie robi też charakteryzacja i doprawione zepsute zęby - pięknie dodaje mu to wiarygodności w roli ludzkiej wszy), Dawid Ogrodnik doskonale poczyna sobie w kilku swoich komediowych (oraz kaskaderskich!) scenach, Kościukiewicz jest uroczo dobrotliwy, a Agata Kulesza to przekonujące wcielenie policjantki w typie genialnego śledczego i outsiderki.

Absolutnie urzekające jest też to, że w tym filmie faktycznie pełno silnych, zdecydowanych, inteligentnych i zdolnych kobiet. Nie są dodatkiem do męskiej bajki, one mają znaczący wpływ na przebieg akcji. Są przebiegłe, potrafią być okrutne i samolubne, nie wahają się też robić rzeczy, które są w ich mniemaniu słuszne. Miła odmiana.  

Przyznaję, że trochę jednak nie rozumiem, dlaczego Borys Szyc zagrał kobietę. Czasy, kiedy "chłop przebrany za babę" był najśmieszniejszym żartem pod słońcem, dawno się skończyły (choć sztuczny biust doprawiono mu wspaniale). Na obronę takiej decyzji obsadowej znajduję potencjalny argument: postać Zbroi Lewensztajn jest rozpisana w tak przerysowany sposób, że niekoniecznie wypadałaby w niej przekonująco jakakolwiek aktorka. Faktycznie duże znaczenie mają tu fizyczne atrybuty Borysa Szyca - potężna postura, umięśnione łapska i duża siła. Ale jeżeli to ma być największy atut komediowy "Magnezji", to słabo. Choć przyznaję, sekwencja erotyczna Borysa Szyca i Bartosza Bieleni urzekła mnie właśnie dzięki kontrastowi w ich wyglądzie. To jednak ciągle troszkę za mało, żeby bawić się dobrze przez bite dwie godziny.

Borys Szyc przebrany za babę to za mało, żeby było śmiesznie

No właśnie, komizm w tej opowieści nie jest co do zasady wpisany w fabułę, tutaj wprowadza się go gagami sytuacyjnymi niemal z czasów "Flipa i Flapa": a to ksiądz kogoś kopnie, a to zobaczymy kogoś w wychodku, a to wielka baba uderzy jakieś męskie chuchro, a to chłop gwałci owcę, a to ktoś wpadnie w kupę. Spisane brzmi słabo, w filmie jakoś się nie wyróżnia, a przede wszystkim umyka gdzieś w natłoku fabularnych nitek, które cały czas się plączą, a są w istocie skrajnie dramatyczne i smutne.

Pewnie właśnie dlatego pomiędzy mną a "Magnezją" nie zaiskrzyło. To przykre, bo ten film ma naprawdę wszystko, co jest potrzebne do dobrej zabawy. Są zwroty akcji, ciekawe postaci, zabójcze kostiumy, rewelacyjna charakteryzacja, bajkowe zdjęcia, oscarowa muzyka, aktorzy absolutnie wkręceni w swoje kawałki opowieści, widowiskowe strzelaniny, imponujące bijatyki, a do tego intrygi kryminalne i tajemnice z przeszłości. Wszystkie te elementy są wymuskane, widać dużo miłości i dobrej zabawy. Tylko ta zabawa nie udzieliła się także i mi, widzowi.

W pewnym momencie poczułam się troszkę znużona i smutna, że czekam już na koniec. Może to kwestia tego, że ostatecznie wątków i postaci było jednak trochę za dużo, niektóre role, choć w filmie komediowym, rozpisane były zbyt dramatycznie, a z opowieści nie wyłaniał się naturalnie żaden bohater ani bohaterka, którego można by cały czas śledzić, utożsamić się z nim, kibicować czy chociażby mieć nadzieję, że ostatecznie wszystko się dla niego/niej ułoży. Może też chodzić o to, że ostatecznie ten szalony polski eastern tak naprawdę jest klasycznym westernem, w który dla niepoznaki wciśnięto gagi i Borysa Szyca przebranego za chłopo-babę, żeby ukryć, iż to bardzo poważna historia o tym, że niewinnemu jednak ktoś zawsze pomoże. "Magnezja" w polskich kinach od 11 czerwca.

Więcej o: