Na "Znachorze" widzowie wzruszają się od ponad 40 lat. Ja obejrzałem go w tym roku po raz pierwszy

Film "Znachor" przewijał mi się na ekranie telewizora wielokrotnie na przestrzeni lat. Ale zdecydowałem się go obejrzeć dopiero teraz. Chyba dobrze wypadło, bo to sztandarowy film na Wszystkich Świętych. Prawie popłakałem się pod koniec. A to zdarza się bardzo rzadko.

"Znachor" w reżyserii Jerzego Hoffmana z 1982 roku jest drugą ekranizacją powieści autorstwa Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1937 roku. Pierwszą wyreżyserował Michał Waszyński i powstała w tym samym roku, co książka. Autor powieści był jednym z najbardziej poczytnych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, a jego dzieła były w tamtym czasie często postrzegane jak dzisiejsze telenowele telewizyjne.

Więcej ciekawych informacji ze świata filmów i seriali znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>

Fabułę pewnie niewielu trzeba przedstawiać, ale przypomnę ją dla zasady. Akcja toczy się w dwudziestoleciu międzywojennym, a głównym bohaterem jest profesor Rafał Wilczur (Jerzy Bińczycki), który jest jednym z najbardziej znanych chirurgów w Warszawie.

Po nagłym odejściu żony i córki, lekarz zaczyna włóczyć się po coraz bardziej szemranych uliczkach stolicy, gdzie trafia do "taniego baru". Niedługo później zostaje pobity i okradziony. Budzi się gdzieś daleko i w wyniku obrażeń traci pamięć. Przez lata tuła się po różnych wsiach i miasteczkach, aż trafia do miejscowości położonej na Kresach Wschodnich. Tam zatrudnia się w młynie i pewnego dnia uświadamia sobie, że potrafi leczyć ludzi. Nadal jednak nie pamięta swojej tożsamości i posługuje się skradzionymi z biura urzędnika dokumentami na nazwisko Antoni Kosiba. Rozpoczyna działalność znachorską, za którą nie bierze pieniędzy. Kosiba bywa w pobliskim miasteczku i często zagląda do pasmanterii, w której pracuje dziewczyna imieniem Marysia (Anna Dymna) o dziwnie znajomych rysach. 

"Znachor" w reżyserii Jerzego Hoffmana to jeden z najchętniej oglądanych polskich filmów w historii. Premierę miał w 1982 roku i w zależności od źródeł podaje się, że w kinach zobaczyło go od 5 745 627 do 6 485 388 widzów. Na dużą popularność może liczyć i dzisiaj. Film często jest emitowany w telewizji, zwłaszcza w czasie dni wolnych. 

Zobacz wideo Popkultura odc. 127

I chociaż "Znachor" nigdy nie narzekał na brak widowni, początkowo krytycy nie zostawiali na nim suchej nitki. Anna Dymna, która gra Marysię Wilczur, w jednym z wywiadów wspomniała, że ktoś nazwał film "gówienkiem lukrowanym dla kucharek".

Czy jako dwudziestoczteroletni widz, który oglądał ten film po raz pierwszy, zgadzam się z tym stwierdzeniem? Absolutnie nie. Jeżeli miałbym przychylić się któremuś z wyżej wymienionych słów, to byłby to jedynie przymiotnik "lukrowany". Dlaczego? Z pewnością jest to ckliwa i poruszająca historia, ale według mnie nie jest kiczowata. Pokusiłbym się raczej o stwierdzenie, że narracja w filmie jest przedstawiona w baśniowy dla współczesnego widza sposób.

Niczym przypowieść opowiadająca o dawnych ideałach, o których dzisiaj niewiele się mówi, a w gruncie rzeczy są one uniwersalne. Między innymi bardzo dobrze jest tutaj pokazany konflikt pomiędzy powinnością stosowania się do prawa a ratowaniem życia ludzkiego ponad wszystko. 

Rafał Wilczur vel Antoni Kosiba to człowiek, który pomaga innym bezinteresownie. Jego szlachetność głównego bohatera idealnie kontrastuje tutaj z postawą (i umiejętnościami) wiejskiego lekarza Pawlickiego, który nie potrafi nawet dobrze nastawić kości złamanych nóg. 

I w tym momencie możemy przejść do rzeczy, w które mnie trochę trudno było uwierzyć. Jedną z nich jest brak podstawowej wiedzy u małomiasteczkowego lekarza. Chociaż niektórzy mogą powiedzieć, że dobrze, że chociaż w ogóle jakiś "pan doktór" był. A z drugiej strony idealnie przeprowadzone operacje w domowych warunkach przez człowieka, który stracił pamięć i nawet nie zdaje sobie sprawy, dlaczego to wszystko potrafi. 

Jednak najbardziej zdziwił mnie sam fakt, że nikomu nie udało się rozpoznać tak znanej wówczas persony, jaką był Rafał Wilczur. W filmie jest nawet scena, w której widzimy odsłonięcie popiersia zaginionego profesora w warszawskiej klinice, w której pracował.

Główny bohater w innym momencie wspomina, że włócząc się po kraju, odwiedził takie święte miejsca, jak Jasna Góra, Góra Kalwaria, czy wileńska Ostra Brama. A tak się składa, że moja rodzinna Częstochowa w dwudziestoleciu międzywojennym była już całkiem dużym miastem w Polsce, które zamieszkiwało wówczas ponad 100 tys. mieszkańców.

Ponadto rozumiem, że są to czasy, gdy możliwości środków masowego przekazu były kompletnie inne od dzisiejszych, ale z pewnością za pomocą gazet szukano zaginionych. I zastanawiam się, czy w tamtych czasach, nawet pomimo zmian w wyglądzie człowieka było możliwe, żeby w tak dużych miastach jak Częstochowa czy Wilno nikt nie zdołał rozpoznać tak szanowanej w środowisku persony. 

Ale przecież nie byłoby filmu, gdyby się udało. Nie byłoby tego podejrzanego zbiegu okoliczności, gdzie ojciec trafia do miejscowości, w której od lat mieszka jego córka. Nie byłoby możliwości odnalezienia się w tak patetycznych warunkach, które właśnie sprawiły, że łezki same chciały się uronić pod koniec seansu. A dodam jeszcze, że wszystkie wrażenia potęguje dobrze dobrana muzyka. 

Kolejnym nieco naiwnym wątkiem jest historia miłosna hrabi Czyńskiego i ekspedientki Marysi, ale szczerze mówiąc, nie razi mnie to. Lubię mezaliansowe historie z happy endem, w których młodzi ostatecznie zwyciężają ze starym ładem swoich rodziców. Poza tym piękna Anna Dymna i równie przystojny Tomasz Stockinger byli w swoich rolach znakomici. Ten drugi tak się zmienił, że dopiero po seansie skojarzyłem, że odgrywa jedną z głównych ról w telenoweli "Klan". 

Pomimo wymienionych przeze mnie wyżej nieścisłości, finalnie uważam, że to bardzo dobra produkcja, która nie zestarzała się. To uniwersalny i ponadczasowy film, który za pomocą historii, w którą trudno uwierzyć, pokazuje nam, że warto być przyzwoitym. Można go oglądać zarówno samemu, jak i z całą rodziną właśnie podczas dni wolnych. Końcowa scena na cmentarzu może nas idealnie wprowadzić w sentymentalny nastrój Wszystkich Świętych. 

"Znachor" znajduje się na 299. miejscu w Top 500 filmów Filmwebu i ma ocenę 7,6 przy 140 809 ocenach użytkowników. Sam wystawiłem mu ocenę 8/10 i myślę, że dałbym więcej, gdyby ta historia nie była aż tak prosta. Ale muszę też przyznać, że byłbym nieucieszony, gdyby film skończył się w inny sposób. 

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: