"Doktor Strange w multiwersum obłędu". Makabryczna, choć zaskakująco przednia zabawa

"Doktor Strange w multiwersum obłędu" wbrew tytułowi nie jest filmem aż tak szalonym, jak można przypuszczać, ale to solidna pozycja z marvelowskiego menu. Dwie godziny w towarzystwie Benedicta Cumberbatcha mijają prawie niepostrzeżenie, a po drodze dzieje się dużo i ładnie pod względem wizualnym. Czuć też rękę reżysera Sama Raimiego, twórcy kultowego horroru "Martwe zło". Całkiem figlarnie pożenił elementy kina grozy z filmem superbohaterskim, co sprawia, że faktycznie druga część przygód "doktora Dziwago" wyróżnia się na tle innych produkcji z MCU.

Sam Raimi dawno nie siedział w fotelu reżysera. Od 2013 roku, kiedy premierę miał disneyowski film "Oz: Wielki i potężny", zajmował się głównie produkcją rozlicznych horrorów, które cieszyły się u widzów i krytyków zmiennym szczęściem. Nowy "Doktor Strange" to dla niego powrót nie tylko do reżyserii, lecz także do filmów o superbohaterach. Pamiętajmy, że to właśnie ten filmowiec wyprodukował doskonale znane polskim widzom seriale "Xena: wojownicza księżniczka" i "Herkulesa" z Kevinem Sorbo w roli głównej. To on też wyreżyserował pierwszą kinową serię o Spider-Manie z Tobeyem Maguierem w roli głównej i to on wyznaczył kanon tego, jak kręcono tego typu produkcje przez dłuższy czas. Powiedzmy, że przy nowym projekcie skorzystał ze swoich starych i sprawdzonych sztuczek, ale to nie jest zwykłe odgrzewanie kotletów - zrobił z nich nowe danie.  

Zobacz wideo "Doktor Strange w multiuniwersum obłędu" - ZWIASTUN

Pierwszy horror w świecie Marvela

Tak, jak za horrorami nigdy nie przepadałam i nie znoszę też jump-scare'ów, tak muszę przyznać, że to, co Raimi przemycił z kina gore do nowego "Doktora Strange'a", zadziałało tam bardzo dobrze. Spokojnie, bohaterowie nie toną w krwawych flaczkach i zabarwionym na czerwono syropie klonowym. Choć pojawia się nieco elementów wizualnych tej estetyki, bardziej chodzi tu o dynamikę poszczególnych ujęć i trzymanie tempa. Bywa strasznie, ale nie brakuje też charakterystycznego dla Marvela poczucia humoru i sarkastycznych żarcików. 

Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl

Wbrew temu, co wcześniej pisano, ten film nie jest bezpośrednim sequelem pierwszego "Strange'a" ani też nie rozwija dalej wątków, które pojawiły się w najnowszym "Spider-Manie", w którym Doktor Strange i wątek alternatywnych wymiarów się pojawiają. Dzięki koncepcji multiwersum nowa opowieść płynie w osobnym kierunku i mości sobie własną półkę. Film jest też intensywny, ciągle się tam coś dzieje, ale też nie mogę powiedzieć, że czuję się nim przebodźcowana. Intryga, choć dotyczy alternatywnych wymiarów, moim zdaniem zdecydowanie nie wymaga od widza pogłębionej analizy paradoksów i rozwiązywania logicznych zagwozdek rodem z "Incepcji".

Wędrując między różnymi wymiarami z Doktorem Strange'em, można spokojnie oddać się rozrywce i podziwianiu imponujących widoków oraz efektów specjalnych. Pod względem wizualnym naprawdę nie ma na co narzekać - jest prześlicznie i interesująco. Serdecznie też polecam seans w 3D na możliwie jak największym ekranie, można się chwilami poczuć częścią wydarzeń

Bawiłam się naprawdę przednio, ale też mam drobne zastrzeżenia - pomimo tego, że dzieje się dużo i intensywnie, to zasadniczo bardzo niewiele dowiadujemy się o nowej bohaterce, Americe Chavez (Xochitl Gomez), choć to wokół niej kręci się akcja. To nastolatka, która ma rzadką moc - potrafi się swobodnie poruszać między różnymi wymiarami. Oczywiście nad tym nie panuje, a w dodatku ścigają ją groźne demony, które chcą jej ten dar odebrać (co jest równoznaczne z jej śmiercią), a Doktor Strange chce ją ocalić. I w zasadzie do tego, że jest ratowana, jej rola przez większość czasu ogranicza - służy trochę za rekwizyt i nie poznajemy jej zbyt dobrze.  

Dzieje się też na tyle gęsto, że zasadniczo większość postaci drugoplanowych tylko przemyka przez ekran - a czasem aż żal bierze. Choć Rachel McAdams tym razem dostała więcej do zagrania niż wcześniej, to i tak mam wrażenie, że jej postać ma więcej potencjału, który można by wykorzystać. Trudno mi uwierzyć, że to piszę, ale dwie godziny to chyba za mało czasu, żeby pomieścić to wszystko, co scenarzysta Michael Waldron próbował tam pomieścić. Dodajmy też, że niektóre dialogi też są trochę czerstwe i "wujkowe" - choćby mówka motywacyjna, którą w pewnym momencie Strange funduje Americe. Inna sprawa, że Raimi też z dużą przyjemnością bawi się filmowymi kliszami i wykłada je tak dosłownie, że aż prześmiewczo. 

Faktycznie jednak obsada wynagradza te niedociągnięcia. Benedict Cumberbatch bardzo ładnie sobie poradził z zagraniem tego samego bohatera na kilka różnych sposobów - przecież co uniwersum z multiwersum, to inny Doktor. Ale nie ukrywajmy - ten film to głównie popis Elizabeth Olsen.

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Nie jest tajemnicą, że trzeba się orientować w większości filmów z Marvel Cinematic Universe, żeby dobrze rozumieć i doceniać to, co się dzieje w każdej kolejnej produkcji z tego cyklu. A od kiedy działa platforma Disney+, wypada też wiedzieć, co się stało w najnowszych serialach takich jak "WandaVision". O to w Polsce raczej trudno, bo usługa oficjalnie wystartuje u nas dopiero w czerwcu tego roku. Bez wchodzenia w większe szczegóły mogę tylko poradzić, żeby zapoznać się choćby ze streszczeniem serialu z Elisabeth Olsen w roli głównej. To fabularnie pomoże zrozumieć motywacje jej bohaterki w "Multiwersum obłędu". 

Dała tu dobry przegląd swoich możliwości, i nie dziwi mnie nawet, że niektórzy wręcz piszą o tym, że tym występem zaczyna skuteczną oscarową kampanię. Wiem, jak to brzmi w kontekście rozrywkowego tasiemca o superbohaterach, ale przy tak rozpisanym scenariuszu mogłaby popaść w przesadę czy karykaturalność. Tymczasem ładnie sobie tutaj wszystko wybalansowała i pokazała, że w przyszłości możemy się po niej jeszcze dużo spodziewać. Jej łudzące podobieństwo do starszych sióstr, słynnych bliźniaczek Olsen, to na tym etapie już nie piętno, a tylko dodatkowy smaczek dla widzów, którzy mogą pamiętać z telewizji "Pełną chatę". 

Więcej o: