"Koniec świata, czyli kogel mogel 4". Ilona Łepkowska: Gdy na casting przyszła Dorota Stalińska i zrobiła szpagat, oczarowała nas

- Nie jest tak, że mam założenie "muszę wymyślić takie zdanie, które potem wszyscy będą powtarzać" - mówi Ilona Łepkowska o pracy przy kolejnych częściach "Kogla mogla", filmów, które przyniosły wiele kultowych kwestii. 7 stycznia seria wraca z czwartą częścią. Zobaczymy w niej i znanych, i nowych bohaterów.

Podczas rozmów z obsadą bardzo często padała taka myśl, że ta część będzie bliższa dwóm pierwszym częściom serii. Czy takie było założenie od początku?

Nie było takiego założenia. Trudno jest dostosować rodzaj humoru, konstrukcję, styl, rytm, czy tempo do filmów zrobionych 30 lat temu. Jeśli rzeczywiście czwarta część jest bardziej w charakterze pierwszych dwóch, to fajnie, ale stało się tak trochę niechcący.

Zobacz wideo "Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4". Kultowa komedia powraca [ZWIASTUN]

Poprzednie części to kopalnia tekstów, które przeszły do języka potocznego. W najnowszej też znajdziemy takie smaczki. Z czego wynika ta zdolność do tworzenia tekstów, które Polacy przejmują do siebie? Skąd inspiracje do tych tekstów?

Bardzo trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie. To się dzieje w trakcie pracy, mimochodem. Nie jest tak, że mam założenie "muszę wymyślić takie zdanie, które potem wszyscy będą powtarzać". Pisząc poprzednie scenariusze, nie miałam świadomości, że któryś zwrot stanie się "kultowym", albo że wejdzie do potocznego słownika. Tym razem też nie miałam takiego założenia. Bo myślę, że jak ktoś się tak strasznie napnie i będzie chciał wymyślić coś bardzo śmiesznego i kultowego, to akurat wtedy nic z tego nie wyjdzie.

Film reżyseruje Anna Wieczur. Jak się wam współpracowało?

Bardzo dobrze. Na początku miałyśmy parę… różnic zdań w rozmowach. Nie kłótni, bo pani Anna jest tak spokojną i kulturalną osobą, że o kłótni z nią mowy być nie może. Ale próbowała mnie przekonać do pewnych swoich pomysłów, a ja próbowałam przekonać ją, że te pomysły nie zawsze są dobre. Rozmawiałyśmy dość długo, czasem te rozmowy były trudne, po obu stronach znajdowały się kolejne argumenty, ale w końcu udawało się osiągnąć kompromis. Ja zresztą byłam osobą, która zaproponowała, żeby "Koniec świata" reżyserowała pani Anna, bo pamiętałam jej pierwszy film – "Być jak Kazimierz Deyna". Wiedziałam, że ma poczucie humoru, jest sprawną reżyserką. I to się wszystko potwierdziło, więc bardzo cieszę się, że to właśnie ona reżyserowała "Koniec świata".

Wśród nowych postaci w czwartej części pojawia się mama Marlenki, kreowana przez Dorotę Stalińską, która jest świetna w duecie ze swoją córką. Czy od początku to było wymyślone jako duet?

Kiedy pisałam scenariusz, to oczywiście chciałam wprowadzić jakieś nowe postaci, żeby troszeczkę ożywić atmosferę skład bohaterów dobrze znany po "trójce". Zastanawiałam się chwilę, kto to mógłby być. I przyszło mi do głowy, że nie poznaliśmy w poprzedniej części nikogo z rodziny Marlenki, poza jej mężem, Piotrusiem. W związku z tym wszystko mogłam dopisać. I wymyśliłam matkę, która mieszkała całe lata w Stanach Zjednoczonych. Wydało mi się, że ten specyficzny styl ubierania, którym charakteryzuje się Marlenka, może mieć swoje źródło właśnie w amerykańskim, kiczowatym guście. Tą drogą doszłam do tego, że mamusia zjawi się nagle z Ameryki, z walizami, niezapowiedziana. To będzie powód zamętu i problemów w tym domu. Dlaczego akurat tutaj ta nowa postać? Dlatego, że w "trójce" świetnie zafunkcjonowało małżeństwo dorosłego Piotrusia, zagranego przez Macieja Zakościelnego i Marlenki, świetnie zagranej przez Katarzynę Skrzynecką. Był to niezwykle mocny punkt trzeciej części serii. Było wiadomo, że trzeba te postaci poprowadzić dalej, a nawet rozbudować i powiększyć ich role. I dlatego dodaliśmy mamę Marlenki, a jak widzowie zobaczą, jest nie tylko mama, ale też inne wiążące się z nią postacie. Nie od razu było wiadomo, kto zagra mamę Marlenki. Gdy na casting przyszła Dorota Stalińska i zrobiła szpagat, mówiąc jednocześnie szybko jak karabin maszynowy polsko-angielski tekst, to nas oczarowała. Wiedzieliśmy, że idealnie się do tego nadaje.

Każda część serii była ogromnym sukcesem – ostatnia przyciągnęła prawie 2,5 miliona widzów. Myśli Pani, że po trudnym pandemiczym czasie widzowie szczególnie potrzebują dobrej zabawy i śmiechu?

Na pewno potrzebne są dziś komedie. W serwisach streamingowych, które przyzwyczailiśmy się przez ostatnie dwa lata często oglądać, komedii nie ma aż tak wiele, dlatego myślę, że widzowie stęsknili się za nimi. Myślę więc, że "Koniec świata czyli Kogel Mogel 4" jest dla nas - zmęczonych sytuacją ciągłych ograniczeń, niepokoju o bliskich, problemów ekonomicznych – dobrą propozycją i mam przeczucie, że będzie się cieszyć powodzeniem.

Co ta część serii ma wspólnego z innymi, a czym będzie się wyróżniać?

Wszystkie części "Kogla Mogla" bazowały na konfliktach wewnątrz rodziny. I ten też na tym bazuje. Jest konflikt między Marlenką i jej mamą, mamą Marlenki i jej narzeczonym, a główną osią fabularną jest konflikt pomiędzy młodymi bohaterami, czyli Agnieszką i Marcinem. Myślę, że to jest ten wspólny mianownik z poprzednimi częściami. A co ją odróżnia od trzech pierwszych? Na pewno to jest bardzo współczesna opowieść – czasy się zmieniły, więc i stosunki rodzinne są trochę inne. Kasia z profesorem Wolańskim żyją, jak mówi jej mama, "na kartę rowerową", czyli nie mają ślubu. Agnieszka i Marcin ślubu też jakoś nie chcą wziąć, chociaż babcia ich szantażuje, że nie może odejść z tego świata, póki się nie pobiorą. W końcu wszystko się układa i, jak zawsze, ślub jest szczęśliwym finałem. Ta część cyklu jest chyba najbardziej zwariowana – przede wszystkim przez postać mamy Marlenki i szaleńczą finałową sekwencję, dziejącą się w domu Marlenki i Piotrusia, która jest totalną komedią pomyłek. Zresztą do tego fragmentu scenariusza mieliśmy największe wątpliwości, ponieważ to bardzo duży fragment filmu, który dzieje się w jednym wnętrzu. Zawsze w takim wypadku jest niebezpieczeństwo, że zrobi się z tego sztuka teatralna, albo słuchowisko radiowe. Okazała się, że mimo tego, że rzecz dzieje się w jednym wnętrzu, to jest dynamicznie, akcja cały czas pędzi, gna, wywołując w widzach - mam nadzieję - wybuchy śmiechu. To jest naprawdę śmieszne i zostało świetnie wyreżyserowane i zagrane. Być może scenariusz też się do tego trochę przyczynił.

W zeszłym roku pożegnaliśmy trójkę aktorów, którzy wystąpili w filmie.

Zdjęcia do "Końca świata" zakończyliśmy ponad rok temu. Po tak długim oczekiwaniu premiera na pewno będzie momentem radosnym, świętem dla nas wszystkich, ale też chwilą smutku, ponieważ trójki aktorów, którzy zagrali w czwartej części "Kogla Mogla" już nie zobaczymy. Przede wszystkim babcia Wolańska, czyli Katarzyna Łaniewska, wspaniała aktorka. Tak się stało, że akurat jej obrazem kończy się film. Nie planowaliśmy tego, ale tak właśnie jest – ostatni kadr to zdjęcie uśmiechniętej, z bukietem w ręku Katarzyny Łaniewskiej. I to jest bardzo piękne zakończenie. Niestety, niedługo po ukończeniu zdjęć pani Katarzyna zmarła. Potem pożegnaliśmy Pawła Nowisza, który grał Goździka w trzech częściach. Wspaniały aktor charakterystyczny, stworzył świetną postać, budzącą wiele sympatii. I na koniec Krzysztof Kiersznowski, który zagrał tu tylko jedną scenę, epizod, ale epizod niezwykle smakowity. Ta jedna scena, postać, którą stworzył tylko kilkoma zdaniami, to moim zdaniem absolutnie perełka aktorska. Z nim też musieliśmy się pożegnać. Ten film będziemy dedykować ich pamięci. Zostali w nim i to będą ich prawie ostatnie role, jeśli nie ostatnie, jak w przypadku pani Katarzyny.