Najdroższy czytelniku, "Bridgertonowie" wrócili. Zasłynęli scenami seksu, ale teraz to już nie soft-porno [RECENZJA]

Kiedy półtora roku temu na platformie Netflix zagościł pierwszy sezon "Bridgertonów", od razu ostrzegano, że to mocno uwspółcześniona "Duma i uprzedzenie" w wersji soft-porno. Nie da się ukryć, że przed drugim sezonem oczekiwania co do tej produkcji były wysokie. Czy w tym skomplikowanym kadrylu pojawiły się jakieś kiksy i czy Netflix poluzował trochę gorset?

Intrygi, spojrzenia, dużo kłótni, nieporozumień, tańców i kwiatów - tak w telegraficznym skrócie wygląda najnowszy sezon "Bridgertonów", który wylądował w piątek na platformie Netflix. Fani pierwszej odsłony będą jednak lekko zagubieni, bowiem nie znajdą tego, z czego "Bridgertonowie" zasłynęli ponad rok temu.

Zobacz wideo Netflix pokazał zwiastun "Bridgertonów". Prawie jak w "Dumie i uprzedzeniu"

"Bridgertonowie 2". Nowa trudna miłość

W najnowszych "Bridertonach" opowieść skupia się na głowie rodu - najstarszym z rodzeństwa, Anthonym, który o wiele zbyt wcześnie musiał przejąć tę trudną rolę. Jako honorowy i obowiązkowy młody człowiek, o czym wiemy już z poprzedniego sezonu, nie unika odpowiedzialności, wie, czego się od niego oczekuje i ma świadomość, że najwyższa pora znaleźć sobie żonę. Dlatego ten sezon swatania będzie należał do niego, a że jest przy okazji najgorętszą partią w mieście, może wybierać i przebierać.

Wybiera i przebiera zatem, ale nie jest to zadanie łatwe, bowiem wszystkie panny na wydaniu są może i piękne, ale też nudne, głupie, proste, łase na jego majątek i potakujące po każdym zdaniu. A kiedy na horyzoncie pojawia się kandydatka, która jako-tako spełnia jego wymagania, pech chce, że ma wredną starszą siostrę. Wredną, złośliwą, inteligentną, bez odpowiedniej pozycji, piękną, denerwującą, zniewalająco pociągającą... Te sprzeczności doprowadzają Anthony'ego do szału, ale nadal jest honorowym mężczyzną, więc skoro już zaczął obdarzać jedną pannę swoją atencją, to nie odpuści. Gdybyż tylko ta jej wredna siostra nie była taka... obezwładniająca.

'Bridgertonowie' - sezon drugi'Bridgertonowie' - sezon drugi LIAM DANIEL/NETFLIX / LIAM DANIEL/NETFLIX

Tymczasem starsza siostra jest równie honorowa i obowiązkowa, co Anthony. Kiedy więc podsłuchuje, jakie motywacje stoją za matrymonialnymi planami mężczyzny, postanawia nie dać młodszej Edwinie wpaść w jego ręce. Chce dla niej tylko dobra, a przecież on absolutnie nie szuka miłości, na którą ona zasługuje. To uprzykrzanie Anthony'emu życia staje się swego rodzaju zawodami, a wszyscy wiemy, gdzie jest meta w tego rodzaju wyścigu.

Simone Ashley (Kate Sharma) i Jonathan Bailey (Anthony Bridgerton) zbudowali między sobą piękne napięcie, w które można uwierzyć. To inna para, niż ta stworzona przez Phoebe Dynevor i Rege-Jean Page'a. Zdarzą się tu momenty, kiedy nie będziecie im kibicować, ale wtedy wystarczy, że Anthony/Jonathan rzuci swoje dzikie spojrzenie i już was ma, już jesteście jego.

"Bridgertonowie 2" - kostiumowe soft-porno... bez seksu. Ale i tak jest gorąco

Jeśli oglądaliście pierwszy sezon "Bridertonów" i przy okazji nosicie okulary, to zapewne w czasie przynajmniej co drugiego odcinka lekko musiały zaparować. Jak pamiętacie, było często, w różnych konfiguracjach, z różną intensywnością i wciąż ze smakiem. Jeśli to właśnie TE SCENY sprawiały, że wasze serca biły nieco szybciej, to... w drugim sezonie ich właściwie nie znajdziecie. Netflix zrobił gwałtowny zwrot z obranego kursu i postawił na doznania o wiele mniej dosłowne, za to bardziej satysfakcjonujące.

Cała gra będzie się toczyła między głównymi bohaterami. Napięcie między nimi dojdzie - naturalnie - do punktu kulminacyjnego, jeśli jednak liczycie na podobnie częste wizualizacje, co u Daphne i Simona, to się przeliczycie. Pora przestawić się na 8-odcinkową grę w uwodzenie, a nie rozkosze miesiąca miodowego. Będzie dużo przypadkowego dotyku, rzuconych ukradkiem spojrzeń i przyspieszonych oddechów. I ach, jest to piękne.

