Główny bohater "Gray Mana" to grany z dużym oddaniem przez Ryna Goslinga Court Gentry. Nasz gagatek trafia do więzienia w bardzo młodym wieku i dostaje długi wyrok za morderstwo. Kiedy zjawia się u niego pewnego dnia agent CIA Donald Fitzroy (w tej roli prześmiesznie jak zwykle karykaturalny Billy Bob Thornton) i składa ofertę dołączenia do tajnego oddziału najemnych zabójców, propozycję tę przyjmuje. Przechodzi specjalne szkolenie i staje się słynną Szóstką ze Sierry. Przez lata służby wyrabia sobie opinię jednego z najskuteczniejszych i najbardziej dyskretnych speców od brudnej roboty, który działa zawsze wtedy, kiedy oficjalnie nic zrobić się nie da. Właśnie od tej szarej strefy bierze się tytuł filmu.
Gentry jest szpiegiem do kwadratu, bo większość jego zleceń polega na szpiegowaniu innych szpiegów. Ale oczywiście pewnego razu dostaje misję, która drastycznie zmienia jego położenie. Przez przypadek w jego ręce dostają się materiały, za które ktoś wysoko postawiony w agencji jest gotowy zabić wszystko i wszystkich na swojej drodze. Dlatego za Szóstką wyrusza prowadzona w skali globalnej obława. Prowadzi ją sadystyczny z zamiłowania najemnik Lloyd Hansen, który z powodu swojej brutalności wyleciał z CIA. W tej roli wystąpił Chris Evans z sumiastym wąsem. W rolach głównych poza nimi wystąpili Ana de Armas, Regé-Jean Page (na miejscu braci Russo bałabym się wściekłych fanek "Bridgertonów", nie są gotowe na taką złowieszczą odsłonę swojego ulubieńca - no nie jest tu sympatyczny), Jessica Henwick, Dhanush, Wagner Moura i Alfre Woodard.
Powiedziałabym, że film, choć niby jest szpiegowskim thrillerem, to jednak opowiada w pokrętny sposób o rodzinie. Fabularnie nie ma tu większych zawijasów i zaskoczeń - jest za to sporo elementów spod znaku "zabili go i uciekł", "rodzina jest najważniejsza", "psychopata w końcu trafi na mocniejszego zawodnika" itd. Ale też nie ma niczego, co by swoim idiotyzmem odstręczało. Motywacje bohaterów są jasne, a jeśli takie się nie wydają, to na jakimś etapie dostajemy wyjaśnienie i wszystko składa się w spójny obrazek. Mam nieodparte wrażenie, że przy takim nagromadzeniu scen akcji, jakie tu nastąpiło, nie było też sensu niczego bardziej komplikować. Tutaj wydarzenia następują lawinowo, a my mamy z nimi płynąć.
Więcej wiadomości z Polski i świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Przy okazji nie brakuje tu też charakterystycznego dla braci Russo poczucia humoru, które pomaga rozładować napięcie, kiedy jest już prawie nieznośne. Ujmujące są chwile, kiedy np. powściągliwy w opowiadaniu o sobie Gentry próbuje podziękować za pomoc agentce granej przez Anę de Armas i mówi, że dla odmiany też chciałby ją z raz uratować, nieustannie bawi też złowieszczy Chris Evans z głupim wąsem czy czerstwe pogadanki z nastolatką.
Włączałam nowy film braci Russo bez żadnych większych oczekiwań i wymagań. Już w okolicy piątej minuty filmu rozdziawiłam paszczę ze zdumienia i tak w zostało do samego końca. Pierwsza scena, w której Ryan Gosling zaczął się naparzać ze wszystkimi na swojej drodze, wyglądała jakoś inaczej niż zazwyczaj. Co jest o tyle dziwne, że przez ostatnich 10 lat powstało już tyle różnych filmów akcji, które do kaskaderki podchodziły na różne sposoby, że w zasadzie trudno w tym temacie wymyślić coś nowego. A tutaj nie tylko praca kamery była estetycznie przemyślana, Gosling też inaczej pracuje ciałem. Niby wszystko jest raczej normalne, nikt tutaj nie używa magicznych młotów, nadzwyczajnych tarczy, super komputerów ani żadnej magii. A jednak całość "tańczy", co ma sens, bo przecież sympatyczny Kanadyjczyk przez lata był zawodowym tancerzem.
O tym, że bracia Russo nakręcą adaptację książki "The Gray Man", media informowały jeszcze w 2014 roku - niedługo po tym, jak w kinach triumfował ich pierwszy zrobiony dla Marvela film, czyli "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz". Dodajmy, że był na tyle udany, że nawet twórcy serii "Szczere zwiastuny", która namiętnie punktuje wszystkie niekonsekwencje hollywoodzkich produkcji, nie mieli się do czego przyczepić i mówili wprost - to jest naprawdę dobre.
Taki sukces miał konsekwencje w postaci kolejnych zleceń od Disneya. Bracia Russo zajęci byli więc kręceniem filmów takich jak: "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów", "Avengers: Wojna bez granic" i rekordowy pod względem finansowym "Koniec gry", który przez jakiś czas nosił tytuł najbardziej dochodowego filmu w historii. Dlatego też na premierę zapowiedzianej już tak dawno ekranizacji musieliśmy poczekać aż do 2022 roku.
Bracia Russo może i byli zajęci przez ostatnich kilka lat kręceniem blockbusterów dla Disneya, ale o książce Marka Greaney'a nie zapomnieli. Anthony Russo podkreślał przed premierą, że szczególnie dwie rzeczy ich w niej urzekły: "Po pierwsze, dbałość o szczegóły, jaką popisał się autor. Zebrał potężną ilość informacji, o czym świadczy niezwykły poziom szczegółowości oraz przemyślany dobór ciekawych problemów, które muszą rozwikłać bohaterowie oraz niemniej ciekawe miejsca, w których lądują. Wyraźnie widać, że to efekt mozolnych badań, co bardzo nam imponuje". Nie bez przypadku zwrócili na to uwagę, sami mają przecież bardzo podobną metodę pracy. Do każdego kolejnego projektu przygotowują się boleśnie skrupulatnie.
Teraz bracia trochę w żartach mówią, że przygotowania do "Gray Mana" trwały subtelnych dziewięć lat z przerwami. I faktycznie widać to w każdej prawie scenie tego filmu, jak kunsztownie została zaplanowana z dużym wyprzedzeniem. Bo przy takim nawarstwieniu kolejnych sekwencji, w których ludzie się naparzają czym popadnie w miejscach takich, jak zatłoczony klub, plac miejski, swojski czeski tramwaj, wojskowy samolot, zabytkowa willa na przedmieściach, urokliwe mieszkanie na starówce, luksusowy samochód, dach szpitala czy korytarze rzeczonego szpitala, nakręconych w dodatku z dużym wyczuciem kompozycji, nie da się wejść na plan i poimprowizować na miejscu.
Rozmach produkcji dobrze pokazuje też ta garść suchych faktów: scenograf Dennis Gassner zbudował na potrzeby filmu wewnątrz służącego niegdyś do składowania pasażerskich samolotów hangaru o powierzchni ponad 111 tys. metrów kwadratowych 21 różnych planów filmowych, ekipa pracująca nad "Gray Manem" składała się z ponad tysiąca osób. Trudno się jednak dziwić, bo zdjęcia kręcono w siedmiu różnych zakątkach świata: w Stanach, we Francji, w Czechach, w Tajlandii, w Chorwacji, Austrii i Azerbejdżanie. Ba, na potrzeby filmu władze czeskiej Pragi zgodziły się zamknąć dla ruchu na 10 dni ważny plac w ruchliwej części Starego Miasta.
Nie powiem, właśnie sceny z Pragi, w której szczególnie dużo skomplikowanych do nakręcenia rzeczy się wydarzyło, szczególnie mnie urzekły, bo miło było zobaczyć w takim filmie miejsce, które jest dla mnie, jako widza spoza USA, bardziej swojskie i dostępne. Mili państwo, wiem, że w polskich tramwajach i autobusach często dzieją się rzeczy straszne, ale kiedy ktoś z nas widział w komunikacji miejskiej Ryna Goslinga? A że ekipa zawędrowała do różnych regionów naszej planety, niewątpliwie więcej osób będzie mogło się poczuć w podobny sposób. Netflix i bracia Russo sprytnie zrobili tu ukłon do międzynarodowego odbiorcy i zdecydowanie się pod tym względem zdeamerykanizowali, przynajmniej pod tym względem. To też oczywiście wyraźnie się wpisuje w strategię Netfliksa, który już od dłuższego czasu stawia coraz bardziej na treści lokalne, ale naprawdę - nie widzę w tym nic złego.
