Elvis ciągle żyje. Austin Butler gra go tak, że filmu nie popsuł nawet Hanks udający otyłego staruszka [RECENZJA]

Trudno się dziwić, że "Elvis" Baza Luhrmana dostał 12 minut owacji na stojąco podczas festiwalu filmowego w Cannes. Grający główną rolę Austin Butler w swojego bohatera wciela się tak, że faktycznie można uznać, iż Elvis ciągle żyje. Jego kreacja jest tak przejmująca, że z łatwością można przymknąć oko na to, że Tom Hanks dziwnie wygląda ucharakteryzowany na starszego pana z nadwagą. Reżyser, który na koncie ma choćby "Moulin Rouge", przekonująco i dość łopatologicznie pokazuje, na czym fenomen Presleya polegał. I choć ta filmowa bajka ma smutne zakończenie, warto dać jej się porwać.

Życie Elvisa Presleya to faktycznie gotowy materiał na film. Pochodził z bardzo biednej rodziny, a przy narodzinach zmarł jego brat bliźniak, co miało się kłaść cieniem na całe jego życie. Niski status materialny jego krewnych sprawił, że długo mieszkał na osiedlu przeznaczonym dla osób czarnych z podobnymi problemami finansowymi. To tam poznał muzykę, która zainspirowała go do tworzenia własnych melodii. Wyrwał się z biedy, został ulubieńcem publiczności i zmienił oblicze muzyki rozrywkowej.

Choć udało mu się zdobyć to wszystko, czego za młodu mu brakowało, to zmarł jako osoba bardzo nieszczęśliwa i schorowana. Być może jego impresario, który tak skutecznie go wypromował, swoją chciwością też doprowadził go do upadku. Film wyreżyserowany przez Baza Luhrmana daje intensywnie doświadczyć szaleństwa rock'n'rolla, ale też pokazuje, jak samotną osobą Elvis był przez całe życie. I nikt  nie umiał mu pomóc.

Zobacz wideo "Elvis". Niezwykły Austin Butler w pierwszym zwiastunie filmu o królu rock and rolla

"Elvis". Bajka o smutnym idolu mas

Baz Luhrmann w filmie o Elvisie robi coś więcej niż pokazanie samego życia gwiazdora i jego toksycznej relacji z menadżerem, która być może przesądziła o tym, że Presley coraz bardziej pogrążał się w uzależnieniach i depresji. Reżyser bardzo żywo rysuje obraz Ameryki i czasów, w których Elvis zaczynał nagrywać muzykę. I nie były to łatwe czasy. Choć nam lata 50. kojarzyć się mogą z reprezentującymi hasło 'american dream' urokliwymi domkami i uśmiechniętymi paniami domu, to był także czas powojennej biedy, policji obyczajowej, pruderii i mocnej segregacji rasowej. Wielu polityków otwarcie pogardzało także muzyką wykonywaną przez czarnoskórych twórców, która niosła ze sobą niesamowity ładunek energii i osobną kulturę.

W tym wszystkim zjawił się właśnie on — Elvis. Dzięki filmowi Luhrmana, do widzów nieświadomych kontekstu dzieciństwa gwiazdora, może nareszcie dotrzeć, jak przełomowa — przynajmniej w oczach reżysera — była jego twórczość. Elvis był biały, a grał czarną muzykę, która wcześniej nie była dostępna dla białego mainstreamowego odbiorcy. Dodajmy, że stanowiła autorską mieszankę stylów. Elvis zapytany na początku muzycznej kariery o to, kogo przypomina, miał odpowiadać "Nie brzmię jak nikt inny" - i miał rację.

Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Grał tak, że wpadał w trans — jak kilka razy usłyszymy w filmie, nie mógł grać, jeśli się nie ruszał i nie tańczył. Austin Butler ładnie powiedział w rozmowie z Jimmym Fallonem, że to właśnie muzyka przejmowała nad nim kontrolę. A to właśnie jego słynna sceniczna ekspresja i szalone podrygi sprawiły, że podpadł obyczajówce i optującym za segregacją rasową politykom. Luhrmann opowiada, że Presley nie tylko grał czarną muzykę, ale był też obsceniczny! Publiczność go kochała, a wielu widziało w nim zagrożenie właśnie z tego powodu. Dlatego też nasz król rock'n'rolla musiał pójść do wojska — żeby odkupić swoją żywotną seksualność, którą tak epatował na scenie.

Elvis rozdaje autografy w Minneapolis, rok 1956Elvis rozdaje autografy w Minneapolis, rok 1956 fot. Powell F. Krueg/ The Minneapolis Tribune - eBayfrontback, Public Domain,

No właśnie, wyreżyserowana przez twórcę najnowszej adaptacji "Wielkiego Gatsby'ego" biografia dobitnie przekazuje to, jak Elvis potrafił porwać i zahipnotyzować publiczność — aż miałam kilka razy ciarki. Mieszanka mocnej, porywającej muzyki, udanego aktorstwa, dynamicznego, chwilami wręcz komiksowego montażu i narracji prowadzonej przez bohatera Toma Hanksa sprawiają, że naprawdę można się poczuć tak, jakby się siedziało wśród tej rozszalałej publiczności. 

Łatwiej więc widzowi zrozumieć, dlaczego Elvis Presley to do dziś człowiek legenda — mało kto odcisnął takie piętno na współczesnej popkulturze jak on. Zagranie go to naprawdę gigantyczne wyzwanie, a fakt, że w obsadzie filmu "Elvis" znajduje się także Tom Hanks, wcale nie ułatwiał zadania młodemu Austinowi Butlerowi. Aktor, który okazuje się prywatnie raczej skromną osobą, stroniącą od social mediów, dokonał tu czegoś wyjątkowego. Z jednej strony w swojego bohatera się po prostu przeistoczył — udało mu się uniknąć karykaturalnego przerysowania. Jednak też zostawił jakiś margines dla siebie. Butler jest tam Elvisem, ale pamięta się też o tym, że to ciągle on.

Sam aktor w wywiadach przyznawał, że miał duży problem z tym, żeby nie patrzeć na swojego bohatera jak na ikonę i szukał sposobu na to, żeby go dla siebie jakoś "uczłowieczyć". Do przełomu doszło, kiedy Butler dowiedział się o tym, że obaj mieli 23 lata, kiedy zmarły ich mamy. Te trudne doświadczenia pozwoliły mu uświadomić sobie, jak w obliczu takiej tragedii ludzie są do siebie podobni. Miał też podobno problem w tym, żeby się w Elvisie nie zatracić. Jeśli wierzyć doniesieniom zagranicznej prasy, już na planie spytał się Toma Hanksa, jak on sobie z tym radzi — kolega po fachu miał mu poradzić, żeby codziennie czytał coś niezwiązanego z rolą.

Przebrany Tom Hanks to ciągle Tom Hanks

Skoro już jesteśmy przy Tomie Hanksie, to powiedzmy sobie, że obsadzenie go w roli pułkownika Toma Parkera było pomysłem przewrotnym i ryzykownym. Menadżer Presleya faktycznie jest postacią kontrowersyjną i jak zresztą słyszmy w trakcie filmu, wiele osób uważa, że jest w tej bajce prawdziwym złoczyńcą, który przyczynił się do przedwczesnej śmierci Presleya. Jak się po latach okazało, był bezpaństwowcem, który z nieznanych przyczyn uciekł z Holandii do USA, gdzie zaczął działać w show-biznesie. 

