"Pamięci Ludzkości, która nie patrzyła w górę: — te słowa widnieją na pomniku wzniesionym w miejscowości Koniec Świata. Monument jest największym monolitem chromowanym natryskowo w Polsce. Waży 1700 kilogramów, ma 4 metry wysokości, przedstawia meteoryt i nawiązuje tym samym do ogromnego zagrożenia, przedstawionego w "Nie patrz w górę" w reżyserii Adama McKaya. Netflix gorąco zachęca nie tylko do tego, żeby zawitać do miejscowości i zobaczyć okaz na własne oczy. Od 29 grudnia można również odebrać wyjątkowe pamiątki w Urzędzie Gminy Kraszewice. Gadżety będą dostępne do wyczerpania zapasów w godzinach 8:00 - 16:00 od poniedziałku do piątku na hasło: "Ja w sprawie Końca Świata".
W filmie McKaya naukowcy Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence) i dr Randall Mindy (Leonardo DiCaprio) odkrywają, że po systemie słonecznym krąży kometa. Problem w tym, że znajduje się ona na kursie kolizyjnym z Ziemią. Jakby tego było mało, niewiele osób się nią przejmuje, a społeczeństwo zmanipulowane słowami polityków (Meryl Streep), zamiast zatrzymać się i "spojrzeć w górę", skupia się na obracaniu zagrożenia w żart i czerpaniu z niego zysków. Zbliżająca się do naszej planety kometa wielkości Mount Everestu okazuje się klikalnym tematem show-biznesowym czy niepowtarzalną okazją do zrobienia idealnego selfie.
"Nie patrz w górę" to film, który pewnie nie powstałby gdyby nie prezydentura Donalda Trumpa. To postać znana z rozlicznych grzechów przeciwko rozumowi i ludzkiej godności. Pomysły takie jak to, że globalne ocieplenie nie istnieje i nie ma czegoś takiego jak kryzys klimatyczny, gwarantują mu szczególne miejsce na czarnych kartach historii. Bo kiedy przywódca najpotężniejszego państwa świata pokazuje, że nie wierzy naukowcom (których nie rozumie), zaczyna się piekielny karnawał i wysyp teorii spiskowych mędrców z Twittera, którzy czują się bezkarni w swojej nieuświadomionej ignorancji. Przez ostatnie lata mieliśmy zatem okazję wyczytać w sieci różne najdziwniejsze koncepcje. Nie jestem więc zaskoczona, że Adam McKay uznał, że wyśmienitą metaforą kryzysu klimatycznego będzie opowieść o tym, że w stronę ziemi zmierza gigantyczna kometa, która niechybnie zabije wszystko i wszystkich na całej planecie
- pisała w recenzji "Nie patrz w górę" Justyna Bryczkowska. Film okazał się przebojem Netfliksa, bo od 24 grudnia, czyli dnia premiery na platformie, widzowie spędzili na oglądaniu go ponad 111 mln godzin. Dla porównania - znajdujący się na drugim miejscu film "Niewybaczalne" z Sandrą Bullock, który także debiutował w minionym tygodniu, oglądano już "tylko" 26,6 mln godzin.
Chociaż wielu krytyków dało McKayowi po głowie za zagubienie przesłania w nie zawsze mocnych żartach, film spotkał się z ciepłym przyjęciem publiczności i licznych aktywistów ekologicznych. "Guardian" cytuje m.in. Davida Rittera, szefa Greenpeace na Azję i Pacyfik, którego uderzyło podobieństwo do sytuacji naukowców w obliczu kryzysu klimatycznego. "Na całym świecie są dziesiątki lub setki tysięcy ludzi, którzy są naukowcami, aktywistami, działaczami… oddają swoje życie tej pracy. Tyle osób pytało mnie, co jest nie tak z naszymi przywódcami, czego oni nie rozumieją?" - mówił Ritter.
"[Ten film] dobrze parodiuje naszą bezczynność w walce ze zmianami klimatu, szczególnie w odniesieniu do konserwatywnego rządu i mediów głównego nurtu" - stwierdził z kolei Matthew England, współzałożyciel Climate Change Research Centre na Uniwersytecie Nowej Południowej Walii. "Bardzo mi się podobał i rozumiem, że wielu specjalistów od klimatu reaguje podobnie, podczas gdy media głównego nurtu być może przyjmują postawę obronną, ponieważ właśnie one są atakowane w filmie".
Na nieco coś innego zwróciła uwagę Cveta Dimitrova, psychoterapeutka, absolwentka Instytutu Filozofii UW, która współtworzy ośrodek "Znaczenia. Psychoterapia" (znaczenia.com) i publikowała m. in. w "Gazecie Wyborczej" czy "Przekroju". Współprowadzi w TOK FM podcast "Nasze wewnętrzne konflikty" - w trakcie programu stwierdziła:
Film "Nie patrz w górę" wywołał konieczność potrzeby ustosunkowania się. I rzeczywiście - media społecznościowe pełne są recenzji, reakcji, komentarzy. Wygląda na to, że widzowie ulegli intensywnemu bodźcowaniu, jaki zaserwowali twórcy filmu. Ale może przez to oddaje to, w czym jesteśmy zanurzeni. Ja jednak miałam poczucie czegoś bardzo maniakalnego, intensywności.
Tomasz Stawiszyński w trakcie tej samej audycji stwierdził, iż mamy do czynienia z kinem tożsamościowym:
To jest kino, które utrwala pewien obraz świata, który ma określona grupa. Afirmacja lub negacja tego obrazu jest rodzajem komunikatu, który daje się innym - jestem z wami albo nie. (...) Odzwierciedla stan umysłu pewnej części zachodnich społeczeństw, pewien zestaw wyobrażeń np. na temat przeciwników politycznych, sytuacji na świecie, przyczyn kryzysów.
Podkreślił też, że przekaz obrazu jest uproszczony do maksymy: "My jesteśmy mądrzy, a reszta to zdegenerowani idioci".
"Cały czas zastanawiam się, dlaczego ten film tak bardzo mnie zdenerwował. Czy dlatego, że to przesadna karykatura, przesadny pastisz, przesadne obśmianie naszych społeczeństw, czy dlatego, że jest to do bólu prawdziwe. CZY NAPRAWDĘ JESTEŚMY AŻ TACY?" - zastanawia się z kolei dziennikarz dla klimatu Szymon Bujalski.
Na profilu Crazy Nauka czytamy z kolei, że to "świetna komedia z elementami dramatu społecznego i filmu katastroficznego lub na odwrót, świetny dramat... z elementami komedii". Administratorzy strony przyznają też "Choć, szczerze, najbardziej to historia życia ludzi mówiących o nauce, w tym nas dwojga. Niemal jeden do jednego, kiedy piszemy i mówimy o katastrofie klimatycznej czy ostatnio o szczepieniach i pandemii. Obejrzyjcie ten świetny film i poczujcie się jak Crazy nauka na co dzień".