"Eternals" to najbardziej biblijny film z całej serii Marvela. A jednak będzie wzbudzać kontrowersje

Nagrodzona Oscarem Chloe Zhao zrobiła pierwsze podejście do Marvela. Wyszedł jej film, jakiego w tym kinowym uniwersum jeszcze nie było. W tym wypadku nie wszyscy będą z tego zadowoleni - choć dostajemy tutaj pierwszą scenę seksu w całej serii i pierwszego otwarcie homoseksualnego bohatera, całość wypada bardzo zachowawczo.

"Eternals" to film z rozmachem na wielu poziomach. Mamy tu zaskakująco dużo czasu ekranowego, szerokie i ładne kadry, wymuskane efekty specjalne, głośne nazwiska w obsadzie i za kamerą, fabułę, która jest opowieścią z gatunku biblijnego mitu założycielskiego, nie brakuje też dramatycznych zwrotów akcji. 25. odcinek kinowego serialu Marvela to wyraźna zmiana w dotychczasowym sposobie prowadzenia narracji, która dla części widzów może być w swej subtelności zbyt brutalna.  

"Eternals". Opowiem ci bajkę, jak powstał świat

Chloe Zhao zebrała nader różnorodną obsadę, w której obok aktorów mniej znanych, za to reprezentatywnych dla różnych grup społecznych, upchnęła dość dekoracyjnie Salmę Hayek, Angelinę Jolie i Richarda Maddena z "Gry o tron", a na deser dorzuciła jeszcze Kita Haringtona, czyli słynnego Jona Snowa. Z ich pomocą opowiedziała nam bajkę o tym, jak i dlaczego według Marvela naprawdę powstał nasz świat.

Zobacz wideo "Eternals" - film Marvela o historii nieśmiertelnej rasy. Premiera w listopadzie [ZWIASTUN]

Oto cofamy się o siedem tysięcy lat, kiedy na Ziemi zjawia się grupa nieśmiertelnych bohaterów obdarzonych różnymi mocami. Przewodzi im grana przez Salmę Hayek Ajak, która potrafi szybko uleczyć swoje rany, a także pomóc w tym innym. Jej głównym pomocnikiem jest latający i strzelający laserem z oczu Ikaris, którego z melancholią portretuje Richard Madden. Co ciekawe, reżyserka zastanawiała się, czy w tej roli nie obsadzić Tomasza Kota. Dzięki tej wiedzy moja wyobraźnia fikała koziołki i przez cały film wizualizowałam sobie polskiego aktora w miejscu gwiazdy "Gry o tron", co ewidentnie dało mi więcej zabawy podczas seansu. Paradoksalnie pan Tomek zarówno pasowałby do tej roli, jak i jednak tak nie do końca. 

W różnorodnej grupie Eternalsów znajdują się: jeszcze siłacz Gilgamesz (Dong-seok Ma), niepokonana wojowniczka Thena (Angelina Jolie), która dała początek mitom o bogini Atenie, zdolna do przemieniania różnych materii w inne substancje Sersi (Gemma Chan), najszybsza kobieta świata Makkari (Lauren Ridloff), strzelający ogniem z rąk Kingo (Kumail Nanjiani), genialny wynalazca Phastos (Brian Tyree Henry), kontrolujący ludzkie umysły Druig (Barry Keoghan) i wiecznie młoda Sprite (Lia McHugh), która jest mistrzynią w tworzeniu iluzji. 

Na polecenie kosmicznego bóstwa o imieniu Arishem mają ochraniać ludzkość przed niebezpiecznymi potworami (Dewiantami), a także pomagać ludziom rozwijać cywilizację i ciągle się uczyć. Nie mają jednak prawa wtrącać się do ich wojen i sporów. Przez tysiące lat obserwują zatem życie na Ziemi, trzymają się w ukryciu nawet wtedy, kiedy Avengersi walczą z kosmicznymi wrogami pokroju Thanosa. Po pokonaniu ostatniego Dewianta żyją incognito zwykłym ludzkim życiem, aż dochodzi do ataku, który zmusza ich do wgłębienia się w tajemnice, które liczą sobie tysiące lat, a do tego podważają wszystko to, w co wierzyli do tej pory.

>>> Więcej wiadomości na stronie Gazeta.pl<<<

"Eternals". Wszystkiego dużo, wszystkiego mało

Zhao całą opowieść zaczyna z wysokiego C. Narracja jest tu dość uroczysta i ma w zasadzie wyjaśnić, skąd się wzięli w naszych panteonach bogowie. Próżno więc tu szukać postmodernistycznych żarcików na każdym kroku, choć czasem się pojawiają - dla zatwardziałych fanów Marvela to może jednak być za mało. Reżyserka traktuje swoich bohaterów z dużym namaszczeniem i chce pokazać, jakimi są osobami. Pomimo tego, że są w większości obdarzeni supermocami, mają też w sobie bardzo dużo ludzkich cech i słabości, które poznajemy w miarę upływającej statecznie akcji trwającego dwie godziny i 37 minut filmu. Nikt tu się z wprowadzeniem kolejnych elementów opowieści szczególnie nie spieszy.

Tytułowa ekipa to ciekawy przegląd osobowości, ale kiedy mamy dziesięciu protagonistów, trudno ich wszystkich przedstawić tak, żeby każdy z nich dostał tyle samo czasu — a człowiek chciałby przecież kibicować swoim ulubieńcom na ekranie. W zasadzie narracja skupia się głównie na Sersi, która jest uroczo rozsądną bohaterką, ale mam wrażenie, że o całej reszcie nie dowiedzieliśmy się odpowiednio dużo. Tutaj więc stało się coś ciekawego: z jednej strony można odnieść wrażenie, że w tym filmie wszystkiego jest dużo, chociażby ze względu na niemal bollywoodzką długość produkcji, a z drugiej trudno się oprzeć wrażeniu, że część z wątków została tylko muśnięta i trzeba ją lepiej pokazać. 

Niemniej podoba mi się przewrotność tego, co zrobiła Zhao. Obsadziła aktorów z głośnymi nazwiskami, ale Salma Hayek, Angelina Jolie, Richard Madden, a zwłaszcza Kit Harington, nie dominują na ekranie, pojawiają się trochę bardziej w tle, dzięki czemu lepiej widać resztę obsady. Dodam tylko, że patrząc na Angelinę Jolie w blond włosach i jasnym stroju, głównie myślałam o tym, że wygląda zupełnie jak Nicole Kidman w "Aquamanie", a do tego znowu gra kolejne wcielenie siebie: silnej i jednocześnie niestabilnej psychicznie heroiny, którą wszyscy podziwiają. 

Po drodze nie brakuje też ładnie i efektownie rozplanowanych scen walk, ale tutaj nacisk został głównie położony na to, jak w określonej sytuacji czują się poszczególni bohaterowie, jakie decyzje podejmą i jak sobie poradzą z konfliktem interesów, w którym muszą rozstrzygnąć, czy ważniejsza jest dla nich misja, czy to, by żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami. Dla miłośników radosnego mordobicia może być to duże zaskoczenie. 

Co ciekawe, początkowo umknęła mojej uwadze pierwsza w historii marvelowskich filmów scena erotyczna, która notabene zdaniem niektórych krytyków była zupełnie niepotrzebna, bo filmu teraz nie można pokazywać dzieciom. Faktycznie, z opisu brzmi dość lubieżnie, tymczasem w praktyce miłosne sceny na tyle scaliły się z opowieścią o uczuciu, które połączyło dwie osoby, że tak naprawdę wyglądały bardzo romantycznie i naturalnie - jak nic, czym trzeba by się gorszyć w kontekście odbioru całego filmu. Podobnie było w przypadku scen wprowadzających pierwszą otwarcie homoseksualną postać w uniwersum. Chloe Zhao pokazała to empatycznie i nader organicznie, jako nieodłączną część świata - to akurat ujmujące. Tym bardziej zatem mnie nawet w pewnym sensie bawi, że film ma zostać zakazany w części krajów arabskich, gdzie rutynowo cenzuruje się sceny miłosne i z bohaterami LGBT. Trudno też się nie zacząć zastanawiać, kiedy i u nas ktoś zacznie mieć takie zakusy.  

Najniżej oceniany film Marvela niekoniecznie jest najgorszy z serii

Szału może nie ma, ale dziwi mnie też to, że "Eternals" to obecnie na Rotten Tomatoes najgorzej oceniany z 25 filmów Marvela. Bo na pewno nie jest najgorszy. Śmiało mogę powiedzieć, że przynajmniej dla mnie dwie pierwsze części "Thora" z Chrisem Hemsworthem były nudniejsze, bardziej chaotyczne i nadęte - na pewno nie mam ochoty oglądać ich jeszcze raz. Ten film to bardzo ładnie pokazana bajka, która nie jest w żaden sposób skrajna. Prędzej określiłabym "Eternalsów" mianem obrazu spokojnego albo neutralnego, w najgorszym wypadku po prostu średniego, ale nie wykluczam powtórki z zabawy, żeby zrewidować swoje wrażenia. Największym grzechem twórców może być w zasadzie to, że "Eternals" to jedna z najpoważniejszych w tonie produkcji z całej serii, a nie tego przecież widzowie spodziewają się po wesołym Marvelu, który do tej pory z sukcesem łączył ironiczne żarty i psychologiczne rozterki bohaterów ratujących świat.

Więcej o: