Cruise tak przesadził w "Top Gunie", że fani spekulują o tym, że jego bohater nie żyje. O dziwo ma to sens

"Top Gun: Maverick" to spektakularny powrót do przeboju, który rozbujał karierę Toma Cruise'a. Aktor dołożył wszelkich starań, żeby wbić widzów w fotele i dostarczyć im jak najbardziej realistycznych wrażeń. A także przekonać ich o tym, że jego bohater to niemal nadnaturalnie utalentowany pilot myśliwców. Mógł jednak przeszarżować, bo coraz więcej osób analizuje fabułę sequela i przekonuje, że jego bohater po prostu nie żyje. Uwaga, będzie sporo spoilerów.

"Top Gun: Maverick" od premiery pod koniec maja cieszy się niesłabnącą popularnością. Widzowie z całego świata wykupują bilety na kolejne seanse tak skwapliwe, że produkcja bije kolejne rekordy sprzedaży. Śmiało można ją nazwać filmem życia Toma Cruise'a. Jest to jego pierwszy przebój, który w premierowy weekend zarobił w USA ponad 100 mln dolarów, a do tego zaliczył rekordowo niski spadek frekwencji w drugim tygodniu wyświetlania. Już teraz wiadomo, że w 12 dni wyświetlania zarobił na całym świecie 569 643 218 dolarów, co jeszcze przed pandemią byłoby imponującym wynikiem. Film do tego nie trafił do dystrybucji na tak dużych rynkach jak Chiny i Rosja, więc możemy założyć, że te wyniki mogłyby być potencjalnie dwa razy większe. Ekipa na to zapracowała w pocie czoła.

Zobacz wideo

Główny bohater "Top Gun: Maverick" nie żyje? 

Ciekawe jest to, że nawet sceptycznie nastawieni krytycy przyznawali z entuzjazmem po seansie nowego "Top Guna", że bawili się świetnie, a całość stanowi zgrabną mieszankę nostalgii i akcji. Główny bohater dokonuje tam rzeczy imponujących i nieosiągalnych dla zwykłych śmiertelników, a widzowie patrzą na to jak urzeczeni. Zaczęły się jednak pojawiać głosy, że choć trudno nie uwielbiać tego filmu, to jednak chwilami jest już absurdalny i śmieszny w efekciarstwie. Alison Willmore z portalu Vulture wysmażyła obszerną analizę, w której wykazuje, że Pete "Maverick" Mitchell nie żyje przez większość filmu, a wszystko, co oglądamy na ekranie, to jego przedśmiertne wizje i próba domknięcia spraw, których nie załatwił za życia.

[UWAGA, pojawi się zaraz streszczenie filmu]

Kiedy po 30 latach spotykamy się znowu z niepokornym Maverickiem, dowiadujemy się, że nigdy nie chciał się wspinać po wojskowych szczeblach kariery, bo woli latać. Jako pilot testowy bierze udział w wojskowym projekcie, w efekcie którego do czynnej służby mają zostać wprowadzone myśliwce zdolne do osiągnięcia prędkości na granicy bariery hiperdźwiękowej z wysokohiperdźwiękową (czyli 10 machów). Prace nie idą jednak tak szybko, jak życzyłby sobie tego admirał Cain (w tej roli Ed Harris), który chce wstrzymać finansowanie i zamiast tego zająć się bardziej jego zdaniem przyszłościowymi dronami bezzałogowymi. Maverick dowiaduje się, że dowódca ma przyjechać do bazy ogłosić to osobiście, więc wsiada do myśliwca na jeden ostatni lot, żeby udowodnić przełożonemu, że się myli, rezygnując z dalszych testów. 

Pete nie tylko osiąga zaplanowaną na ten dzień prędkość dziewięciu machów, udaje mu się dojść do upragnionej dziesiątki. Ale Maverick nie byłby sobą, gdyby nie próbował pójść dalej, sprawdza więc, czy da się polecieć jeszcze szybciej. Wtedy też sprawy obierają bardzo zły obrót. Widzowie widzą ujęcie, w którym myśliwiec rozpada się w powietrzu i trudno uwierzyć, że ktoś mógłby taką katastrofę przeżyć. To jest ten moment, w którym zdaniem Willmore Pete po prostu zginął.

Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl

A jednak Tom Cruise pojawia się w następnym ujęciu - cały zakurzony i nieco zdezorientowany. Wchodzi do jadłodajni, pije szklankę wody i pyta, gdzie u licha jest. Alison Wilmore pyta, w co łatwiej uwierzyć: w to, że Maverick bez szwanku przeżył wybuch i upadek z dużej wysokości, a na dokładkę nie poniósł konsekwencji zniszczenia bardzo drogiej maszyny, czy w to, że następne sekwencje filmu są odzwierciedleniem halucynacji umierającej w katastrofie lotniczej osoby? Dziennikarka wskazuje, że wszystko, co dzieje się później, jest jak bajkowe i bardzo terapeutyczne domknięcie niepoukładanych za życia spraw Mavericka.

Bo scenariusz "Top Gun: Maverick" jest jak spełnienie marzeń niepokornego i antysystemowego lotnika, który za życia nie dopiął swego. Kiedy Pete jest w opałach i musi walczyć o projekt, na którym mu zależy, niczym dobra wróżka zjawia się jego przyjaciel z przeszłości - admirał Tom "Iceman" Kazansky (w tej roli Val Kilmer) - i prosi go, żeby objął dowodzenie nad specgrupą pilotów, którą ma wyszkolić do udziału w bardzo trudnej misji, której nie da się zrealizować samymi dronami. Tutaj pojawia się kolejny haczyk - nie do końca wiadomo, z kim dzielni lotnicy walczą. Ian Sandwell z portalu Digitalspy zauważa, że to bardzo przypomina fabułę pierwszej części. To ma być kolejnym dowodem na to, że umierający Maverick konstruuje wizje na kanwie wspomnień. 

 

Tak jak za młodu, Maverick jako outsider musi sobie poradzić z początkowo zbuntowanymi pilotami, wśród których niesamowitym zbiegiem okoliczności znajduje się porucznik Bradley "Rooster" Bradshaw (Miles Teller). To syn najlepszego przyjaciela Peta, oficera Nicka "Goose'a" Bradshawa, który przed laty zginął podczas ich wspólnej misji. Maverick nie mógł sobie wybaczyć, że nie zdołał uratować przyjaciela - wypadek był dla niego granicznym przeżyciem, prawie rzucił lotnictwo. Montażysta Eddie Hamilton opowiadał nawet w jednym z wywiadów, że na początku filmu miała się pojawić wręcz scena, w której zamyślony Maverick wpatruje się w morze i prosi "Mówi do mnie Goose". Ostatecznie uznano, że lepiej będzie zacząć od dynamicznych scen w powietrzu, bo te będą najlepiej pokazywać, że ciągle jest tym buntownikiem, którego pokochaliśmy ponad 30 lat temu. 

A teraz, kiedy spotyka po latach syna swojego przyjaciela, ten jest ubrany dokładnie tak samo, jak jego ojciec, nosi identycznego wąsa i gra tę samą piosenkę na pianinie - "Great Balls of Fire". Oczywiście jest wrogo nastawiony do Mavericka, a Wilmore uważa, że bardziej przypomina ducha z przeszłości niż nowego bohatera. Wściekły za śmierć ojca godzi się z Maverickiem dopiero pod koniec filmu i to po tym, jak Pete podczas misji ratuje mu życie. Dodajmy, że by to zrobić, dokonuje powietrznych akrobacji, które także w jego przypadku powinny się skończyć niechybną śmiercią.

 

Oczywiście nie umiera, a do tego udaje mu się zapobiec kolejnej tragedii w rodzinie Goose'a, i jakoś tak mimochodem ratuje swoją reputację i karierę, bo swoimi heroicznymi czynami udowadnia generałom, że ciągle jest najlepszym pilotem Ameryki i że żaden dron nie zastąpi człowieka. Sandwell także wskazuje, że to narracyjny sposób na pogodzenie się z tragedią z przeszłości. Podobną figurą domknięcia niespełnionych marzeń ma być też związek z Penny - jego nową dziewczyną, którą zagrała Jennifer Connelly - bo to coś, czego nie udało mu się zrobić za życia. Dziennikarze uważają, że wszystko ułożyło się tutaj dla głównego bohatera za dobrze, a w połączeniu z nierealnie wręcz nasłonecznionymi ujęciami z bazy lotniczej, wygląda jak życiowy epilog Mavericka. Co trochę niweczy wysiłki Toma Cruise'a włożone w to, by przekonać widzów, że zupełnie niczym hollywoodzki Krzysztof Ibisz się nie starzeje i nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. 

