Marian Kociniak zostawił po sobie wiele filmowych i scenicznych kreacji. Choć zdecydowana większość kojarzy go z rolą słynnego Franka Dolasa czy też Grzegorza Brzęczyszczykiewicza w filmie "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", jego filmografia jest znacznie bardziej obszerna. Podobnie jak jego historia.
Choć w towarzystwie innych osób był niezwykle otwartym i radosnym człowiekiem, to w głębi duszy odczuwał sporo doświadczeń, których doznał niemal przez całe swoje życie. Bardzo duże piętno odcisnęła na nim okupacja, którą przeżył jako zaledwie kilkuletni chłopiec. Doświadczył biedy, głodu, braku schronienia i zagrażającej życiu gruźlicy.
W rozmowie z "Super Expressem" opowiadał o tamtych czasach. - Spaliśmy na słomie, koczowaliśmy tak przynajmniej przez rok. Chodziły po nas tysiące wszy. Miałem na głowie krwawy czerep, nie było lekarstw, matka zrywała mi go - mówił.
Choć na początku kariery filmowej z pieniędzmi w dalszym ciągu się nie przelewało, zdecydowanie bardziej od biedy dotykały go rozstania z bliskimi.
Więcej takich historii przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Wielkie osobistości ze świata polskiego filmu określały go mianem "aktora totalnego", "scenicznego zwierzęcia" czy "mistrzem powagi i ironii". Co ciekawe, na początku kariery mało kto wierzył w jego umiejętności. Wsparcie nie otrzymywał również od rodziców, którzy chcieli go kształcić na ślusarza, aby miał pewną i dobrą pracę. Ich zdanie zmieniła jednak polonistka, która nalegała, aby kontynuował naukę w technikum, gdzie trafił do kółka teatralnego. Podróże po całej Polsce pozwoliły mu ziścić marzenie, którym było rozpoczęcie nauki w szkole teatralnej. Po kilku latach zdołał również przekonać rodziców o słuszności swojego wyboru.
O ile do aktorstwa rodzice Kociniaka się przekonali, to do jego partnerki, Grażyny nie potrafili. Kobieta miała już za sobą jedno nieudane małżeństwo i samotnie wychowywała syna. Pomimo protestów ze strony matki, aktor oświadczył się, a niedługo później wziął ślub. W tym przypadku również dopiero po czasie jego bliscy uznali tę decyzję. Żona stała się dla niego wielkim wsparciem, nie tylko zawodowym, ale i życiowym.
- Ona o wszystko dba. Ona dba, żebym się nie roztył, ona dba, żebym się nie rozpił. Całe życie walczy z moimi papierochami... Ona jest moim cenzorem najlepszym, ona mi mówi, co sknociłem, ona mówi mi, co zagrałem dobrze
Marian Kociniak Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl;
Legendarny aktor nie krył, że miewał problemy z alkoholem, hazardem i nadmiernym korzystaniem z życia. - Poza planem piliśmy gorzałę i graliśmy w karty, bo ja jestem hazardzista. Brydżysta i pokerzysta. Na niewielkie stawki. Jak piję, to piję, jak palę, to palę, a jak gram, to gram - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Polskim". Pewnego razu mocno przesadził i musiał zapłacić karę finansową. Powód? Wyjście na scenę po alkoholu. - W pierwszych zdaniach walnąłem się chyba pięć razy. Przeprosiłem publiczność, powiedziałem, że bardzo źle się czuję - przyznał ze wstydem.
Takich epizodów w życiu Mariana Kociniaka nie było zbyt wiele. Ewentualna krytyka dotyczyła tylko i wyłącznie jego kreacji, które bardzo szybko zyskiwały status znakomitych. W 1969 roku Tadeusz Chmielewski zaproponował mu główną rolę w komedii "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Reżyser opowiadał, że od razu dostrzegł w nim idealnego aktora do tej roli. Sam Kociniak bardzo się poświęcał - pomimo problemów z kręgosłupem i chodzeniem, wykazywał się wielkim profesjonalizmem.
Co ciekawe, to nie on w pierwszej kolejności był typowany do roli Franka Dolasa.
Franka Dolasa miał grać Wojciech Młynarski. Był wtedy bardzo popularny, miał genialne vis comica. Ubrałem go w mundur, wyglądał bardzo dobrze. Miałem już właściwie podpisywać z nim umowę, ale wtedy zaczęły się we mnie rodzić pewne wątpliwości.
- przyznał reżyser filmu Tadeusz Chmielewski w wywiadzie - rzece, którego udzielił Piotrowi Śmiałowskiemu.
Zobacz też: To nie Marian Kociniak był pierwszym kandydatem do roli Franka Dolasa
Został odznaczony m. in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi w pracy artystycznej", Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi i Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis".
Choć rola Franka Dolasa stała się dla niego wielkim sukcesem, Kociniak próbował udowodnić, że stać go na zdecydowanie więcej. Koleżanka z planu Joanna Jędryka przyznała nawet, że przypięcie mu tej łatki nie podziałało na niego zbyt pozytywnie. - Po latach dochodziły mnie wieści, że stał się zgorzkniały, miał poczucie niespełnienia. Chyba coś w tym było, bo nigdy w filmie nie dostał roli, która zdystansowałaby popularność Dolasa. A przecież po takim debiucie wierzył, że to dopiero początek - wyznała.
Marian Kociniak jako Helmuth Rode w 'Za i przeciw' Ronalda Harwooda, reżyseria - Janusz Warmiński (premiera 1995) ARCHIWUM TEATRU ATENEUM W WARSZAWIE
Po zakończeniu kariery filmowej Kociniak wybudował dom na wsi i korzystał z uroków życia w towarzystwie swojej żony i przyjaciół. Zanim jednak mógł oddać się błogiemu odpoczynkowi, został bardzo mocno doświadczony przez los.
Wszystko zaczęło się od śmierci ojca, który przegrał walkę z nowotworem kręgosłupa. Matka Kociniaka nie mogła poradzić sobie ze stratą męża i niedługo później również zmarła. Aktor nie dobrych relacji z bratem, z którym pokłócił się po tym, jak przyznał, że jego córka nie nadaje się na aktorkę. Brata również opłakiwał - wraz z żoną zmarł w zaczadzonym domku letniskowym. Jakby tego było mało, Kociniak przeżył pożar mieszkania, w którym stracił cały swój dobytek.
Jego również nie oszczędziły choroby. Pomimo przejścia trudnej operacji, jego stan zdrowia stale się pogarszał. Był to moment, w którym postanowił skończyć z aktorstwem i oddać się pod opiekę swojej ukochanej żony, która była jego "jedynym przyjacielem". Kiedy kobieta odeszła, sam kilkukrotnie przyznawał, że nic już go nie trzyma przy życiu. Zmarł miesiąc po niej - 17 marca 2016 roku. Został pochowany obok żony, na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie.