"Diuna" wciąga jak czerw pod piasek. Dajcie się ponieść, a nie pożałujecie

"Diuna" wreszcie dotarła również do Polski. To wyjątkowy film, który doceniono już na całym świecie, a jakiego nie było w kinach od kilku lat i jakiego zapewne nie zobaczymy również przez kilka następnych (do premiery kolejnej części). Co zagrało w produkcji Villeneuve'a i dlaczego... nie wszystko?

Jest godnie i epicko. Tak można określić to, co oferuje najnowsza wersja "Diuny" Franka Herberta. Wreszcie współczesne kino dysponuje dokładnie takimi możliwościami, dzięki którym zobaczymy Diunę/Arrakis w takiej wersji, jak najpewniej widział ją w głowie autor. Wyrzućcie z pamięci wersję Davida Lyncha sprzed lat i steampunkowe brzmienia. "Diuna" Denisa Villeneuve'a pod względem rozmachu jest właśnie tak oszałamiająca i monumentalna, jak powinna być.

Zobacz wideo "Diuna" - zwiastun. Plejada gwiazd, świetny reżyser i doskonały literacki pierwowzór to przepis na sukces?

Czy wszystko w niej jednak gra?

Więcej tekstów o filmach i nie tylko znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Kto nie czytał i nie oglądał, niech łapie szybki skrót tego, o co w "Diunie" (z grubsza) chodzi

A ci, co oglądali lub czytali, niech przeniosą się do kolejnego śródtytułu!

Skaczemy w odległą przyszłość i na równie odległą planetę. Razem z rodem Atrydów lądujemy na Arrakis/Diunie, "darze" od imperialnego cesarza. Diuna jest pustynna, ale skrywa bogactwo ponad wyobrażenia - melanż, nazywany przyprawą. Nie brzmi to potężnie, ale melanż przedłuża życie i umożliwia w ogóle podróże w kosmosie. Kto ma Diunę, ten ma ogromną władzę i wielkie pieniądze, a Atrydzi przejmują planetę z rąk okrutnego rodu Harkonnenów, który nie ma zamiaru się z tym pogodzić. W grę wchodzi również osobisty spisek cesarza przeciwko rosnącym w siłę Atrydom, spiski gildii, wielowiekowe spiskowanie zgromadzenia Bene Gesserit... Słowem - wszyscy spisują przeciwko wszystkim i w środku tego zamieszania ląduje na Diunie Paul Atryda, najmłodszy członek rodu, prawie tak niewinny jak pierwiosnki, o ile w przyszłości w ogóle będą jeszcze istniały.

Paul przejawia też niepokojące zdolności. Widzi przebłyski przyszłości, a ta oczywiście nie wygląda szczególnie kolorowo. W zależności od tego, jakie decyzje podejmie, świat skąpie się we krwi, albo... skąpie się w niej jeszcze bardziej. Paul, uwięziony w przeznaczeniu, próbuje zatem wykaraskać się z tego, co szykuje dla niego przyszłość. Dodatkowo unoszący się w powietrzu, dodawany do potraw na Diunie melanż wzmacnia jego wizje. A te są coraz bardziej krwawe.

"Diuna" Villeneuve'a to wizualny majstersztyk

Piaszczysta planeta i mordercze robale, a w tle walka o władzę i gigantyczne pieniądze, oraz spiski. Mając taki materiał i współczesne możliwości "Diuna" naprawdę nie mogła się nie udać. Denis Villeneuve od pewnego czasu udowadnia, że jeśli tylko dostanie wystarczająco dużo pieniędzy, przekształci je w obrazy, które na długo zostaną w pamięci. Taka jest "Diuna", a przecież to dopiero pierwsza część i wiele wskazuje na to, że reżyser nie zostanie na lodzie i naprawdę zrealizuje swoje marzenie, związane z nakręceniem filmów na podstawie wszystkich części serii.

Wizualnie "Diuna" jest bez zarzutu (spróbujcie znaleźć tam choć jeden mniej estetyczny lub zwyczajnie niepotrzebny kadr). Architektura przenosi nas w odległą przyszłość, technologia również jest ewidentnie jeszcze nam nieznana, stroje przywołują skojarzenia z "Piątym Elementem", krajobrazy doskonale współgrają z charakterami pokazywanych planet. Cały film jest jednym wielkim obrazem, rozciągniętym na prawie trzy godziny. To wizualna uczta, w której próżno szukać słabych punktów.

Białe, nieprzyjazne Arrakis kontrastuje z żywym Caladanem. Nieliczne ujęcia, jakie dostajemy z Giedi Prime, planety Harkonennów, także oddają stan ducha tego żądnego władzy, krwi i potężnej mamony rodu. "Diuna" bez wątpienia dostanie nominacje do przyszłorocznego Oscara za scenografię, kostiumy, zdjęcia i efekty specjalne (podobnie, jak "Blade Runner 2049"). Na pewno w przynajmniej jednej z tych kategorii otrzyma ostatecznie statuetkę. Osobne nagrody powinny iść do całej ekipy oświetleniowców i projektantów gry światłocieni. Światło jest równie mistrzowskie w "Diunie" co krajobrazy i daje nam odczuć upał powierzchni planety, jak również chłód ukrytych w skałach korytarzy.