Tom Cruise: Więcej, mocniej, szybciej

Tom Cruise w tym roku skończy 60 lat, ale nie zapowiada się na to, żeby z "akcyjniaków" miał zrezygnować - kilka lat temu ogłoszono przecież, że planuje nakręcić film w kosmosie. Wyrobił sobie w Hollywood markę totalnej gwiazdy kina akcji. Jego współpracownicy potwierdzają też, że kiedy bierze się za jakiś projekt, to jest w niego zaangażowany na każdym etapie - łącznie z montażem i ścieżką dźwiękową. Nie zapominajmy też, że od lat samodzielnie wykonuje wszystkie sceny kaskaderskie, które z filmu na film są coraz bardziej spektakularne - tym bardziej że aktor jak ognia unika efektów specjalnych. Zależy mu na tym, by to, co widzowie widzą na ekranie, było jak najbardziej prawdziwe. Dlatego też najchętniej kręci w plenerze i przy użyciu "prawdziwych" rekwizytów. Na potrzeby najnowszego "Mission: Impossible" przećwiczył 13 tysięcy razy skoki na motocyklu i około 500 razy skakał ze spadochronem, a do tego zrzucił przecież cały pociąg w przepaść (o co była awantura także w Polsce, bo jego ekipa miała wysadzić zabytkowy most kolejowy).

Przy pracy nad poprzednią odsłoną cyklu ("Fallout") złamał nogę w trakcie kręcenia sceny przeskoku z dachu na dach. Ze złamaną kończyną dokończył ujęcie, które zresztą trafiło potem do filmu. W czasie programu "The Graham Norton Show" pozostali członkowie obsady śmiali się, że to było "bardzo w jego stylu". W pierwszym "Top Gunie" kręconym w 1986 roku nie pilotował myśliwca, tylko dlatego, że jeszcze nie miał licencji pilota. Dopiero udział w tej produkcji rozbudził w nim zainteresowanie lotnictwem. Potem przychodziły kolejne produkcje, a on realizował je z coraz większym rozmachem i zaangażowaniem.

 

"Top Gun: Maverick" to niewątpliwie projekt szczególnie mu bliski - tytuł jest kultowy, przyniósł mu za pierwszym razem dużo szczęścia i otworzył szeroko drzwi do sławy. Nic dziwnego, że chciał, by kontynuacja była czymś więcej niż odcinaniem kuponów od nostalgicznej popularności. Nie wystarczyło mu więc, że będzie kręcić swoje sceny w powietrzu. Cruise w dążeniu do zachowania jak największego realizmu poszedł razem z reżyserem Josephem Kosinskim jeszcze dalej.

Wszyscy pozostali aktorzy wcielający się w wojskowych pilotów myśliwców musieli kręcić ujęcia w samolotach rozwijających dokładnie takie prędkości, jakie są podawane w filmie. W tym celu ekipa przeszła rozpisany przez Cruise'a trzymiesięczny trening z lotnictwa, budowania świadomości przestrzennej w samolocie, ewakuacji podwodnej i samodzielnej obsługi kamer zamontowanych w kokpitach myśliwców. Twórcy chcieli, żeby widzowie naprawdę mogli poczuć się, jakby też brali udział w kolejnych powietrznych ewolucjach i jak można przeczytać w rozlicznych premierach - to im wyszło jak najbardziej. Jak widać, nie bez kozery się mówi, że ten film jest stworzony pod duże ekrany sal IMAX - szkoda, że choćby w Warszawie ledwie po dwóch tygodniach od premiery tytuł jest całkowicie wycofywany z tej opcji na rzecz kolejnych nowości.

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: