Jakie jest nowe "Wesele" Smarzowskiego? Jakbyś dostał policzek, a potem kolejny i kolejny

Trudno mi powiedzieć, czy podobał mi się najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego, bo to nie jest dobre pytanie. Zatem: nowe "Wesele" przeorało mnie jak pług pole. Doprowadziło też kilka razy do płaczu - z przerażenia, wściekłości, wzruszenia.

Wojciech Smarzowski zrobił symboliczną pętlę w swojej twórczości. 17 lat po kinowej premierze "Wesela" - jego fabularnego debiutu - zaprasza nas na nowe "Wesele", które jest chyba tym, czego wielu spodziewało się już wtedy. Reżyser wokół onirycznej figury rodem ze sztuki Wyspiańskiego rozprawia się z rozdziałami naszej historii, o której wielu chce zapomnieć. Jednocześnie pokazuje to, co dzieje się teraz i może doprowadzić do takiego samego finału jak przed laty. A to wszystko w ciągu jednej nocy.

Zobacz wideo Nowe "Wesele" Smarzowskiego. Jest pierwszy zwiastun

"Wesele". Polska w pigułce

Nie da się zaprzeczyć, że wesele to wyśmienita impreza, dzięki której w zgrabny i symboliczny sposób można pokazać przekrojowy obraz "kwiatu polskiej młodzieży" i nie tylko. Ale tym razem Smarzowski podjął się zadania karkołomnego i upchnął w tej figurze nie tylko symboliczne postaci merkantylnego księdza, chytrego polskiego biznesmena, młodej dziewczyny, która marzy o ucieczce z Polski, samolubnego kibola czy zahukaną matkę, która chce się wyrwać z toksycznego związku. Przy okazji poruszył szereg trudnych tematów, jak: antysemityzm, ksenofobia, przedwojenne pogromy na ludności żydowskiej, szantaż, łapówkarstwo, zatrudnianie ludzi na czarno etc., a połączył to wszystko spójnym i dynamicznym ciągiem przyczynowo-skutkowym.

Centralną postacią tej opowieści nie jest panna młoda (Łobacz) ani jej ojciec (Więckiewicz), ale chorujący na alzheimera dziadek Antoni Wilk, którego zagrał Ryszard Ronczewski. Aktor zmarł w trakcie zdjęć, co czyni jego udział w produkcji jeszcze bardziej symbolicznym. Właśnie dzięki jego bohaterowi cała opowieść łączy się w spójną wizję: w dniu ślubu wnuczki zjawia się u niego człowiek z ambasady Izraela i mówi mu, że został odznaczony tytułem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata", co przywołuje falę wspomnień z młodości.

Antoni przypomina sobie swoją pierwszą miłość i to, jaka atmosfera panowała w miasteczku przed wojną, kiedy Żydzi i Polacy jeszcze obok siebie żyli. Cały dzień przygląda się przygotowaniom, słyszy, o czym rozmawiają wokół niego ludzie i wspomina. Widzimy więc, jak doszło do tego, że Polacy spalili Żydów w stodole, a przy okazji i to, że na weselu dzieją się rzeczy, które w genezie i przebiegu nie różnią się zbytnio od tego, co działo się, kiedy hitlerowcy najechali Polskę i wcześniej.

Doskonałym przykładem jest tu scena z kazaniem w kościele podczas ślubu. Współczesny ksiądz (Gadomski) opowiada o prawie do życia dzieci poczętych, o tym, że żona ma służyć mężowi i o tęczowej zarazie, która zagraża Polakom, a w tym czasie Antoni przypomina sobie, jak ksiądz przedwojenny opowiadał o tym, że Żydzi chcą zguby chrześcijan, że zostawianie u nich pieniędzy to grzech i że oczekuje, iż "kwiat polskiej młodzieży" zjawi się na wiecu, by zrobić na żydowskim targu demolkę. 

WeseleWesele MARCIN SZPAK

O teraźniejszości nie da się mówić bez przeszłości 

Jednego jestem pewna - "Wesele" to film ważny i potrzebny. Smarzowski przewiduje, że może zostać w Polsce zakazany, a mi się wydaje, że to coś, co powinno zostać wręcz "lekturą szkolną", nawet zarządzaną przez Czarnka. Nie tylko dlatego, że tak bardzo przypomina "Wesele" Wyspiańskiego; nie tylko dlatego, że w poszczególnych bohaterach ukazuje różne oblicza całych grup społecznych; nie tylko dlatego, że podejmuje przemilczane aspekty wstydliwej historii i się z nimi rozlicza. Ważne jest też to, że krzyczy nam w twarz, że teraz dzieje się to samo. I coś musimy z tym zrobić.

Przy okazji w filmie jest sporo nawiązań i aluzji, które wymagają pewnych kompetencji kulturowych. Oczywiście nie wątpię, że ludzie wiedzą, kim był Józef Piłsudski, ale czy wszyscy znają jego słynne cytaty jak ten, który pada w filmie - "Naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości"? Czy aby na pewno przeciętny widz, który może nie uważał na lekcjach w szkole, a nie jest przy okazji działaczem ONR-u czy innej Młodzieży Wszechpolskiej, będzie wiedział, że smutny pan, który mówi "Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie" to Roman Dmowski?

Nowe "Wesele" Smarzowskiego jest filmem na wskroś polskim, choć nie mam wątpliwości, że wiele osób ochrzci go mianem "antypolskiego paszkwilu". Już teraz pojawiają się komentarze, że reżyser jest odpowiednikiem Patryka Vegi dla inteligentów i neoliberałów. To prawda, że "Wesele" jest brutalne w tym, co i jak pokazuje, to prawda, że zaprojektowane jest tak, żeby uderzało, bolało, nawet szokowało. Ale Smarzowski nie robi tego dla taniej sensacji. "Wesele" jest po to, żeby się rozliczyć z aspektami zbiorowej "niepamięci" historycznej, walczyć z propagandowym nadpisywaniem rzeczywistości; chce pokazać, że historia lubi się powtarzać, że ciągle działają te same mechanizmy i formułki, zmieniła się tylko ich treść. Wydaje mi się, że to wyraz jego troski i miłości - on chce dojść do oczyszczenia i takie katharsis zapewnić swoim widzom.

Ja to katharsis poczułam, kiedy przy weselnym stole pojawił się Krzysztof Kowalewski i powiedział: "Były dwie stodoły - w jednej Polacy palili Żydów, w drugiej ich ukrywali. Ja byłem w tej drugiej". A potem jeszcze raz, kiedy usłyszałam w końcowych scenach wpleciony w list do Antoniego Wilka od dziewczyny, którą kochał, cytat z Talmudu: Jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat.

Więcej o: