W czwartek 24 lutego o godzinie 3 polskiego czasu rosyjskie wojska zaatakowały Ukrainę. Żołnierze uderzyli zarówno z ziemi, jak i z powietrza. Ukraińska armia stawia twardy opór, ale sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Na stronie głównej Gazeta.pl prowadzimy relację na żywo.
Pomysł obsadzenia w roli spuszczającego złym kolesiom łomot miliardera o wyjątkowo mocnej kondycji aktora, który w wywiadach przez lata podkreślał, że ćwiczenia fizyczne oraz popisy kaskaderskie są mu co do zasady obce, wydawał się co najmniej ryzykowny i raczej zaskakujący.
Może pierwszym skojarzeniem z nazwiskiem Robert Pattinson nie jest już hasło "błyszczący wampir Edward", ale faktem jest, że Brytyjczyk od lat konsekwentnie wybiera role w produkcjach z nurtu kina bardziej zaangażowanego i powiedzmy w jakiś sposób artystycznego. Grał po drodze m.in. Salvadora Dalego, cyrkowego tresera słoni czy odchodzącego od zmysłów latarnika w nader wychwalanym dramacie "The Lighthouse". Batman jakoś nie pasował. A jednak Robert Pattinson bardzo chciał zagrać Bruce'a Wayne'a. Kiedy usłyszał, że planują nowego "Batmana", dopytywał i dociskał producenta, trzymał rękę na pulsie. Ba, podobno na casting do roli wręcz się urwał z planu reżyserowanego przez Christophera Nolana "Teneta". No i miał rację, że to zrobił.
Jako wierny czytelnik komiksów i fan klasycznych filmów o Batmanie, podszedł do sprawy z dużym oddaniem. Już nawet nie chodzi o to, że chłopak ewidentnie przyłożył się do treningów i całkiem nieźle radzi sobie w scenach akcji, które wyszły jakoś niepokojąco realistycznie. Pattinson przy budowaniu postaci wykonał kawał roboty i pokazał coś, czego wcześniej nie było. Ładnie wybalansował różne potencjalnie niebezpieczne niuanse i stworzył bardzo ludzkie wcielenie człowieka-nietoperza.
Jego Bruce Wayne to faktycznie facet po przejściach. Wyraźnie cierpi po stracie rodziców, lekarstwem na ból teoretycznie ma być nocna walka ze złem panoszącym się po ulicach Gotham. Rozmazany pod oczami eye-liner i długa grzywka opadająca na bok twarzy nie bez powodu też przypominają o istnieniu subkultury emo, która dominowała w popkulturze za nastoletnich lat aktora.
Ciągłe tropienie zbrodniarzy sprawia, że nasz Batman coraz bardziej zatraca się w spirali przemocy i jest już bardzo blisko przekroczenia niebezpiecznej granicy. Co gorsza, sprawy wydają się tylko coraz bardziej pogarszać, a problemy z przestępczością osiągają wymiary wręcz systemowe, co pokazują kolejne brutalne morderstwa, których dopuszcza się nieuchwytny Człowiek Zagadka.
Jest smutno i ponuro, a im dalej w fabułę robi się już tylko bardziej mrocznie. Klimat mamy ciężki - dokładnie taki jak z mruczanych piosenek Nirvany. Film ma też przy tym szczególnie przydatne przesłanie, jakże krzepiące w tych szalonych czasach: zemsta za krzywdy z przeszłości to za mało, ludziom potrzebna jest nadzieja na to, że w przyszłości będzie lepiej - nawet jeśli teraz jest paskudnie. I to jest coś, co nasz bohater powoli odkrywa, drążąc sprawę, która korzeniami sięga także jego własnej przeszłości. Bo wiedzieć to jedno, a zrozumieć to drugie.
Pierwsze dwie godziny filmu mijają jakoś niepostrzeżenie. Twórcom udało się poskładać kolejne sekwencje tak, że wychodzi z tego przyjemny kawał detektywistycznej opowieści, w której Batman i Kobieta Kot prowadzą śledztwo niczym rasowi tajniacy.
Zoe Kravitz wcieli się w rolę Kobiety-Kota w nowej odsłonie przygód Batmana Fot. materiały prasowe
Przyjemnie było też obserwować ekranową chemię Pattinsona i bardzo sprawnej w swojej roli Zoe Kravitz - widać po nich, że dobrze im się razem pracuje. Urzeka mnie też to, że choć obydwoje tak naprawdę noszą koncepcyjnie bardzo śmieszne kostiumy, to w praktyce mają z tymi uszkami na głowie sporo godności i nie wyglądają, ani nie zachowują się głupio. Nawet komiksowy Pingwin nie wydaje się tutaj przerysowanym typem spod czarnej gwiazdy, tylko kolesiem, którego faktycznie można spotkać w jakimś zakazanym amerykańskim nocnym klubie. Nawiasem mówiąc, Colina Farrella naprawdę można by nie rozpoznać w tej charakteryzacji.
O dziwo nie ma też w tym filmie przepakowania scenami akcji, pojawiają się tam tylko wtedy, kiedy to już naprawdę konieczne. I cóż to są za sceny! Jednocześnie mówiłam sobie pod nosem "wow" i trochę się śmiałam z napięcia wywołanego wielkoformatową podniosłością bohaterskich kadrów. Myślę, że scena, w której Batman zbliża się w płomieniach do samochodu ściganego przez niego człowieka, będzie długo krążyć w popkulturowym obiegu. Naprawdę jest pięknie rozplanowana pod względem estetycznym.
Problem z tym nowym "Batmanem" jest taki, że końcówka filmu trochę się rozlazła w scenariuszu albo montażu. W pewnym momencie, choć akcja robi się coraz bardziej gęsta, narracja wytraca dotychczasowe tempo, wchodzi w inny tor i opowieść jakoś grzęźnie. Reżyser też mógł sobie darować kilka ujęć jawnie nawiązujących do ikonografii rodem z obrazów takich jak "Tratwa Meduzy" czy "Wolność wiodąca lud na barykady", bo to już była jednak przesada. Ale Pattinson nawet w takich warunkach się wybronił i jakimś cudem nie był w tym wszystkim śmieszny. Na pewno nie musi się już bać tego, że zostanie zapamiętany jako najgorszy Batman w historii wszystkich ekranizacji przygód tego bohatera, bo poradził sobie bardzo ładnie - chętnie zobaczę go w tym wydaniu ponownie.
Trwa rosyjska wojna przeciwko Ukrainie. Są informacje o zniszczonych domach, rannych i zabitych. Potrzeby rosną z godziny na godzinę. Dlatego Gazeta.pl łączy sił z Fundacją Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), by wesprzeć niesienie pomocy humanitarnej Ukrainkom i Ukraińcom. Każdy może przyłączyć się do zbiórki, wpłacając za pośrednictwem Facebooka lub strony pcpm.org.pl/ukraina. Więcej informacji w artykule: