"Czy panowie muszą tak napie*dalać od bladego świtu?!", "Dżisus, ku*wa, ja pie*dolę!", " Jak tatuś zrobi dzióbek, to nie ma chu*a we wsi", "To be, ku*wa!, or not to be!", "Żeby nie jeść samotnie, jem z telewizorem" - to ledwie mała garść cytatów z "Dnia świra", które po pierwsze stały się kultowe, a po drugie wpisały na stałe w codzienny język Polaków. Niektórzy mogą nawet nie wiedzieć, że odwołują się do filmu Marka Koterskiego. Filmu, dodajmy, który został uznany zarówno przez krytyków, jak i widzów za najlepszy polski film wszech czasów.
Scenariusz "Dnia świra" powstał na podstawie napisanej bardzo niefilmowym trzynastozgłoskowcem sztuki Koterskiego o tym samym tytule. Nosił w dodatku podtytuł "Monolog na jedną osobę lub więcej". Reżyser napisał ten materiał na konkurs Teatru Telewizji i nawet dostał jedną z głównych nagród. Dopiero potem zaczął przerabiać to na film. Sam przyznawał, że pierwsza wersja scenariusza "roiła się od rzeczy pozornie nieprzekładalnych na język filmowy". Przerabiał go metodycznie, ale czuł też, że zbliża się niebezpiecznie blisko do "granic wolności twórczej". W rozmowie z Filmwebem wspominał:
W czasie pisania scenariusza wydawał mi się on tak zakręcony, wolny od wszelkich kompromisów, że bałem się go nawet pokazać producentowi. (...) W sumie powstały trzy albo nawet cztery wersje scenariusza. Pierwsza była materiałem na 120 minut filmu, ostatnia na 88.
Dodajmy, że filmowiec nawet nie ukrywa, że nie lubi pisania scenariuszy. W jednym z wywiadów stwierdził, że ta niechęć jest genezą słynnej sceny z siadaniem na kanapie, kiedy to Adaś musi siedem razy wszystko poprawić: "Rytuał z siadaniem - jak sobie w pewnym momencie uświadomiłem - to oddalanie od siebie momentu, w którym siadam nad pustą kartką". Co więcej, reżyserować Koterski też nie lubi:
Reżyserowanie to jest dla mnie tortura, szczególnie, jeśli zdarzy mi się podnieść głos, być nieprzyjemnym. To praca w warunkach stanu wyjątkowego, przegięte są w niej wszystkie reguły równowagi.
Marek Kondrat w jednym z wywiadów w 2012 roku, czyli już 10 lat po premierze filmu, powiedział wprost - "'Dzień świra' to jest polska Biblia". Kiedy do kin wchodził obraz "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" opisał sytuację, która tę tezę jak najbardziej uwiarygodniła: "Wracałem niedawno z nart. Zatrzymałem się na stacji benzynowej w Niemczech. Podchodzi do mnie czterech Polaków i każdy z nich wyciąga zza pazuchy kasetę z 'Dniem świra' i proszą o autograf. 'Wy to przypadkiem macie?' pytam. 'Nie, wozimy ze sobą. My tym filmem żyjemy' - To jest coś fenomenalnego" - kwitował opowieść. Choć niekoniecznie był zachwycony tym, że w świadomości widzów zlał się z jedno z Adasiem Miauczyńskim.
"Ta postać narosła na mnie. (...) Nie jestem Adasiem Miauczyńskim. Mój los jest zupełnie inny - uchodzę za człowieka szczęśliwego" - tłumaczył aktor w jednym z wywiadów.
Kondrat po raz pierwszy zagrał Adasia w "Domu wariatów" - fabularnym debiucie Marka Koterskiego z 1984 roku. Już wtedy poczuł, że musi od tej postaci ochłonąć. Tak naprawdę to właśnie dzięki niemu, albo w zasadzie przez niego, filmowe alter ego Koterskiego ma twarze różnych aktorów: w Adasia wcielali się poza nim jeszcze Cezary Pazura, Andrzej Chyra, Adam Woronowicz i Michał Koterski - syn reżysera.
Choć przez lata dostawał kolejne scenariusze do nowych filmów o Miauczyńskim, długo się wzbraniał przed ponownym spotkaniem na planie. "Za każdym razem odczuwałem ból przeżycia, ponieważ żadnej roli z blisko 100, które odegrałem, nie odczuwałem takiego stresu, ucisku w żołądku. Już wiedziałem, że ten drugi we mnie istniejący zaczyna przejmować pewne przestrzenie mojego organizmu, zaczyna toczyć swoją krew. Dlatego tak się broniłem. Dlatego rozwijałem swoją drogę inaczej. Po 'Domu wariatów', kiedy przyszedł scenariusz 'Życia wewnętrznego' powiedziałem Markowi, że nie chcę" - wspominał aktor po latach.
Koterski w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" wnioskował podobnie: "Może nie chciał, a może nie miał też sił. Bo praca u mnie to jest skrajna trauma, trzeba dać z siebie wszystko. Trzeba zapisać rolę potem, krwią, żółcią, bezwstydem, strachem, złością, buntem przeciw ekshibicji. Na nic innego nie można u mnie liczyć. Jak ktoś chce się - jak to mówią kolarze - "ujechać", niech dzwoni do mnie".
Tak też pałeczkę po Marku Kondracie przejął najpierw Wojciech Wysocki, który w "Życiu wewnętrznym" grał jednak Michała, nie Adasia (choć ten także miał wiele wspólnego z Koterskim), a potem Cezary Pazura, który wkroczył na plan "Nic śmiesznego".
Marek Kondrat przez lata metodycznie odmawiał grania Adasia, zatem kiedy przystąpiono do prac nad "Dniem świra", główna rola została zaproponowana właśnie Cezaremu Pazurze - ale aktor odmówił. Juliusz Machulski, który był jednym z producentów filmu, w wywiadzie do książki "Pierwsze życie Marka Kondrata" autorstwa Jacka Wakara, stwierdził, że to był szczęśliwy obrót spraw, bo "gdyby Pazura nie odmówił, mielibyśmy zupełnie inny film i obawiam się, że mniej kultowy".
"Była tam scena, kiedy bohater robi kupę pod oknem jak pies. Czarek miał córkę w wieku szkolnym i uznał, że ona nie może zobaczyć taty w takiej sytuacji. Całe szczęście, że tak uznał. Wtedy natychmiast wróciła moja propozycja numer jeden - Marek Kondrat!" - wspominał Machulski.
Kondrat się tym razem zgodził, choć nie była to łatwa decyzja. Jak sam wspominał: "Do 'Dnia świra' wracałem z wielkim strachem, próbując wpierw go zrzucić na innych. Bałem się tego spotkania, tego scenariusza. Marek zawsze zaopatrywał te moje bojaźnie w rodzaj komentarza dla mnie niezwykle kąśliwego. 'Jak wolisz z pistolecikiem biegać po planie, to twoja sprawa, ale może pora się skrwawić'. I rzeczywiście to jest słowo idealne. To jest pot i krew za każdym razem".
Jego decyzja zastanawiała m.in. Andrzeja Grabowskiego, który w "Dniu" wciela się w sąsiada z bloku i ma tam ledwie kilka scen. Wakarowi opowiadał: "Spotkaliśmy się z nim i z Koterskim przed zdjęciami. Gadamy i pytam Marka, jak on to będzie grał. Przecież Miauczyński onanizuje się do 'Gazety Wyborczej', siedem razy się podciera i tak dalej. Marek to zbagatelizował, parsknął śmiechem, zbył to jakimś 'przecież to tylko film'".
Już w trakcie zdjęć pewnie się zastanawiał, czemu nie ugryzł się w język. Musiał być codziennie na planie i nie miał od Koterskiego żadnego odpoczynku. W wywiadzie opublikowanym w "Urodzie życia" przyznał, że Adaś Miauczyński był dla niego "najbardziej wycieńczający" ze wszystkich jego rozlicznych ról oraz, że szybko się o tym przekonał:
Jak bardzo kosztowne to było przeżycie, odkryłem właściwie już w trakcie zdjęć, kiedy po półmetku mówiłem Markowi Koterskiemu, że go zabiję deską z gwoździem, jeśli jeszcze chwilę będziemy pracowali razem.
Andrzej Grabowski wspominał potem, że kiedy spotkali się podczas kręcenia sceny na plaży, Marek Kondrat "był u kresu wytrzymałości, prawie płakał. Powtarzał, że już nie daje rady z tym Koterskim, już nie może spełniać jego wymagań". I dodał: "Dostrzegłem, że na planie 'Dnia świra' autentycznie zauważalnie posiwiał".
"Dzień świra" screen
Grabowski uważa, że praca z tym reżyserem jest "fascynująca, ale katorżnicza", bo Koterski jest "purystą, perfekcjonistą, niczego nie wolno zmienić", u niego wszystko "ma być co do przecinka tak, jak napisał". Dlatego też wymęczonemu Kondratowi nie odpuścił nagrywania sceny z robieniem kupy, przez którą z roli zrezygnował Cezary Pazura. Andrzej Grabowski był świadkiem ich rozmowy na ten temat. Tak to zrelacjonował:
Jedziemy busem na zdjęcia – Koterski, Marek i ja – i Kondrat mówi do Koterskiego (przepraszam za wulgaryzmy, będę cytował): 'Marek, przewaliliśmy już wszystko – budżet, liczbę dni. Mam pomysł: wypie*dalamy scenę, gdy sram pod oknem'.
Koterski na to: 'Przepraszam cię, Mareczku, co wypi*rdalamy?'. 'Scenę, gdzie sram pod oknem'. Koterski na to spokojnie, choć widzę, że się w nim gotuje: 'Jak to, główną scenę filmu chcesz wypie*dolić?'. Scena została, zresztą tam wszystkie sceny są konieczne, znaczą tyle samo. Film jest wspaniały, ale obaj ponieśli tego ogromny koszt.
Perfekcjonizm Koterskiego odbija się nie tylko na ekipie i aktorach. Równie dużo, nawet jeśli nie więcej, filmowiec wymaga od siebie. Dla niego kręcenie "Dnia świra" także było trudnym przeżyciem. "Gazecie Wyborczej" opowiadał, że to właśnie ten film "był najgorszy, jeżeli chodzi o traumatyczność przeżycia, o koszta, jakie poniosłem przy jego kręceniu".
Reżyser wręcz dwa razy chciał uciec z planu filmowego. Za pierwszym razem odruch ucieczki miał jeszcze na początku zdjęć, kiedy zamiast zapowiedzianej słonecznej pogody rozszalał się sztorm tak silny, że powywracał samochody. Koterski już planował, że będzie łapał autostopa, ale wtedy sytuację uratował jego syn Michał Koterski, który skutecznie rozładował napięcie.
Następny kryzys nastąpił, kiedy kręcili słynną scenę z kanapą. Choć Marek Kondrat przy realizacji "Dnia świra" zdołał z trudem przekonać reżysera, żeby mu swoim zwyczajem nie odgrywał postaci przed nagrywaniem zdjęć, to jednak rytuał siadania w jakiś sposób go przerósł. Koterski zaczął prezentować, jak poprawia spodnie, żeby go nie piły w kroku, co nazwał "ceremoniałem ekwilibrystyki spodniowo-siadaniowo-kroczowej". Wspomina, że nagle podniósł oczy i doznał przykrego oświecenia:
Zobaczyłem ekipę, 50 osób patrzących na mnie w absolutnej ciszy. Oni po prostu oniemieli. Oni czegoś takiego w życiu nie widzieli. Pomyślałem wtedy: 'Maruś, uciekaj, dlaczego ty się tak torturujesz. Przecież nikt ci nie każe'.
Udało mu się jednak zachować spokój: "W absolutnej ciszy, bez jednej uwagi zamieniłem się z Markiem Kondratem miejscami i on to po prostu zaczął grać. I nakręciliśmy" - opowiedział Katarzynie Bielas w 2002 roku.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Pomimo tego, że Marek Kondrat odgrażał się, że zabije Marka Koterskiego deską z gwoździami, to właśnie on uratował reżysera przed nim samym. "Marek Kondrat zobaczył mnie, kiedy przyszedłem na próbę, i powiedział tylko: 'Jedziemy'. Zawiózł mnie do kliniki. Mówiłem lekarzom, że to stres. Oni jednak cały dzień mnie badali. Na końcu powiedzieli: 'Pana zabija stres'" - wspominał reżyser, który napięcie w tamtym czasie próbował rozładować jazdą na rowerze.
Koterski doprowadził podczas zdjęć na skraj wytrzymałości i siebie i Marka Kondrata. Dlatego też pewnie nie był w stanie dostrzec od razu, czego aktor wtedy dokonał. Niedługo po premierze filmu mówił w "Dużym formacie:"
Byłem też zaskoczony, kiedy na stole montażowym obejrzałem materiały "Dnia świra". Widziałem na planie, że Marek Kondrat jest świetny, że wszystko jest zgodne z moimi oczekiwaniami. Ale dopiero kiedy obejrzałem go w bliskich planach, tam, gdzie jest tylko twarz, oczy, poruszenia skóry na czole, brwi - to dopiero poczułem, ile on dołożył od siebie, czego ja nawet nie przewidywałem, na co nie liczyłem.