Czytałam oczywiście inne recenzje tego filmu i w oczy rzuciło mi się, że bardzo często krytycy narzekają na to, że "Gray Man" jest przeciętny, że się zawiedli, bo nie tego oczekiwali, że obraz nie jest przełomowy, tak jak np. był "John Wick". Ponieważ Netflix w niczym nie ograniczał braci Russo, niektórzy twierdzą, że to właśnie główny problem i może ktoś jednak powinien im powiedzieć stop, bo np. jest tam aż za dużo akcji. Ale z mojego punktu widzenia, to dywagacje gdzieś obok.
Czy każdy film musi przełomowy? Co złego jest w robieniu rozrywki, która pozwala miło spędzić letni wieczór? Sami bracia w jednym z wywiadów mówili, że mają nadzieję, że zrobili tu coś, co sprawi, że ludzie w kinach zapomną o jedzeniu popcornu, a ci w domach odłożą telefony na bok. W moim przypadku się udało - aż musiałam na chwilę zastopować film, żeby ochłonąć z wrażenia. Pomyślałam też od razu, że tak jak moja rodzina często na wspólne seanse wybiera takie filmy jak "Attomic Blond", "Bodyguarda zawodowca" czy "Króla Artura", tak właśnie do tej listy dodany zostanie właśnie "Gray Man". Naprawdę mam nadzieję, że to dopiero początek większej serii, bo fajnie byłoby zobaczyć, gdzie to dalej pójdzie. Żyjcie i dajcie żyć innym.
Podkreślmy, że choć bracia Russo pracują razem niemal całe swoje zawodowe życie, to jednak bliźniakami nie są. Starszy Anthony urodził się 3 lutego 1970 roku, a Joseph przyszedł na świat następnego lata, dokładnie 18 lipca. Choć chodzili do tego samego ogólniaka, na studia poszli już do różnych uczelni. Nawet kiedy zdecydowali się na szkołę filmową, każdy z nich wybrał inną placówkę. Więzy rodzinne okazały się na tyle silne, że pierwszy film "Pieces" stworzyli razem, w 1997 roku. Już wtedy sami go wyreżyserowali, wyprodukowali i napisali do niego scenariusz.
Jak teraz się śmieje Joe, to był "bardzo nielinearny film eksperymentalny, który spodobałby się tylko Stevenowi Soderberghowi". I faktycznie, pionier nowoczesnego kina niezależnego naprawdę się nim zachwycił, kiedy zobaczył go na festiwalu Slamdance. To tam razem ze swoim partnerem biznesowym Georgiem Clooneyem, zaproponował, że pomoże im nakręcić następny film. Tak też powstała komedia kryminalna "Witajcie w Collinwood" - Clooney zagrał w niej jedną z drugoplanowych ról.
Po premierze sprawy zaczęły nabierać tempa: film tak się spodobał prezesowi rozrywkowej stacji FX, że zaproponował braciom, by wyreżyserowali odcinek pilotażowy sitcomu "Lucky" z Johnem Corbettem w roli głównej. Ten odcinek z kolei spodobał się tak bardzo producentowi Ronowi Howardowi, że zatrudnił duet do wyreżyserowania odcinka pilotażowego serialu komediowego "Bogaci bankruci". Poszło im to tak dobrze, że w 2004 roku dostali za to nagrodę Emmy. Następna w kolejce była komedia "Ja, ty i on" z Owenem Wilsonem, serial "Ale jazda", a potem bracia kolejno zaczęli pracę nad popularnymi serialami "Community" i "Happy Endings". Na tym etapie po filmowy duet zgłosił się już Marvel - co było dalej, już wiemy.
<<Reklama>> Ebook "Gray Man" jest dostępny na Publio.pl >>
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.