Dawid Ogrodnik nie tyle gra w "Johnnym" ks. Jana Kaczkowskiego, a się w niego przeobraża - taka jest opinia wielu recenzentów, chwalących kolejną udaną rolę aktora. Rzeczywiście, nawet poza ujęciami na planie filmowym nie wychodził z roli.
A zagrał katolickiego księdza, który bez pomocy przełożonych - a nawet wbrew - zakłada w Pucku hospicjum, które pomaga wszystkim, bez względu na wyznanie. I który zjednuje sobie umierających ludzi, ich rodziny, a także uczy o śmierci tych, którzy zetkną się z nią może dopiero za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Także na własnym przykładzie - przez kilka lat zmagał się z glejakiem mózgu. Zmarł w 2016 roku.
Rolę Ogrodnika Katarzyna Fryc z trójmiejskiej "Gazety Wyborczej" określa przymiotnikiem "wyborna", a Łukasz Kołakowski z Moviesroom.pl pisze o "aktorskim kameleonie". Dla mnie, tak jak i wielu dziennikarzy, którzy już mogli zobaczyć "Johnny'ego" to jest jednak mimo wszystko nie tylko film jednego aktora. Nie nazwałabym tego filmu biografią, a filmem o relacji dwóch mężczyzn, którzy spotkali się w trudnym dla obu momencie życia i wzajemnie sobie pomogli.
Oprócz ks. Kaczkowskiego partnerem w tej relacji jest także Patryk Galewski - skazany na prace w hospicjum założonym przez niepokornego duchownego. Tę rolę zagrał Piotr Trojan, który był dla wielu objawieniem 2020 roku dzięki roli w "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy". Teraz gra drugoplanową, ale niezwykle ważną postać w filmie debiutującego reżysera, któremu zaufał producent Robert Kijak. A może któraś ze statuetek w Gdyni trafi właśnie do Jaroszka?
Johnny mat. prasowe
Kołakowski zauważa, że na gdyńskiej konferencji po pokazie prasowym filmu Anna Dymna "słusznie stwierdziła, że niezwykle dobrze stało się, że tę historię opowiedział ktoś młody i mało doświadczony". Sam dodaje, że po głębszym przemyśleniu zgrzyta zębami na myśl, jak mógłby wyglądać ten film od któregoś ze starych mistrzów z ugruntowaną już pozycją i dodaje:
Na scenę wkroczył więc człowiek z zupełnie nieznaną szerszej publice energią, cytując księdza Kaczkowskiego, na pełnej petardzie. Jego film ominął wszystkie wyboje, które mogłyby sprawić, że seans stałby się nieznośny
"Daniel Jaroszek wcześniej miał do czynienia z teledyskami i zdecydowanie widać to w warstwie formalnej filmu, która szczególnie na początku może się podobać" - pisze Michał Kujawiński z Na Ekranie, kontynuując:
Wizualne fajerwerki z czasem jednak schodzą na dalszy plan, bo też zmienia się ton historii. Dalej towarzyszy nam niebanalny humor Kaczkowskiego, ale jednak przebywanie na terenie hospicjum wymaga nieco innych środków wyrazu, by dać widzom okazję do kontemplowania. 'Johnny' ma jednak całe mnóstwo świetnie napisanych linijek dialogowych, bo jak zresztą kiedyś powiedział ksiądz Kaczkowski: 'ze śmierci trzeba żartować, bo gdyby była śmiertelnie poważna, to by nas zabiła'
I choć zwraca uwagę, że czasem jest trochę zbyt cukierkowo, ocenia też, że "Johnny" to "dobrze zrealizowana biografia z ciekawym punktem wyjścia i świetną kreacją Ogrodnika". Kręci też odrobinę nosem na dobór muzyki - w ważnych momentach słychać m.in. piosenkę Dawida Podsiadły, który jest jednym z producentów filmu. Dla mnie jednak jego wykonanie "Nic nie może wiecznie trwać" Anny Jantar, było jednym z najmocniejszych elementów budzących emocje podczas seansu.
Bo "Johnny" to film, w którym każdy zobaczy i odczuje coś innego. Tomasz Zacharczuk z Trójmiasto.pl zauważa, nawiązując do tytułu jednej z książek ks. Kaczkowskiego "Na pełnej petardzie", że "rzeczywiście są momenty, gdy twórcy 'Johnny'ego' odpalają petardy - z ekranu bije pozytywna energia, a humor pomaga przetrawić trudne tematy śmierci i choroby. Czasami jednak reżyserski debiut Daniela Jaroszka gubi się pomiędzy rozrywkową katechizacją a poważnym traktatem o przemijaniu". Później dodaje:
Nie zmienia to faktu, że filmowcy złożyli piękny hołd charyzmatycznemu księdzu i jego podopiecznym z puckiego hospicjum. Sama produkcja natomiast ma spore szanse, by podbić serca szerokiej publiczności, gdy film wejdzie już do kinowej dystrybucji
Mnie szczególnie podobały się natomiast bardzo zaskakująca aktorka kreacja Marii Pakulnis w roli pensjonariuszki hospicjum, a także epizodyczna, ale naładowana emocjami rola Witolda Dębickiego, który z Anną Dymną (od której bije łagodność i miłość) stworzyli postacie rodziców ks. Kaczkowskiego. Dębicki w zaledwie kilkuminutowej scenie pokazuje ogrom przerażenia, smutku, złości, rozczarowania, wściekłości i miliona innych skrajnych emocji targających rodzicem, który wie, że niedługo straci swoje dziecko.
A najbardziej za gardło ściska, gdy na końcu widzimy prawdziwego ks. Kaczkowskiego i innych bohaterów tej opowieści.
Premiera kinowa filmu Jaroszka jest zaplanowana na 23 września.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina