Choć Louis de Funes był gwiazdą w latach 60. XX wieku, jego role bawią bez względu na upływ czasu. Przebojowy na ekranie aktor znakomicie odnalazł się we francuskich komediach. Jego życie prywatne nie było jednak usłane różami, a powodów do śmiechu miał jak na lekarstwo. Zanim został aktorem klepał biedę, a duże pieniądze zaczął zarabiać dopiero po pięćdziesiątce. Miał na koncie wszystko, czego przeciętny człowiek wolałby uniknąć - nieszczęśliwe dzieciństwo i nieudane małżeństwa. Kiedy zaczęło mu się układać - przestało mu dopisywać zdrowie.
Louis de Funes urodził się w 1914 roku w małej miejscowości pod Paryżem. Tak naprawdę był Hiszpanem i pochodził z rodziny o arystokratycznych korzeniach. Jego rodzice emigrowali do Francji dziesięć lat przed jego urodzeniem. Uciekli, gdyż dziadek aktora sprzeciwiał się temu małżeństwu. Louis był najmłodszy z trójki rodzeństwa. Ojciec miał szanowany zawód - był adwokatem, jednak porzucił go dla handlu diamentami. Tych poszukiwał aż w Wenezueli, dlatego też nie uczestniczył w wychowaniu swoich dzieci. Wrócił po latach jako bankrut. Zamiast zbić fortunę, narobił długów, z którymi wkrótce została matka de Funesa. Leonor Soto Reguera, bo tak nazywała się rodzicielka aktora, stała się dla niego największą inspiracją w przyszłych rolach komediowych. Życie z nią nie było łatwe. Była choleryczką i miała zmienne nastroje. Dawał o sobie znać jej hiszpański temperament. Wybuchowość i gestykulacja to cechy charakterystyczne, które aktor wcielił w swoje filmowe postacie.
Louis de Funes w filmie 'Żandarm i kosmici' Rolf Gebhardt / Wikimedia Commons / Domena Publiczna
W dzieciństwie był małomówny, pogrążony w marzeniach. Już w szkole przejawiał talent aktorski - parodiował nauczycieli. Pierwszą rolę odegrał w teatrze, w wieku 12 lat, wcielając się w... żandarma. Po podstawówce wybrał szkołę zawodową, z której został wyrzucony za naganne zachowanie. Nie bardzo wiedział, w którym kierunku iść. Próbował różnych zawodów. Chciał iść do wojska, lecz komisja odrzuciła go ze względu na niski wzrost - mierzył 164 cm, a także wątłą posturę - ważył zaledwie 55 kilogramów. Następnie zaliczył kilka zwolnień z pracy. Dekorował witryny sklepowe, był pomocnikiem księgowego i kreślarzem. Rodzice rozkładali nad nim ręce, ponieważ nie mógł utrzymać żadnej posady. Matka żywiła nadzieję, że zostanie... księdzem. Louis de Funes deklarował się jako bardzo wierzący. W końcu poszedł do szkoły artystycznej i tam zaczął się odnajdować. Poczuł zapał do kina.
W wieku 22 lat ożenił się z Germaine Louise Élodie Carroyer, która była francuską mistrzynią tenisa. Rok później urodził się jedyny syn pary, Daniel. Jednak po trzech latach małżeństwo się rozpadło. Po rozwodzie de Funes zerwał także kontakty z synem (a później nie uwzględnił go nawet w swoim testamencie). Był rok 1939 i wybuchła II wojna światowa. Louisa wcielono na dwa lata do rezerwy. Później zatrudniał się w paryskich klubach i barach, gdzie grywał na pianinie. Wtedy wiedział już, że chce występować jako aktor. Zdarzało mu się zagrać epizod na deskach teatru, jednak nie starczało mu na życie. Dorabiał, ucząc gry na pianinie i przygrywając w lokalach. Na warsztatach teatralnych poznał swoją przyszłą drugą żonę i w 1943 roku para stanęła na ślubnym kobiercu. Jeanne Augustine Barthélemy pochodziła z arystokratycznej rodziny. Owocami małżeństwa byli dwaj synowie - Olivier i Patrick. Kiedy dorośli poszli w inną stronę - pierwszy został pilotem, a drugi lekarzem. Druga żona była dla Louisa de Funesa nie tylko miłością na całe życie, ale później także jego agentką. Doradzała mu, negocjowała warunki i stawki z reżyserami.