ElvisElvis Courtesy of Warner Bros. Pictures / AP

Ich relacja na pewno była skomplikowana, on sam pewnie też był osobą zachłanną. Ale traktował Elvisa jak dojną krowę i uznał, że to on wie, co będzie dla niego najlepsze. Sęk w tym, że po pierwsze, choć był cwaniakiem pierwszej klasy, to miał też ograniczone horyzonty i nie potrafił spojrzeć na sprawy z szerszej perspektywy, a po drugie — całość relacji była toksyczna.

Tymczasem Tom Hanks to przecież ulubieniec Ameryki, najmilszy i najtroskliwszy wujek w hollywoodzkim panteonie (no, tak było przynajmniej do czasu, aż nie nakrzyczał na fanów za wywrócenie jego żony). Z drugiej strony to też dobry aktor, powinien sobie poradzić z trudnymi wyzwaniami zawodowymi. Jego akcent brzmi śmiesznie i jest na cienkiej granicy pomiędzy pełnym zaangażowaniem a karykaturą; w dobrej wierze zakładam, że tak to sobie Hanks wymyślił. Tutaj zasadniczym błędem było jednak wsadzenie go w "kostium grubasa" i doczepienie sztucznego nosa. Cały czas widać, że jest po prostu przebrany. Za dobrze znamy jego twarz i głos, żeby nie czuć, że charakteryzacja wyszła sztucznie. Dlatego też Austin Butler wręcz go przyćmiewa, co akurat wychodzi filmowi na dobre.   

Krótkie życie, którego nie pomieści film

Pomimo że film trwa blisko dwie i pół godziny, to zostawia też niedosyt. Bo też reżyser nie miał już czasu zająć się choćby sensacyjnym wątkiem tego, co naprawdę doprowadziło do śmierci Elvisa w tak młodym wieku — miał tylko 42 lata, a jednak był też bardzo schorowany, hurtowo zażywał lekarstwa, kompulsywnie zajadał stres. Ostatnie lata jego życia tutaj potraktowano potężnym skrótem i tak naprawdę nie wiemy, co się działo za zamkniętymi drzwiami.

Inna sprawa, że kłopotliwa kwestia jego związku z nieletnią Priscillą została przepchnięta bezboleśnie. Widz nie dowie się, że jedyna żona Presleya miała ledwie 14 lat, kiedy się poznali, że zanim wzięli ślub, regularnie okłamywał jej rodziców, że zabrał ją do Las Vegas, kiedy była ciągle niepełnoletnia i że to właśnie tam zaczęła brać amfetaminę i środki nasenne, żeby dotrzymać mu kroku. Luhrmann nie przemilczał jednak faktu, że Presley był kobieciarzem, często zmieniał partnerki seksualne — filmowej Priscilli to nie interesuje, ją bardziej irytowało to, że jej mąż nie spędza z nią czasu. 

Kadr ze zwiastuna filmu 'Elvis'Kadr ze zwiastuna filmu 'Elvis' YouTube/Warner Bros. Pictures

Skłonna jestem pomyśleć, że w tym wypadku dobrym rozwiązaniem byłby miniserial — reżyser opowiadał nawet, że ma też w montażowni wersję filmu, która trwa cztery godziny. Zakładam, że nawet w takim metrażu trudno byłoby wyczerpać satysfakcjonująco temat. Wiemy, że wycięto m.in. sceny, w których widzowie mogliby zobaczyć, jak pułkownik Parker manipuluje Elvisem i doprowadza do tego, że jego drogi z muzykami, z którymi grał przez lata, się rozeszły. 

Nie dziwi mnie też, że w tej produkcji to nie Elvis opowiada o sobie, tylko robią to inni. Gdyby ktoś próbował nas tutaj przekonać, że wie, co dokładnie myślał i czuł Elvis Presley, nie wypadłoby to wiarygodnie. A skoro rodzina jest z filmu zadowolona, możemy założyć, że dostaliśmy dobrze wyważoną mieszankę tego, jak mogło być naprawdę i tego, co bliscy muzyka chcą pokazać światu. Uznajmy, że to dobry kompromis. 

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: