"Matrix Zmartwychwstania" jest jak ciepły kocyk. Otuli tęskniących od 20 lat. Co oferuje innym? [RECENZJA]

"Matrix Zmartwychwstania" spowodował, że po seansie walczą we mnie dwa wilki. Jeden jest najszczęśliwszy na świecie i skacze z radości, drugi chciałby pozagryzać Lanę Wachowski za to, co tu się wydarzyło na ekranie.

Nowy "Matrix Zmartwychwstania" to czysta zabawa i gra. Dwie godziny odwołań do filmów sprzed 20 lat, zaangażowanie "starych" aktorów, nowe rozdanie, częściowe zamknięcie (ponowne) starej i rozpoczęcie zupełnie nowej opowieści. To inny "Matrix", niż go pamiętamy z niewielkich sal kinowych z końca lat 90. I nie mam wątpliwości, że nie wszyscy go pokochają. Ale warto go zobaczyć chociażby z tego powodu, że jest to całkowicie świadoma, autoironiczna produkcja, która narzeka, że w ogóle powstała. No i również dla tej wspaniałej przyjemności, jaką widać na twarzy nowego Morfeusza (tak, jest i Morfeusz, choć przeszedł lekki lifting).

Zobacz wideo "Matrix Zmartwychwstania" - zwiastun

"Matrix. Zmartwychwstania" - nikt nie chciał, wszyscy potrzebowali

"Matriksa" na pewno wiele razy zdążyliście już obejrzeć na małym ekranie, ale jest też pewnie wśród was część, która nie tylko nigdy nie widziała tej produkcji w kinie, ale również nie bardzo czuje jej rewolucyjność. W swoim czasie "Matrix" był przełomem - głównie technologicznym (te fenomenalne zwolnione ujęcia!), ale też i w podejściu do tego, czym może być prymitywnie pokazywana do tej pory strzelanina i jak można zaimplementować po seansie widzom bardzo prostą, i niepokojącą ideę (jak w "Incepcji") - a co, jeśli my już żyjemy w Matriksie? Choć zabrzmię trochę jak Morfeusz z "Reloaded", to pamiętam, jak tych 20 lat temu zadawaliśmy sobie to pytanie po seansach, w liceum, jak na zajęciach z filozofii nawet poruszaliśmy ten temat. To naprawdę była gruba rzecz, tekst kultury, który do dzisiaj nie znalazł swojego następcy, choć wielu próbowało.

 

Myślę, że na tego nowego "Matriksa" jednocześnie nikt nie czekał - przecież "Rewolucje" skończyły się tak, że nie było szans na jakiekolwiek wznowienie (a jednak!). Ale też wszyscy tego chcieliśmy. Chcieliśmy wrócić do tego uczucia, jakie "Matrix" dał nam w czasie seansu w kinie - przeszywającego dreszczyku czegoś świeżego i jednocześnie przerażającego. Jak wyszło?

"Matrix Zmartwychwstania". Leci z nami pilot w bardzo dobrym humorze

"Matrix Zmartwychwstania" to jazda kompletnie bez trzymanki. To autoironiczne spojrzenie na produkcję, która powstała z kilku bardzo jasnych powodów. Po pierwsze, my, widzowie, tego potrzebowaliśmy. Po drugie, potrzebowała tego franczyza. To bolesna konstatacja, ale sam film mówi nam to wprost z ekranu ustami jednego z bohaterów, którego świetnie znamy. Ludzie kochają to, co znają, jeśli więc dostaną nowego "Matriksa", pokochają go z rozpędu. Po trzecie, nie mam wątpliwości, że przynajmniej jedna z sióstr Wachowski miała zwyczajnie serdecznie dość pytań o kolejną część najważniejszego dzieła w jej życiu. I to podejście też tu czuć. Podobne pytania musieli słyszeć również Keanu Reeves i Carrie-Anne Moss, do których przywarła już na zawsze rola Neo i Trinity. Nie dali się złamać tylko prawdziwy Morfeusz (Laurence Fishburne) i prawdziwy Agent Smith (Hugo Weaving), ale przecież bez nich ta historia byłaby niekompletna.

Dostajemy zatem i Neo, i Trinity, i Morfeusza (Yahya Abdul-Mateen II udźwignął tę rolę) i fenomenalnego Smitha (Jonathan Groff, wspaniale uradowany, że może być nową wersją Agenta). Jest też kilka zupełnie nowych twarzy, jak na mój gust odrobinę za bardzo podekscytowanych tym, że biorą udział w żywej legendzie, i jest też zupełnie nowa rola, którą objął Neil Patrick Harris. Ciekawe, jak spodoba wam się jego gra - jak dla mnie za bardzo jest sobą, ale może właśnie na tym polega jego urok, którego nie potrafię docenić. Na szczęście te dodatkowe postaci to głównie tło - nie zdradzę wam zbyt wiele z fabuły, jeśli powiem, że to Neo i Trinity są tu ponownie w centrum uwagi. I choć Keanu Reeves zarzekał się, że nowy "Matrix" nie ma nic wspólnego z przeszłością i jest spojrzeniem w przyszłość, to mu nie wierzcie. To urocze love-story, zakorzenione w przeszłości najbardziej, jak się tylko dało.

'Matrix Zmartwychwstania' (2021)'Matrix Zmartwychwstania' (2021) Fot. materiały prasowe

Może i przenosimy się znowu w przyszłość, ale znajdziemy tu cały wachlarz scen, jakie znamy z przeszłości. Thomas Anderson, cierpiący na niewytłumaczalne problemy z odróżnieniem jawy od snu, pracuje w renomowanej firmie i projektuje gry komputerowe. Coś jednak idzie nie tak, bo znowu dostaje tajemniczą wiadomość tekstową, do jego rzeczywistości przebija się coraz więcej elementów, które... już kiedyś widział. Co z tym zrobi? I dlaczego to się dzieje? Na te wszystkie pytanie odpowiedzą "Zmartwychwstania", dodam tylko, że robią to dość sensownie, choć jest to jednak grubymi nićmi szyta opowieść - jak zawsze, kiedy na siłę trzeba stworzyć coś, co nie musiało wcale powstawać.

Gdyby jednak oderwać się od fabuły, która już w dwóch wcześniejszych filmach była... delikatnie mówiąc, ryzykowna, nowy "Matrix" to wspaniała gra z konwencją i starymi wersjami filmu. Wszyscy na planie wiedzą, że to nie jest poważna produkcja. Poprzednie "Matriksy" pełne były patosu, odwołań do wszystkich religii świata, filozofii, egzystencjalizmu, krytyki korporacji. NIC z tego nie zostało w "Zmartwychwstaniach". Czuć, że "Zmartwychwstania" to czysta zabawa.

'Matrix Zmartwychwstania''Matrix Zmartwychwstania' Fot. Murray Close / Warner Bros. Pictures

I teraz najważniejsze pytanie, na jakie musicie sobie odpowiedzieć, brzmi: czy jesteście w stanie się z tym pogodzić? Czy "Matrix" w takiej formie wam odpowiada? Czy podążycie za szczęśliwym ze swojego nowego wcielenia Smithem? Czy razem z Morfeuszem podekscytujecie się tym, że znowu, po tylu latach, możecie wejść do systemu po jego gruntownej aktualizacji? Czy zaakceptujecie to, że Neo i Trinity nie są już tacy sami - zmienili się, choć nie zmienili się wcale (cytując klasyka)? Czy jesteście w stanie przeżyć to, że co pięć minut ktoś tu rzuci żarcikiem? Jeśli na te pytania odpowiedzieliście "tak" lub "raczej tak" - wybierzcie się w te święta na "Matriksa". Jeśli nadal nie jesteście pewni, spróbujcie przyporządkować się do jednej z poniższych kategorii:

Widzu-purysto - nie oglądaj tego filmu jako "Matriksa". Uznaj, że przyszedłeś na inną produkcję, luźno nawiązującą do tej z przeszłości, a najpewniej się nie zawiedziesz.

Widzu-afirmatorze - będziesz się dobrze bawił, jeśli (zgodnie z filozofią tego filmu) cieszy cię sam fakt, że "Matrix" powstał. "Zmartwychwstania" otulą cię jak ciepły kocyk.

Widzu-świeżynko - albo byłeś za młody na "Matriksa" w kinie, albo w ogóle go nie oglądałeś - obawiam się, że nie do końca zrozumiesz, co tu się wyprawia i dlaczego. Nie sądzę też, żeby pomogło ci obejrzenie całości przed seansem "Zmartwychwstań", bo to jest gra wymierzona w stronę pokolenia, które "Matrixa" przyswoiło w pełni świadomie i wchłonęło go w odpowiednim miejscu i czasie historii świata. A ten jest już inny niż 20 lat temu.

Ja bawiłam się przednio, i choć zamiast zimnego i przerażającego oceanu starego "Matriksa" dostałam cieplutkie, tropikalne morze pełne kolorowych rybek, to nie jestem zawiedziona. Może niewiele mi trzeba, i jeśli film oferuje mi Neo walczącego z Agentem Smithem, to ja już jestem zadowolona. A jeśli jeszcze prócz tych walk oferuje mi te same sceny i teksty, które widzieliśmy i słyszeliśmy w pierwszym "Matriksie", w tych samych miejscach, to szczęście sięga zenitu i przysłania wszystko inne, a zwłaszcza wady.

Jakie wady? Te, których jest tam sporo. Oczywiście, że są, bo nawet tak świadoma absurdu produkcja nie jest od nich wolna. Zacząć należy generalnie od wyssanej z palca fabuły. Keanu Reeves, choć naprawdę go kocham, jest jak dla mnie za bardzo znudzony tym, że musi tu być i grać swoją rolę. Za bardzo poszliśmy też w stronę komedii, a przecież nie tym nas urzekał pierwszy "Matrix". Ale podstawowa wada tego filmu jest taka, że on w ogóle powstał. Wiadomo, czemu to się stało, ale to naprawdę nie powinno się wydarzyć. Niestety, to nie jest ostatnie słowo - choć może niekoniecznie już sióstr Wachowskich. "Zmartwychwstania" to nowe otwarcie w temacie uniwersum Matriksa i na pewno w kolejnych latach zobaczymy następne jego wytwory, czy tego chcemy, czy nie. Warner Bros., jak rekin, zwęszyło krew i nie zamierza odpuszczać.

Zapytacie, którą pigułką jest ten film: prawdziwą czerwoną, czy jednak fałszywą niebieską. Niestety, obiema na raz. Nie jest to zawód, kiedy nie ma się zbyt wielkich oczekiwań, ale jest jednocześnie smutek i ogromna radość - smutek, bo taki "Matrix" mnie boli, ale i radość, bo to było 20 długich lat czekania.

"Matrix Zmartwychwstania" ("Matrix Ressurections"), reż. Lana Wachowski, scenariusz Lana Wachowski, David Michell, Alesandar Hemon, prod. Warner Bros. Pictures, zdjęcia Danielle Massaccesi, muzyka Johnny Klimek, Tom Tykwer. W rolach głównych: Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss, Yahya Abdul-Mateen II, Jessica Henwick, Jonathan Groff, Neil Patrick Harris, Jada Pinkett Smith, Priyanka Chopra Jonas

Więcej o: