Gry wideo nie mają łatwego życia na srebrnym ekranie. Wystarczy przypomnieć sobie dramatycznie złe adaptacje "Alone in the Dark" i "Far Cry" od niesławnego Uwe Bolla, przeciętnego "Hitmana" Xaviera Gensa czy też "Maxa Payne'a" z Markiem Wahlbergiem, który mógł obronić się jako akcyjniak klasy B, ale z materiałem źródłowym nie miał zbyt wiele wspólnego. W ubiegłym roku na ekrany kin trafiło z kolei "Uncharted". Tom Holland poradził sobie całkiem nieźle jako młody Nathan Drake. Niestety scenarzyści również i w tym wypadku potraktowali oryginał jak niechciane dziecko.
Przez długi czas obawiałem się, że ten sam los spotka także "The Last of Us" - jedną z najlepszych opowieści w historii gier wideo, a przy tym tytuł, z którym wiąże mnie dość silna emocjonalna więź. Dość powiedzieć, że ukończyłem tę grę co najmniej pięciokrotnie.
Gdy poznawaliśmy kolejne szczegóły dotyczące nadchodzącego serialu HBO, mój sceptycyzm nieco słabł. Pierwszym światełkiem w tunelu okazała się informacja o tym, że opiekę nad produkcją będzie sprawował Neil Druckmann, dyrektor kreatywny studia Naughty Dog, które stworzyło grę. Później okazało się, że Druckmann połączy siły z Craigiem Mazinem, twórcą znakomitego "Czarnobyla".
Im bliżej premiery, tym bardziej rosła moja wiara w powodzenie tego projektu. Przez cały czas czułem jednak pod skórą, że coś musi przecież pójść nie tak. Że gry wideo i dziesiąta muza po prostu nie są sobie pisane. Że są to światy, których połączyć się nie da. Na szczęście bardzo się pomyliłem.
Napiszę to bez ogródek: "The Last of Us" od HBO nie jest serialem dobrym. Jest dziełem wybitnym. Twórcy z dużym szacunkiem podeszli do materiału źródłowego. Nie bali się przy tym rozwinąć tych wątków, które w grze zostały pominięte. Widać tu rękę Neila Druckmanna, który przez cały czas czuwał, aby - mimo kilku scenariuszowy zmian - lore świata gry pozostało nienaruszone.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Serial przenosi nas do postapokaliptycznego świata, w którym ludzkość została zdziesiątkowana przez epidemię tajemniczego grzyba. Wywołuje on mutację, która zmienia ludzi w potwory. Śledzimy losy przemytnika Joela (w tej roli Pedro Pascal), który otrzymuje zadanie przetransportowania 14-letniej Ellie (Bella Ramsey) ze strefy kwarantanny do walczącej z wojskowym reżimem grupy "Świetlików". Odporna na wirusa dziewczynka może okazać się bowiem - dosłownie - ratunkiem dla świata.
"The Last of Us" zachwyca rozmachem. Można odnieść wrażenie, że niektóre miejsca zostały żywcem wyciągnięte z gry, przy czym na telewizyjnym ekranie prezentują się jeszcze lepiej. Widać dbałość o każdy najdrobniejszy szczegół, co nadaje opowieści jeszcze większego realizmu.
W produkcji HBO czuć budżet. Efekty wizualne prezentują się świetnie, a zmutowane przez wirusa istoty są jeszcze bardziej przerażające od tych, które spotykaliśmy w grze. Serialowi "klikacze" są istnym dziełem sztuki VFX. Chapeau bas!
Przez cały seans czułem na plecach dokładnie ten sam oddech grozy, który towarzyszył mi podczas zabawy z grą studio Naughty Dog. Wrażenie to potęgowała także klimatyczna ścieżka dźwiękowa autorstwa Gustavo Santaolalli.
Pedro Pascal i Bella Ramsey to świetnie dobrany duet
Pedro Pascal w rol Joela kupił mnie w zasadzie od pierwszej sceny. Chilijski aktor doskonale wszedł w postać okrutnie doświadczonego przez los i szukającego jakiegokolwiek celu w życiu mężczyzny, który stara się po prostu przeżyć kolejny dzień. Nieco większy problem miałem z Bellą Ramsey, która zachwyciła mnie swoją kreacją w "Grze o tron", ale jej delikatna fizis początkowo nie pasowała mi do buntowniczej Ellie. Z każdym odcinkiem Ramsey udowadnia jednak, że nie tylko staje się aktorką przez duże "A", lecz także wie, jak wyciągnąć na wierzch wszystko to, za co jako gracze pokochaliśmy Ellie.
Pascal i Ramsey tworzą bardzo udany ekranowy duet, a ich słowne utarczki są potrzebnym oddechem między kolejnymi dramatycznymi zdarzeniami, które obserwujemy na ekranie. Nie zawodzi także drugi plan. W tym miejscu warto wyróżnić Nicka Offermana w roli Billa, który w trzecim odcinku jest klasą samą dla siebie (już teraz stawiam, że ten odcinek wywoła kontrowersje). Dobrze wypada również Anna Torv, która wciela się w Tess, oraz Gabriela Luna, czyli serialowy brat Joela.
Choć "The Last of Us" jest serialem, który ma trafić w gusta szerszego audytorium, a nie jedynie tych osób, które miały do czynienia z grą, to jednak twórcy nie boją się puszczać oka w stronę tej drugiej grupy. W intrze słyszymy ten sam utwór, który pojawia się na początku gry, a Ashley Johnson i Troy Baker, czyli "oryginalni" Ellie i Joel, dostali w produkcji HBO krótkie fragmenty.
"The Last of Us" nie tylko nie rozczarowało, nie tylko spełniło oczekiwania, ale wręcz je przebiło - i to na wszystkich poziomach. Neil Druckmann i Craig Mazin udowodnili, że można dokonać niemożliwego i stworzyć znakomitą adaptację gry wideo. Nie ukrywam, że już teraz z niecierpliwością wyczekuję drugiego sezonu, bo jego powstanie wydaje się nieuniknione.
Pytanie brzmi, czy i tu twórcy postanowią tak kurczowo trzymać się growego pierwowzoru? Wszak nie jest tajemnicą, że druga odsłona "The Last of Us" wywołała ogromne kontrowersje i mocno podzieliła społeczność graczy.
Serial będzie dostępny w serwisie HBO Max od poniedziałku 16 stycznia. W HBO premiera pierwszego odcinka jest zaplanowana na 16 stycznia o 20:10.