Louis de Funes fot. screen TV
Dopiero trzy lata po ślubie aktor - miał wówczas 34 lata - otrzymał pierwszą rolę w filmie. Był to obraz "Kuszenie Barbizona", a scena w której się pojawił trwała... 43 sekundy. Jednak to wystarczyło i mógł liczyć na dalsze propozycje. Lata 50. spędził głównie w teatrze, lecz rok 1956 okazał się przełomowy. To wtedy zagrał w komediodramacie "Czarny rynek w Paryżu", gdzie wcielił się w Jambiera, charakterystyczną postać choleryka. Dzięki tej roli zaczął zyskiwać popularność, a później nastąpiła jego "złota era".
Kariera aktora rozkwitła w latach 60. Pytany później o to, czy nie żałuje, że dopiero po 50. roku życia zaczął odnosić sukcesy, odpowiedział w jednym z wywiadów:
Pozwoliło mi to gruntownie poznać mój zawód. Kiedy byłem jeszcze nieznany, próbowałem kolorować za pomocą szczegółów, min, gestów niewielkie rólki, które mi powierzano. Dzięki temu zdobyłem pewien warsztat komediowy, bez którego nie zdołałbym zrobić takiej kariery. Dlatego też, gdybym miał zaczynać od nowa, zrobiłbym to samo.
W latach 60. powstały najpopularniejsze filmy z jego udziałem w roli głównej. Pierwsza część serii o żandarmie - "Żandarm z Saint-Tropez" - przyciągnęła do kin siedem milionów Francuzów. Niesamowity sukces filmu sprawił, że stał się najpopularniejszym aktorem komediowym w kraju. Rola w "Wielkiej włóczędze" z 1966 roku przyniosła mu nominację do Oscara. Było w sumie sześć filmów z serii o żandarmie, "Fantomas", "Wielkie wakacje", "Sławna restauracja", "Kapuśniaczek". W 1973 roku odebrał nagrodę (Order Kawalera Legii Honorowej) z rąk prezydenta Francji za znaczący wkład w sztukę.
Louis de Funes w roli żandarma fot. screen TV
Jednak intensywna praca w latach 70. dała się aktorowi we znaki i podupadł na zdrowiu. Dwa lata po odznaczeniu trafił do szpitala z rozległym zawałem serca. Zatrzymało go to w łóżku na kilka miesięcy, musiał przejść na dietę i rzucić palenie papierosów, które towarzyszyły mu od lat. Wówczas nieco zwolnił tempo. Jego filmy z okresu po przejściu zawału to "Skrzydełko czy nóżka", "Panowie, dbajcie o żony", "Żandarm i kosmici" oraz "Skąpiec". Po pracy w tym ostatnim - w 1980 roku aktor przeszedł drugi zawał. Przeżył i zagrał jeszcze w dwóch filmach - "Kapuśniaczku" i ostatniej części przygód o żandarmie - "Żandarm i policjantki". Planowana była siódma część, lecz plany pokrzyżowała śmierć de Funesa. Podczas rodzinnego wyjazdu w góry pod koniec 1982 roku aktor zachorował na grypę. Po powrocie do domu, już w styczniu, próbował się leczyć, leżąc w łóżku. 27 stycznia 1983 roku powiedział żonie, że czuje się zmęczony i położył się wcześnie spać. Około godziny 19:00 przeszedł trzeci zawał serca. Choć zawieziono go do szpitala, dwie godziny później zmarł. Miał niecałe 69 lat.
Olivier de Funes po latach napisał książkę, w której wspomina ojca. Aktor nie był aniołem ani w życiu, ani w pracy.
Był perfekcjonistą. Nienawidził niepunktualności, kłamstwa, niechlujnego stroju. Gdy któryś z kolegów nie dawał z siebie wszystkiego, ojciec dostawał ataków wściekłości. Stawał się wtedy tyranem. Przerywał prace zdjęciowe i nie chciał ich kontynuować, aż do momentu, gdy zyskał przekonanie, że kolega jest wystarczająco przygotowany - opisał syn aktora.
Daniel, najstarszy syn de Funesa z pierwszego małżeństwa zmarł w 2017 roku, nigdy nie nawiązując relacji z ojcem.
Zobacz też: Patrick Swayze całe życie z czymś walczył. Gdy zmarł, zaczęła się brudna walka o jego