Ale przecież "Diuna" to nie film przyrodniczy. "Diuna" to walka o władzę między wielkimi rodami i organizacjami.

Paul - zasmuć się bardziej, Duncan - uśmiech, uśmiech! Jessica? Może załam ręce, bo ja wiem. Leto - ty tylko bądź, jest idealnie

Do "Diuny" zaangażowano nazwiska nie tylko znane, ale i takie, które czują swoje postaci. Villeneuve bez pudła trafił z każdą osobą, którą wziął do swojego dzieła. Isaac - posągowy, doskonały Leto Atryda. Momoa - pełen życia, lekko narwany, nie tak idealny, jak jego przełożeni. Chalamet - stary za młodu, rozdarty (i piękny, nie zapominajmy o tym, jak piękny jest w tym filmie). Skarsgard wspaniale obrzydliwy, Bautista brutalny i odpowiednio otępiały. No i Bardem jako Stilgar - jego dostaliśmy o wiele za mało, ale to zmieni się przecież w kolejnej części filmu.

 

I choć reżyser twierdzi, że jego "Diuna" ma być peanem na cześć kobiet i to kobiety mają grać tu główne role, to jednak jego Jessica i Chani to najsłabsze elementy filmu. Czytając "Diunę" nie odniosłam absolutnie wrażenia takiej kruchości u Jessiki, którą kazano zaprezentować Rebece Ferguson. Zendaya jako Chani nawet nie zdążyła się wykazać, choć ujęcia z nią widzieliśmy średnio co piętnaście minut od początku filmu. Tu coś poszło bardzo nie tak - a przecież i Zendaya, i Ferguson są świetne do właśnie tych konkretnych ról.

Generalnie jednak prócz lady Jessiki - zbyt matczynej jak na mój gust - "Diuna" pełna jest postaci barwnych i wspaniale żywych. I jeśli rzeczywiście uznamy, że Jessica bardziej była matką, niż Bene Gesserit (czy na pewno Villeneuve czytał tę samą książkę?), to również Rebecca Ferguson dołączy do panteonu doskonałości w tym obrazie. A Zendaya? Cóż, jej Chani to wciąż wielka niewiadoma, ale przynajmniej bardzo miła dla oka.

Villeneuve postanowił nie tłumaczyć również widzowi kwestii technicznych, które przewijają się po kilkadziesiąt stron w książce. Dlaczego w przyszłości znowu walczymy na miecze, choć jednocześnie mamy działającą obronę przeciwlotniczą? Dlaczego oglądamy holo-instruktaże, a nie korzystamy z innych rozwiązań, które miałyby więcej sensu za ponad osiem tysięcy lat? Dlaczego lud Arrakis zatrzymał się na plemiennym poziomie rozwoju, choć został transferowany z innych planet - musiał więc mieć dostęp do o wiele bardziej nowoczesnych technologii? Wszystkie te techniczne sprawy są dla filmu właściwie nieistotne. Pytanie, czy słusznie, skoro są one również zakorzenione w głębi motywacji bohaterów i stanowią jedną z osi narracji w książce.

"Diuna" - co za miejsce, nie do życia

Choć Villeneuve postawił na artystyczny rozmach, zabrakło mu jednak życia i koncepcji na nie w wielu pozostałych miejscach. Być może nie będzie to raziło, jeśli to wasze pierwsze podejście do tego tytułu - w filmie dzieje się dużo, co chwilę przechodzimy do kolejnych akcji, do kolejnych pościgów, ucieczek, wybuchów albo zwyczajnie oglądania okolicy z lotu ptaka. Nie ma czasu na skupianie się na codziennym życiu mieszkańców Arrakis, poza tym ono tu i tak nie istnieje. Być może Villeneuve dorzuciłby jeszcze i je, ale wtedy "Diuna" trwałaby przynajmniej o godzinę dłużej - a już i tak jest dość długa.

Miłość do książkowego oryginału widać na każdym kroku i ja osobiście nie mogę się doczekać kolejnych części. Mam nadzieję, że Villeneuve zgromadził tyle materiału, że za kilka miesięcy zobaczymy wersję reżyserską filmu.

 

A co piszczy w Diunie? Oczywiście Hans Zimmer

Piszczy to oczywiście zbyt małe słowo na jakikolwiek utwór Hansa Zimmera - nie tylko z "Diuny". I tutaj kompozytor nie bierze jeńców, jego Arrakis jest dzikie i zadziwiająco głośne jak na niemalże pustą planetę - nieco zbyt głośne jak na mój gust, ale to też kwestia nagłośnienia w sali kinowej, które było nie do końca takie, jak być powinno.

"Diuna", choć nieokiełznana i dzika, jest w interpretacji Zimmera bardzo rytmiczna. Tu nie ma miejsca na chaos. Hipnotyzujący, powtarzający się rytm dudnika, przywołującego czerwie, połączono z rytmami bębnów i dzikim kobiecym głosem. Wyraźnie "słychać" dźwięczącą w powietrzu przyprawę, "magia" Bene Gesserit szepcze w tle. Powtarzalne motywy przypominają niekończące się piaskowe wydmy. I choć Zimmer chciał, żeby "Diuna" brzmiała jak nie z tego świata, to ostatecznie dużo tu naszego ziemskiego Wschodu, sprawne ucho złapie też fragmenty z "Interstellar" (te organy!), klimat lekko batmanowski, doprawiony szczyptą "Blade Runnera 2049". Ale wciąż jest świeżość, którą chyba każdy soundtrack od Hansa Zimmera bez wyjątku dostarcza.

 

Halo, Arrakis? Tu Ziemia i ludzie, którzy ostatni raz czytali książki w liceum

Jest niestety też z "Diuną" problem - bardzo prosty i już na poziomie zwykłego odbioru. Mało kto tak naprawdę przeczytał książkowy oryginał, zaś ci, co go nie przeczytali - czyli większość widzów skuszonych wybuchowym zwiastunem - "prześlizgnie" się po opowieści jak po powierzchni piaskowej wydmy. Tymczasem żeby "Diunę" docenić, trzeba być bardziej czerwiem pustynnym, zanurzonym w historii, znającym przynajmniej część "dlaczego" i "po co". Być może nie doceniam polskiego widza, ale mam wrażenie, że bez przeczytanej powieści (dzięki ci, pandemio i przesunięta o rok premiero!) miałabym naprawdę spory problem ze zrozumieniem motywacji lady Jessiki, Bene Gesserit, roli Gildii i wielu - bardzo wielu - innych smaczków, które widzę po lekturze wszystkich części. I widzę, jak Villeneuve je tam umieścił (jak Bene Gesserit ziarna religii na Arrakis), ale nie będą one do rozszyfrowania dla kogoś, kto nie sięgnie po lekturę - a podejrzewam też, że film niewiele osób do tego zachęci, zaś książka szybko rozczaruje początkowo powolną akcją i dużą dawką filozofii.

Czy to zatem produkcja Pierwszego Wśród Fanów dla innych fanów, ale mających o wiele mniejsze fundusze? Nowa "Diuna" ma mimo wszystko to, czego chcemy od kina masowego. Są wybuchy, jest wizualna uczta dla oczu, są niekwestionowane gwiazdy, jest akcja, dzieje się i na lądzie i w powietrzu, jest zalążek romansu... Obawiam się jednak, że pełnię tego wszystkiego docenią tylko ci, którzy mają za sobą lekturę. Pozostali wyjdą z kina z wieloma pytaniami, na które nie będą mieli sił szukać odpowiedzi. I bardzo chciałabym się mylić, bo to film wyjątkowy na skalę ostatnich lat w swojej kategorii.

Zobacz wideo "Diuna" - ZWIASTUN. Film Denisa Villeneuve'a na podstawie powieści Franka Herberta

Dlatego zamiast się zastanawiać, czy iść, czy nie iść i bać się, że się zanudzicie i nie zrozumiecie nic, jeśli nie przeczytaliście - sięgnijcie szybko po książkę. Film jest tego zdecydowanie wart, a sama "Diuna" również wciągnie was jak czerw pod powierzchnię piasku. No i wystarczy, że przeczytacie połowę, bo tylko połowa jest teraz zekranizowana - resztę zdążycie do kolejnej premiery.

I jeszcze jedna rada, którą weźcie sobie do serc. "Diuna" to widowisko. Nie godzi się oglądać jej na małym ekranie. Nie wybierajcie drogi na skróty - "Diunę" oglądajcie na możliwie jak największym ekranie, z dobrym nagłośnieniem. Nie mówię, że ma to być od razu IMAX, choć właśnie do tego namawia sam reżyser, ale jest to produkcja stworzona do tego, żeby obejrzeć ją w ciemności, w wielkiej sali. Poczujcie się maleńcy, czerw niech naprawdę będzie gigantyczny, biel pustyni obezwładniająca a muzyka Hansa Zimmera nieco zbyt głośna.

Ja wyszłam z kina bardzo zadowolona i w piątek idę jeszcze raz. A kto wie, czy na tym się skończy? Tego samego wrażenia życzę i wam.

<<Reklama>> Ebook "Diuna" dostępny jest w Publio.pl >>

"Diuna" ("Dune"), reż. Denis Villeneuve, prod. Legendary Pictures, Villeneuve Films. Timothee Chalamet, Zendaya, Rebecca Ferguson, Jason Momoa, Javier Bardem, Oscar Isaac. 2021

Więcej o: