Łukasz Gutt: Aklimatyzacja w takim trekkingu przychodzi dość naturalnie, bo on trwa sześć dni, z czego jeden jest poświęcony na przerwę. Więc idąc tam z dwóch i pół tysięcy metrów do pięciu, aklimatyzuje się dość naturalnie. Nie trzeba było schodzić i wchodzić, szliśmy od jednej do kolejnej bazy trekkingowej. Ja się czułem w porządku, większość ekipy też. Były pojedyncze przypadki chorób wysokościowych, ale na szczęście niegroźne. Dobrze czuję się w górach, więc nie miałem żadnych kłopotów.
Warto zaznaczyć, że myśmy się bardzo przygotowywali do tego filmu i dobrze wiedzieliśmy, co chcemy zrobić. Oczywiście polowaliśmy też na jakiś rodzaj bonusów w możliwości zrealizowania scen, jeśli okoliczności pozwoliłyby nam na to w Karakorum.
Od dziecka miałem styczność z górami, zawsze były mi bliskie. Jeszcze w liceum zrobiłem kurs skałkowy, potem taternicki. I to mi zostało, chociaż przyznaję, że pasja filmowa trochę mi góry zabrała. Ale ten potencjał, intuicja i magnes do gór zostały.
Wręcz odwrotnie. Taka temperatura bardzo pomaga myśleć i podejmować szybkie, dobre decyzje. W takich warunkach nie ma czasu na rozmyślanie.
To doświadczenie, o którym mówisz, było ważne. Oczywiście był to film realizowany w lecie na Grenlandii, ale rzeczywiście wysoko w skale. Pracowałem w takiej ekspozycji, że miałem pod sobą z 800 metrów. Filmowałem bohaterów, którzy byli w namiocie wiszącym nad przepaścią przy fiordzie. To na pewno mi pomogło. Mieliśmy tam jednak bardzo skromne warunki, takie dokumentalne. iedy opowiada się historię fabularną i trzeba wyegzekwować scenariusz skala filmu jest inna. Czym innym jest natomiast zapis dokumentalny, nawet jeśli masz zaplanowane jakieś sceny. Mamy tam większą elastyczność i więcej czasu na realizację. Przy "Broad Peaku" mieliśmy plan pracy, który musieliśmy wykonać albo przynajmniej spróbować zrobić to w wyznaczonych ramach.
Jak się czegoś bardzo chce, a nie można, to jednak można. To oczywiście żart. To nie jest tak, że na takich wysokościach nie można używać dronów, ale pojawia się przy tym sporo trudności. Po pierwsze, same drony mają swoje ograniczenia, których trzeba się pozbyć. Należy też zmienić pewne elementy techniczne tego drona, m.in. śmigła. Dopiero tak przystosowany dron jest w stanie na tych wysokościach pracować. My w tym wypadku eksperymentowaliśmy, bo tego do końca nie wiedzieliśmy. Robiliśmy testy, ale na wysokości 5000 czy 6000 m n.p.m., bo trudno było sprawić, żeby dron leciał jeszcze wyżej. Musielibyśmy być w już samym Karakorum jeszcze wcześniej, a dokumentację tego miejsca tak naprawdę połączyliśmy już ze zdjęciami właściwymi. To była poważna, czasochłonna i kosztowna wyprawa.
Korzystaliśmy też z helikoptera w Alpach. Robiliśmy to z doświadczoną francuską ekipą, która jest wyspecjalizowana w zdjęciach powietrznych, co nam bardzo ułatwiło realizację naszych zamierzeń wizualnych. Było to dość istotne, żeby móc pokazać wszystko tak, jak sobie zaplanowaliśmy - szczególnie ostatnie sekwencje filmu.
Prowadził nas bohater, do którego chcieliśmy się przyczepić. Mimo tych trudnych warunków, gór, chcieliśmy móc z nim obcować i być tak blisko, jak tylko się da, żeby właśnie przez niego oglądać góry. Zdecydowałem się użyć dwóch rodzajów obiektywów. Podzieliłem je nie ze względu na linię czasową (akcja rozgrywa się w 1988 i 2013 roku - przyp. red.), a na świat domowy i świat gór. Wszystkie zdjęcia w górach kręciłem na obiektywach sferycznych*, a z kolei na nizinach użyłem optyki anamorficznej**.
Optyka sferyczna i jej charakter była bardziej uzasadniona do zastosowania w górach. Z kolei optyka anamorficzna bardziej separowała tło od postaci. To miało zbudować bliskość do bohatera i jednocześnie jego oddzielenie od tej rzeczywistości domowej.
Kiedy wraca z Karakorum, musi się w tej przestrzeni na nowo adaptować. o długotrwały proces. Sami poczuliśmy to na własnej skórze, kiedy wróciliśmy z Karakorum. To jest jakiś rodzaj lądowania i ono trochę trwa. Trzeba się przyzwyczaić do zupełnie innego świata, w którym się obcuje. Chcieliśmy, żeby kamera była blisko i kręciliśmy z ręki.. Zależało nam też na tym, żeby te ujęcia były spójne i trwały jak najdłużej.
Najtrudniejsze od strony operatorskiej było oświetlanie nocnego planu w górach. Wybraliśmy taką lokację, która wydawała się mieć odpowiedni potencjał i warunki do realizacji . Nie mogło tam wiać. I to się udało. Odbijałem też światło m.in. od wielkiego lodowca, który był pod nami. Dzięki temu stworzyliśmy realistyczną i wiarygodną atmosferę górskiej nocy. Nie było łatwo, ale dzięki determinacji ekipy efekt jest fantastyczny.
To nie jest jednoznaczne. Nawet się cieszę, że nie ma reguły, bo gdyby ten proces zawsze wyglądał podobnie, czułbym, że zjada mnie rutyna. Czasem więc widzę od razu jakiś obraz, który ciągnie dalej moją pracę, a czasami jest wręcz odwrotnie - muszę prowadzić poszukiwania. W przypadku "Broad Peaku" nie miałem tego obrazu, nie było to oczywiste. Musiałem go znaleźć. Proces dochodzenia do niego trwał długo. Jego ważnym elementem była dokumentacja dotyczącą wypraw w Himalaje i w Karakorum. Zadawaliśmy sobie pytanie, jak opowiadać ten film, o czym miałby być. Naszym głównym motorem do formułowania rozwiązań był bohater - chcieliśmy pójść za nim, Mieliśmy w pamięci film "Syn Szawła" z 2015 roku, z całą jego radykalnością i jakimś zdecydowaniem. pomysł na "Broad Peak" zaczął rozwijać się wokół tej koncepcji.
Z założenia niedużo i pewnie słusznie. W czasie montażu film powinien powstać kolejny raz. Pierwsze narodziny filmu to scenariusz, drugie - realizacja zdjęć z obsadą, a trzecie to właśnie montaż. W montażu brałem w nim udział doradczo i oglądałem kolejne wersje. Dyskutowaliśmy nad nimi, dzieliliśmy się swoimi uwagami. Ale to Maciek Pawliński, nasz montażysta, siedział z Lechem (Leszek Dawid, reżyser filmu - przyp. red.) i dłubał. W przypadku takiego filmu bardzo dużo zależy od ekipy, która nas otacza. A ekipa "Broad Peak" wyróżniała się ogromnym poświęceniem i determinacją. To była praca poza przyjętą konwencją, więc naprawdę bardzo wiele zawdzięczamy całemu zespołowi, który brał udział w procesie tworzenia.
Mam szczególny sentyment i muszę oddać wielki honor moim najbliższym współpracownikom: operatorowi kamery, operatorom z drugiej ekipy. Wiele tych osób takich jak Janusz Julo Sus, operator kamery, czy gaffer (mistrz oświetlenia - przyp. red.) Ryszard Kozak, grip Bogdan Mikołajczuk, naprawdę fantastycznie się odnaleźli w tej sytuacji i bardzo nas wsparli. Mieli świetną postawę i byli bardzo oddani projektowi.
Leszek ma taką charyzmę, że rzeczywiście ekipa za nim idzie. Za nim chce się wejść w ogień, z nim można konie kraść. Jest fantastycznym liderem. Oprócz tego bardzo cenię u Lecha jako reżysera wyjątkową wrażliwość w pracy z aktorem. Leszek szuka rozwiązań, które wcale nie są najprostsze i nie odpowiada sobie bardzo szybko na pytania. Ten proces jest wymagający, ale szalenie ekscytujący. Praca z nim to dla mnie podróż i bliska przyjaźń, myślę, że nie tylko zawodowa.
Zazwyczaj z Leszkiem robimy w naszych filmach takie cameo. Na planie był też obecny Leszek Dawid, ale chyba sam się sprytnie wymontował, a mnie zostawił. Mówimy o scenie imprezy po powrocie ekipy z Karakorum do Warszawy w 1988 roku.
*Zdjęcie sferyczne to panorama obejmująca cały otaczający widok wokół aparatu – 360 stopni w poziomie i 180 w pionie" - przyp. red.
Optyka sferyczna jest systemem soczewek w obiektywie o klasycznych układzie optycznym
** Technika wykorzystywana do rejestrowania ujęć szerokokątnych. Polega na kręceniu obrazu panoramicznego na nośniku zapisu obrazu, który ma inny współczynnik proporcji niż panoramiczny. Anamorficzny obiektyw projekcyjny "rozciąga" zniekształcony obraz do oryginalnych proporcji na kinowym ekranie - przyp. red.