Kiedy 20 lat temu Peter Jackson podmieniał Glorfindela na Arwen, zabijał Haldira, z Elronda robił posłańca, a z Froda ciapę, miłośnicy Tolkiena łapali się za głowy. Swoje żale wylewali w internecie tak samo, jak dzisiaj, ale na zamkniętych i dość niszowych forach oraz w branżowych czasopismach, zajmujących się fantastyką. Dzisiaj skala krytyki i argumenty są inne, bo i zmieniło się miejsce Tolkiena w popkulturze. Nie jest już niszowy, Peter Jackson wprowadził go do mainstreamu, a w mainstreamie rządzi ten, kto najgłośniej krzyczy i ma najostrzejsze argumenty. Niestety dyskusję na temat serialu Amazona, który - przypomnijmy - jeszcze nie miał premiery, zdominowały wątki i argumenty rodem z czasów szczęśliwie minionych. Zaczęło się niewinnie, ale szambo wylało nadzwyczaj szybko.
Informacje o serialu Amazona na podstawie wątków z "Władcy Pierścieni" (gigant nie ma praw do wszystkich dzieł Tolkiena i może poruszać się tylko po bardzo wąskim polu) zostały początkowo przyjęte z rezerwą. Projekt owiano tajemnicą i dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, co zobaczymy na małych ekranach. Ogromny entuzjazm wywołały doniesienia o budżecie produkcji — jest on rzeczywiście imponujący (prawie 500 milionów dolarów na sam pierwszy sezon!) i przez fandom przebiegł dreszcz ekscytacji. A potem na koniec 2020 roku Amazon pokazał nazwiska aktorów zaangażowanych w projekt — jeszcze bez przypisanych im konkretnych ról. I się zaczęło.
Okazało się bowiem, że Amazon w swojej interpretacji Śródziemia pokaże osoby o innym kolorze skóry, niż jasny. We współczesnym świecie nie jest to już generalnie uważane za coś dziwnego, ale Tolkien tworzył swoje dzieła w innych czasach, o wiele mniej inkluzywnych. Nie ma co ukrywać, że jego elfy były jasnej karnacji — to fakt, nie da się z tym dyskutować. Tak samo krasnoludy, ludzie i hobbici — wszyscy do bólu monotonni i nadzwyczaj biali. Tolkien co prawda umieścił wzmianki na temat innych grup etnicznych, ale jego opowieści nie były o nich.
Wielokulturowość aktorów na liście Amazona wzbudziła niepokój, który szybko został zalany zwykłym rasistowskim szlamem. Wciąż nie było wiadomo, w jakie postaci wcielą się aktorzy, ale "fani" już wiedzieli — doszło do świętokradztwa, "wciskania na siłę" mniejszości tam, gdzie ich nie ma, dawania im głosu, choć mniejszości te powinny przecież milczeć i cieszyć się z miejsca, które mają w innych produkcjach. OD TOLKIENA WARA. Argumenty te były właściwie takie same, jak w przypadku polskich problemów z "Wiedźminem" Sapkowskiego w adaptacji Netfliksa, z tą różnicą, że teraz były głośne na całym świecie.
Ponad półtora roku później wrzenie w fandomie nie ucichło. Sensowne argumenty są słabo słyszalne i przebija się głównie zarzut "poprawności politycznej" i tzw. "woke culture" (kultury przebudzonych, inkluzywnej w stopniu dla niektórych ciężkim do zniesienia). Nie da się jeszcze narzekać na fabułę i wykonanie, choć już znamy jej zarysy i mamy zwiastunowy przedsmak. Rzadko pojawia się argument tworzenia nadmiarowych i nieistniejących u Tolkiena postaci na potrzeby pomysłów scenarzystów (a świat Śródziemia pod tym względem naprawdę daje ogromne możliwości). Niewiele jest o tym, że Amazon z takimi pieniędzmi, jakimi dysponuje, może zwyczajnie zrobić, co mu się żywnie podoba i NIC nie może go powstrzymać, czy tego chcemy, czy nie. Fanowskie grupki i podgrupki nie krzyczą, że machina promocyjna za moment ruszy i zostaniemy zasypani gadżetami, których nie potrzebujemy, a Amazon wzbogaci się na nas jeszcze bardziej.
Nie. Mówi się o kolorze skóry Sophi Nomvete, krasnoludzkiej księżniczki Dis, oraz o kolorze Ismaela Cruza Cordovy, elfa Arondira. Nie ma żadnego znaczenia, czy ci dwoje zagrają dobrze — już zostali ocenieni. Niestety fandom Tolkiena w części porzucił rozum dla szaleństwa, parafrazując jacksonowego Gandalfa. I jeśli przebywacie głównie w polskim internecie, to spieszę z zapewnieniem, że nie jest to wyłącznie polska przypadłość — dyskusje z wykorzystaniem rasistowskich argumentów toczą się wszędzie, w grupach amerykańskich, brytyjskich, francuskich, hiszpańskich, węgierskich... Co jeszcze istotniejsze, problem ten nie zaczął się i nie dotyczy tylko fandomu Śródziemia — ostatnio grupy miłośników uniwersum "Diuny" również przeszły głośny exodus narzekających na "woke culture", to samo dotyczy grup skupionych naokoło uniwersum Gwiezdnych Wojen i wielu innych ważnych z punktu widzenia współczesnej kultury tytułów.
Tymczasem kolor skóry nie gra absolutnie żadnej roli w dziełach Tolkiena. Jest wskazany, ale nie jest w najmniejszym nawet stopniu ważny. J.R.R. Tolkien tworzył Śródziemie w czasach strasznych, na własne oczy widział okropności wojen światowych i właśnie wtedy w jego notatkach powstawały pierwsze zapisy na temat elfów, Numenoru, Nargothrondu, Lindonu i innych. Żył też w Wielkiej Brytanii, która ze stereotypami na temat ras borykała się już wówczas od wielu dziesięcioleci. Będąc dzieckiem swoich czasów, nie stworzyłby Śródziemia w inny sposób. Ale był też diablointeligentnym człowiekiem, który — wierzę w to — zaakceptowałby bez problemu inny odcień skóry u bohaterów, których powołał do życia. Bo wiedział, że to, co ważne, kryje się w ich sercach, a nie w wyglądzie. I choć wydaje się, że wielu o tym zapomniało, świat Tolkiena radził sobie ze złem wyłącznie zjednoczony — niezależnie od różnic.
I tak, zamiast mówić o eksploatowaniu wyłącznie w celach czysto zarobkowych uniwersum kochanego na całym świecie, fani kłócą się, czy to dobrze, że krasnoludzka kobieta ma ciemną skórę (choć w dziełach Tolkiena żadna kobieta krasnoludzka nie wypowiada nawet jednego słowa). Zamiast pytać, dlaczego współpraca Amazona z ekspertami-tolkienologami ułożyła się tak, że jeden z ekspertów został wyrzucony z produkcji, trwają zacięte kłótnie o długość elfickich włosów. Dlaczego Amazon nie chwali się wszem i wobec, że jego wersja nie jest adaptacją dzieł Tolkiena, tylko zekranizowanym fanfikiem? Dlaczego nie mówimy, że rasistowski ściek jest im o tyle na rękę, że dzięki niemu docierają do o wiele szerszej publiczności, co ostatecznie przełoży się na zysk (dodajmy, że nikt z tą narracją nie walczy, postawiono na strategię przeczekania)? Serialowi, który będzie miał premierę we wrześniu, można naprawdę zarzucić o wiele więcej, niż pigmentacja skóry i brak owłosienia na brodach bohaterów. Tym bardziej że używający tych argumentów fani przynajmniej teoretycznie przeczytali dzieła Tolkiena. Pytanie, ile z nich zrozumieli, prowadzi do smutnych konkluzji. Można mieć tylko nadzieję, że głos, który używa argumentu "nie jestem rasistą, ale..." jest mimo wszystko w mniejszości — bardzo głośnej, ale nadal mniejszości.
"Władca Pierścieni. Pierścienie Władzy" trafi na platformę Amazon Prime Video 2 września 2022 roku.
<<Reklama>> "Władca Pierścieni" dostępny jest w formie e-booka w Publio.pl >>