Moc relacji i wzruszenia, więcej knucia i tańczenia

Ale nie samym seksem człowiek żyje. Ponieważ tego dosłownego elementu tu zabrakło, udało się znaleźć więcej czasu na relacje między ludźmi. Jeśli Daphne eksplorowała przed małżeństwem relację z samą sobą oraz z matką, tak Anthony korzysta z prawie wszystkich możliwości, jakie daje mu jego rodzina. Równie rodzinnie będzie po stronie jego wybranek - serca i rozsądku. Relacja między Kate i jej siostrą, Edwiną, a także przybraną matką Mary to tego typu relacja, jakiej życzyłaby sobie chyba każda osoba z patchworkowej rodziny. Dziewczyny udowadniają, że skoro już los ustawił je w takiej konfiguracji, to można z tego zrobić coś pięknego.

 

Między często wzruszającymi fragmentami nastawionymi na "relacje" pojawiają się smakowite wstawki z knuciem (lady Featherington to mistrzyni tego sezonu, bez dyskusji) i pałacową dramką (królowa nie odpuszcza). Nieco po łebkach zagospodarowano potrzeby buntowniczej Eloise, za to okaże się, czy wszechmocna do tej pory lady Whistledown nadal jest tak potężna i panuje jeszcze nad swoim imperium. Jak lady Danbury (nota bene, chyba najsłabsza, najbardziej nienaturalna aktorsko postać, zagrana przez Adjoę Andoh) okiełzna kłopoty naokoło trzech kobiet z rodu Sharma? Co młodsi bracia Anthony'ego wymyślą tym razem i jak dodatkowo uprzykrzą ciężkie życie pierworodnemu? Wszystkie te (i jeszcze kilka więcej) tematy będą odskocznią od zagmatwanej relacji Kate i Anthony'ego. I co raczej ważne, w czasie kilkugodzinnego bindge-watchu drugiego sezonu "Bridgertonów" nie poczułam szczególne mocnego znużenia żadnym z dodatkowych wątków.

Nie ma nie tylko seksu. Netflix odpuszcza dramę, o którą nikt nie prosił

Pierwszy sezon najeżony był pułapkami, które sprawiały, że z lekkiej i bardzo uroczej produkcji co jakiś czas przenosiliśmy się w mroczne rejony. Gdyby już wtedy Netflix puścił do nas oko! Wystarczyło na pytanie: Czemu królowa angielska jest mało podobna do panującego obecnie w PRAWDZIWEJ (słowo klucz) Wielkiej Brytanii rodu Windsorów, odpowiedział wprost: "bo tak", wszyscy byliby zadowoleni. Zamiast tego postawiono na tłumaczenie, jak do tego doszło, i zagmatwaną opowieść o zwalczaniu rasizmu. Podobnie było z trudnym wątkiem ciężarnej Mariny i próbą aborcji. A pamiętacie, jak Daphne przemocą doprowadziła do ciąży, której Simon nie chciał najbardziej na świecie? Jakby próbowano testować, czego więcej będzie trzeba w kolejnym sezonie serialu - dramatu czy jednak uczucia. I na szczęście (co za ulga!) postawiono na to drugie.

"Bridgertonowie" poruszyli teraz także (ale tym razem raczej prześlizgnęli się, niż ugrzęźli) problem nierówności klasowych, ale udowodnili głównie, że o wiele lepiej idzie im opowiadanie historii rodzinnych, niż tych dotyczących społeczeństwa. No i rozgrzebano tyle wątków, że powstanie jeszcze przynajmniej pięć sezonów.

 

Podsumowując: drugi sezon "Bridgertonów" to rozrywka łatwa, lekka i przyjemna, choć z innym podejściem, niż produkcja sprzed półtora roku. Do obejrzenia bez problemu w jeden, góra dwa weekendy. Najjaśniejsze gwiazdy to na pewno Jonathan Bailey i dzikość jego spojrzenia oraz wspaniale wyrachowana lady Featherington. Jonathan dodatkowo jest również wspaniałym argumentem za tym, że niezależnie od tego, jakie preferencje seksualne prywatnie w prawdziwym życiu ma aktor, może swoją rolę odegrać tak, że jest ona wiarygodna. Najsłabsze? Lady Danbury, której maniera mówienia niestety związana jest z aktorką, a nie postacią (Andoh dokładnie tak samo skarykaturowała matkę Nenneke w "Wiedźminie"...).

Serial jest miły dla oka (ilu dokładnie sztucznych kwiatów użyto na planie, nie wiadomo, ale ich liczba musiała iść w tysiące), krajobrazy sielskie, można odpocząć. A przecież właśnie o to chodzi - żeby uciec od trudnych tematów, bo tych mamy aż nadto w prawdziwym świecie.

<<Reklama>> Ebooki z serii "Bridgertonowie" dostępne są w Publio.pl >>

Więcej o: