"Nie pora umierać" to film, który wiąże się z niejednym kryzysem. Powiedzieć nawet można, że twórcy mieli z nim trudności na długo przed tym, aż pojawiły się na niego jakiekolwiek konkretne plany. Po pierwsze, był taki groźny moment, kiedy nie było nawet wiadomo, kto zagra główną rolę.
Jeszcze w okolicach 2016 roku wielu komentatorów było zdania, że Daniel Craig powinien się już pożegnać z serią. Nawet sam aktor był o tym przekonany - po premierze "Spectre" miał powiedzieć, że "wolałby podciąć sobie nadgarstki", niż znowu wcielić się w Jamesa Bonda. Typowano różnych następców, padały nazwiska takie jak Gillian Anderson, Idris Elba, Priyanka Chopra, Tom Hiddleston, Richard Madden czy Chris Hemsworth. Producnetom jednak udało się przebłagać Craiga, żeby podjął się tego zadania po raz ostatni i pożegnał się z agentem 007 z rozmachem.
Daniel Craig zgodził się zagrać w 25. odsłonie Jamesa Bonda, trzeba było więc napisać scenariusz, dogadać reżysera i ruszyć z projektem. Stery po Samie Mendesie pierwotnie miał przejąć Danny Boyle - człowiek, który ma na koncie m.in. kultowe "Trainspotting" czy oscarowego "Slumdog Millionaire". Kiedy dołączył do bondowskiej ekipy, zdecydował się wymienić scenariusz stałych twórców serii Neala Purvisa i Roberta Wade'a na tekst, który napisał jego dobry przyjaciel John Hodge.
Na trzy miesiące przed rozpoczęciem zaplanowanych zdjęć producenci Michael G. Wilson i Barbara Broccoli oraz aktor Daniel Craig ogłosili jednak, że Boyle rezygnuje z reżyserowania. Powodem były słynne "kreatywne różnice". Wtedy mówiło się o tym, że brytyjski reżyser chciał nawet uśmiercić Bonda, a także, że Daniel Craig nie chciał zgodzić się na to, by jego przeciwnika zagrał Tomasz Kot. Bo jest za wysoki.
Dopiero niedawno polski aktor potwierdził, że faktycznie zaproponowano mu tę samą rolę, którą w ostatecznym rozrachunku dostał nagrodzony Oscarem Rami Malek. W rozmowie z Piotrem Guszkowskim wyjawił:
Nie czytałem ostatecznej wersji scenariusza, ale to miał być ten sam bohater, w którego wciela się Rami Malek. Pamiętam, że na zdjęcia próbne dostałem fragmenty scenariuszy "Skyfall" i "Spectre". Zostałem poproszony o przygotowanie kwestii czarnych charakterów. To miała być moja własna wersja tego, co zrobili Javier Bardem i Christopher Waltz.
Tomasz Kot tym samym nie dołączył do Władysława Schejbala, który w 1963 roku pod zmienionym nazwiskiem Vladek Sheybal zagrał w "Pozdrowieniach z Rosji". Wcielił się wtedy w Towarzysza Kronsteena, szachistę i członka przestępczej supergrupy Spectre. I co ciekawe, w ogóle mu ta rola nie przypadła do gustu. W swoich wspomnieniach pisał: "Czytałem skrypt i nie podobał mi się. Nie podobała mi się również moja rola, ani śmierć mojego bohatera. Być kopniętym szpicem buta nasyconym trucizną?! Co za dziwaczny pomysł". Choć pojawił się wtedy w ledwie trzech scenach, to produckja dała początke jego międzynarodowej karierze.
Producenci po sporze z Boylem podjęli decyzję nietuzinkową i po raz pierwszy w historii szpiegowskiej serii zdecydowali się zatrudnić amerykańskiego reżysera. Stery przejął Cary Joji Fukunaga, przede wszystkim znany jako twórca świetnego serialu "True Detective". Kiego ogłoszono, że to właśnie on nakręci 25. film o Bondzie, zakładano, że produkcja będzie prezentem na walentynki w 2020 roku.
W rolę filmowego szwarccharakteru tym razem wciela się laureat Oscara Rami Malek Nicole Dove/materiały prasowe dystrybutora
Pojawił się Fukunaga i zaczęły się poprawki scenariusza, który napisali Danny Boyle i John Hodge. W pierwszej kolejności robili je Neil Purvis i Robert Wade, którzy wcześniej stworzyli "Casino Royale", "Quantum of Solace", "Skyfall" i "Spectre". Po nich następnie scenopis poprawiał scenarzysta "Bourne'a", czyli Scott Burns. Swoje trzy grosze wtrącili też reżyser i Daniel Craig, a na koniec do akcji weszła Phoebe Waller-Bridge, która stworzyła scenariusz do popularnego serialu "Obsesja Eve, a na dokładkę dostała Złoty Glob dla najlepszego serialu komediowego za "Fleabag". Do ekipy dołączyła na prośbę Daniela Craiga, który jest podobno jej fanem.
Ona miała być lekarstwem na jeden z poważniejszych problemów serii czy podejście do kobiet. Scenarzystka miała się upewnić, że wątki kobiece będą poprowadzone tak, by produkcja "traktowała je sprawiedliwie", a także sprawić, że w filmie będzie więcej poczucia humoru. Dodajmy też, że Waller-Bridge jest zaledwie drugą kobietą w historii tej serii, która pracowała nad scenariuszami do Bonda. Przed nią była tylko Johanna Harwood, która pisała scenariusz do "Doktora No", pierwszego z wszystkich filmów.
Niewątpliwie wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy zaczęły się prace na planie, ale radość była przedwczesna. Na samym początku zdjęć, jeszcze w maju 2019 roku, Daniel Craig miał wypadek - doznał na tyle poważnej kontuzji kostki, że musiał przejść operację i dwutygodniową rehabilitację. W czerwcu nie było lepiej. Kiedy ekipa pracowała w Londynie nad sceną kontrolowanej eksplozji, znowu coś poszło nie tak i jeden z członków ekipy został ranny - na szczęście nie było to nic poważnego. Potem jeszcze wyszło na jaw, że złapano na miejscu wojerystę, który zainstalował w londyńskim studio kamerę w damskiej toalecie.
Przez chwilę głośno było też o tym, że w filmie miała wziąć udział Grace Jones, która w "Zabójczym widoku" (14. część przygód agenta 007) wcielała się w May Day, pomocnicę granego przez Christophera Walkena Maxa Zorina. Słynna piosenkarka, modelka i aktorka miała powrócić do serii i zagrać razem z Danielem Craigie. Podobno zjawiła się nawet na planie. Kiedy jednak odkryła, jak mała jest jej rola i jak mało ma dialogów, rzuciła tę pracę. Ponoć spodziewała się dużo większego udziału w historii. Do kolejki nieszczęść dorzućmy jeszcze fakt, że w międzyczasie zwolniono kompozytora ścieżki dźwiękowej - zastąpił go legendarny Hans Zimmer.
Film był już zmontowany i gotowy do tego, by pojawić się na ekranach jeszcze w 2020 roku. Dość szybko jednak okazało się, że w związku z wybuchem epidemii koronawirusa, nie da się wprowadzić tytułu do kin w sposób bezpieczny dla widzów i opłacalny dla wytwórni filmowej. Premierę przesuwano jeszcze trzy razy - w zasadzie do ostatniej chwili nie można było mieć pewności, że Bond numer 25 pojawi się w kinach tej jesieni.
A pamiętajmy, że przesuwająca się premiera to kolejne koszty. Nikogo chyba nie zdziwi, że "Nie pora umierać" w związku z opóźnieniami to szacunkowo najbardziej kosztowny ze wszystkich filmów o Jamesie Bondzie. Jeszcze w ubiegłym roku "The Hollywood Reporter" informował, że pod względem budżetu wyprzedził o pięć mln dolarów "Spectre" z 2015 roku. Poświęcona bondowskiej serii strona MI6 HQ podaje z kolei, że wyprodukowanie tej części kosztowało studio MGM około 250-300 mln dolarów. Do tego należy jeszcze uwzględnić kampanię reklamową - przewiduje się, że koszty wyniosą ostatecznie około 464 mln dolarów.
To oznacza, że jak bardzo nowy Bond nie byłby udany, ciągle może przynieść twórcom finansowe straty. Szacuje się, że musi zarobić przynajmniej 928 mln dolarów, żeby nikt na tym interesie nie był stratny, z czego około 90 mln dolarów powinno wpłynąć do kas na całym świecie już w ten premierowy weekend. Choćby dlatego, że studio MGM dzieli się z dystrybutorami filmu oraz kinami. Biorąc pod uwagę warunki, w jakich film debiutuje, może być trudno. Choć na pocieszenie można napisać, że już na etapie przedsprzedaży biletów w brytyjskich kinach tytuł cieszył się większym zainteresowaniem niż rekordowy film "Avengers: Endgame". No i przypomnijmy, że kiedy James Cameron kręcił swojego "Titanica" też wszystko szło jak po grudzie - nawet Celine Dion początkowo nie chciała śpiewać swojej słynnej piosenki.
Klątwa 25. filmu bynajmniej nie jest pierwszym przekleństwem, które dotknęło produkcję w jej blisko 60-letniej historii. Do mniej znanych należy np. teoria, że za każdym razem, kiedy jakiś aktor po raz ostatni gra Bonda, film wychodzi z tego raczej marny. Jako jedyny nie wlicza się w to George Lanzeby, bo zagrał 007 tylko raz - ale kiedy po jego występie wrócił na ostatni odcinek Sean Connery, to nie wyszło z tego nic dobrego. Teoretycznie to czarne pasmo może przerwać teraz Daniel Craig, który zbiera dużo przychylnych recenzji. Ale nie zapominajmy, że najsłynniejsza jest domniemana klątwa dziewczyny Bonda, która w środowisku zaczęła pokutować dość wcześnie.
"GoldenEye", reż. Martin Campbell Fot. mat. prasowe
Da się przecież zauważyć, że na przestrzeni od lat 60. do 90. w filmach o Jamesie Bondzie pojawiło się sporo aktorek, które w związku ze swoją rolą zyskały krótkotrwały rozgłos, jednak nie były w stanie powtórzyć takiego samego sukcesu już nigdy potem. Wśród ofiar zjawiska wymienia się kolejno Maud Adams, Claudine Auger, Danielę Bianchi, Lois Chiles, Maryam d'Abo, Karin Dor, Sophie Marceau (!!!), Lois Maxwell, Caroline Munro, Lucianę Paluzzi, Tanyę Roberts, Izabellę Scorupco, Talisę Soto i Lanę Wood. Lynn-Holly Johnson, która zagrała Bibi Dhal w filmie "Tylko dla twoich oczu" z 1981 roku, wspominała:
Mój agent mi powiedział, że jeśli wezmę tę rolę, już nigdy więcej nie zagram w innym filmie. Ale jaki film film by sprawił, że będą z Tobą robić o nim wywiady nawet po 20 latach?
Zmarła niedawno Tanya Roberts, która nim została dziewczyną Bonda, była także Aniołkiem Charliego, jeszcze w 2015 roku mówiła z kolei:
Miałam wrażenie, że żadna z dziewczyn, która grała 'dziewczynę Bonda' nie zrobiła potem kariery. Pamiętam, że mówiłam o tym swojemu agentowi. Zapytał, czy żartuję, bo przecież Glenn Close dałaby radę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam tego, co wiem teraz i bądźmy szczerzy: kto by odrzucił taką rolę? Nikt.
Reżyser John Glenn, który nakręcił aż pięć filmów o najsłynnijeszym szpiegu Jej Królewskiej Mości miał kiedyś powiedzieć: Bycie dziewczyną Bonda to bardzo trudne zadanie, którego nie polecałbym nikomu.
Klątwa dotykać ma jednak tylko te aktorki, które przed przyjęciem roli w szpiegowskiej serii, nie były zbyt rozpoznawalne. Bo faktycznie, przez te wszystkie lata przypadki, kiedy aktorki o ugruntowanej pozycji decydowały się na udział w serii, były raczej rzadkie. Na taki występ zdecydowały się m.in. Honor Blackman, Diana Rigg, Teri Hatcher czy Monica Belluci. Dziś raczej powiedzielibyśmy, że bardziej niż z klątwą, mieliśmy do czynienia z szufladkowaniem i bardzo kłopotliwym podejściem Hollywood do kobiet. Eva Green naprawdę bardzo nie chciała grać Vesper Lynd w "Casino Royale", jej agent musiał się nieźle nagimnastykować, żeby ją do tego przekonać.
Wielbiciele szpiegowskiej serii zwracają też uwagę, że "klątwa" w ostatnich latach jakby przestała działać i została przełamana, czego koronnym przykładem ma być to, że np. Kim Basinger i Halle Berry (która na planie prawie się zakrztusiła, ale Pierce Brosnan pośpieszył jej z pomocą i uratował tym samym życie) dostały Oscary. Coraz częściej kolejne "dziewczyny Bonda" nie tylko kontynuują udane kariery, a nawet robią się jeszcze popularniejsze. W tym kontekście wymienia się - poza zdobywczyniami Oscarów - Gemmę Artreton, Evę Green, Famke Janssen, Rosamound Pike, Jane Seymour i Michelle Yeoh. Narzekać chyba też nie mogą Eva Green czy Lea Seydoux. A nawet jeśli w przyszłości noga im się podwinie, będą wiedziały dlaczego.