Maria Sadowska o "Pokusie": Zawsze muszę mieć jedną scenę, dla której chcę zrobić film. Chciałam widzów zmylić

- Moim celem też było, żeby widzów zmylić. Nic tu nie jest takie, jak może się wydawać (...) Od lat próbowałam taki film zrobić i miałam już różne scenariusze. Nikt nie był zainteresowany, producenci bali się tego tematu jak ognia. I nagle przychodzi do mnie taka propozycja z miejsca, z którego w ogóle się nie spodziewałam. Bardzo podziwiam Edytę Folwarską, bo wywalczyła pieniądze na ten film, choć na początku było jej bardzo trudno. (...) To przecież pierwszy polski film o #MeToo - opowiada nam Maria Sadowska, reżyserka filmu "Pokusa" z Heleną Englert i Piotrem Stramowskim w rolach głównych.

"Pokusa" to film inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. "Jest bezpruderyjny, dynamiczny i nowoczesny. Jego siłą nośną są prawdziwy skandal, intryga i seks. Film opowiada historię atrakcyjnej i ambitnej Inez (w tej roli Helena Englert), która od zawsze marzy o karierze dziennikarki. Gdy dostaje pracę w popularnym serwisie śledzącym życie gwiazd sportu i ekranu, wydaje jej się, że wielki świat ma na wyciągnięcie ręki. Nie spodziewa się jednak, jak dalece różni się on od jej wyobrażeń i jak bardzo może być niebezpieczny dla młodej, niedoświadczonej kobiety. Jej szef Filip jest co prawda niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, ale traktuje Inez jak dziewczynę na posyłki. Natomiast jej idol Maks, piłkarz u szczytu sławy, okazuje się czarującym, ale niepokojąco tajemniczym facetem. To właśnie o nim Inez ma napisać swój pierwszy materiał. W tym celu przez trzy dni ma nie odstępować go na krok. To, co zobaczy, przeżyje i poczuje, będzie jednak musiała zachować tylko dla siebie. Chyba że znajdzie w sobie odwagę, by wywołać skandal, który wstrząśnie całym krajem" - streszcza wstępnie fabułę "Pokusy" dystrybutor filmu. Po dordze nie zabraknie scen erotycznych, a zwiastun definitywnie nie oddaje tego, co widzowie zobaczą w kinach.

Zobacz wideo "Pokusa" - zwiastun

"Pokusa". Dla której sceny Maria Sadowska chciała wyreżyserować ten film?

W obsadzie zobaczymy m.in.: Helenę Englert, Piotra Stramowskiego, Joannę Liszowską, Piotra Głowackiego. W jedną z głównych ról w filmie wcielił się też Andrea Preti, którego widzowie mogą kojarzyć z filmu "Dziewczyny z Dubaju" - ten także wyreżyserowała Maria Sadowska. Poza tym na ekranie nie zabraknie też celebrytów i influenserów, takich jak Klaudia El Dursi, Ewa Ekwa, Ola Ciupa czy Damian "Stifler" Zduńczyk. Przed premierą udało się nam przeprowadzić rozmowę z reżyserką.

Justyna Bryczkowska: Dlaczego zdecydowałaś się wyreżyserować "Pokusę"? 

Maria Sadowska: Zawsze muszę mieć jedną scenę, dla której chcę zrobić film. W tym przypadku to była sekwencja na plaży. Pokazaliśmy ją na ekranie praktycznie tak, jak została opisana w książce Edyty Folwarskiej. Ale nie powiedziałabym, że "Pokusa" to wierna ekranizacja jeden do jednego, tylko produkcja na motywach książki. 

Co cię najbardziej w tej książce poruszyło? 

Przeczytałam ją już po tym, jak zapoznałam się z pierwszą wersją scenariusza. Zafascynowało mnie to, że choć jest to literatura masowa i ma służyć głównie rozrywce, fabuła opowiada o historii, która wydarzyła się naprawdę i bardzo odważnie mówi o #MeToo. Do tego ta książka stała się bestsellerem. Napisała ją autorka z discopolowej telewizji i opisuje w niej to, co ją boli, uwiera. Jest do tego niepoprawna politycznie. Pomyślałam, że właśnie nadszedł moment, kiedy nie tylko feministycznie uświadomione dziewczyny z dużych miast mają szansę zdać sobie sprawę z potrzeby walki o siebie. 

Od lat próbowałam taki film zrobić i miałam już różne scenariusze. Nikt nie był zainteresowany, producenci bali się tego tematu jak ognia. I nagle przychodzi do mnie taka propozycja z miejsca, z którego w ogóle się nie spodziewałam. Bardzo podziwiam Edytę Folwarską, bo wywalczyła pieniądze na ten film, choć na początku było jej bardzo trudno. Stanęła na rzęsach, żeby tę książkę zekranizować. 

Zupełnie się nie spodziewałam, że dotrzemy do wątku #MeToo, bo na początku to wygląda trochę jak słodka opowieść ze świata Katarzyny Grocholi. 

Sprawy społeczne są dla mnie ważne, ale lubię robić kino, które szanuje widza, ma werwę i które się dobrze ogląda. Tak jak było przy "Dziewczynach z Dubaju" czy "Sztuce kochania", staram się w swoich filmach prowadzić dyskurs społeczny w taki sposób, żeby przekonać tych nieprzekonanych zza ściany. Bo nie trzeba przekonywać przekonanych - trzeba za to wyjść ze swojej bańki i dogadać się z innymi. Powstaje dużo festiwalowych filmów o takiej tematyce, ale nie oglądają ich ci, do których one są naprawdę skierowane. Te artystyczne produkcje nie robią potrzebnej społecznej roboty, ponieważ nie są masowo oglądane. 

Jaki zatem miałaś plan na "Pokusę"?

Bardzo lubię kino gatunkowe, więc ten temat, który jest trudny i niepopularny, ubraliśmy w sukienkę thrillera erotycznego. To moim zdaniem super się łączy, bo zaczynamy w końcu robić kino erotyczne dla kobiet, o kobietach i z punktu widzenia kobiet, czego przez 100 lat kino nie dopuszczało. To jest pewien rodzaj rewolucji i nie ma się tutaj co obrażać na słowo "erotyczne". Starałam się zrobić film, który się świetnie ogląda i dostarczy widzom mnóstwo emocji oraz rozrywki. Chciałam, żeby wyszli z jakąś głębszą refleksją i czymś, co stanie się punktem wyjściowym do potrzebnej dyskusji - to przecież pierwszy polski film o #MeToo.

Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Autorka książki pracowała też przy scenariuszu. Jak wyglądała wasza współpraca? 

Edyta jest utalentowaną pisarką, ale nie do końca jeszcze się zna na strukturach filmowych. Zaprosiłam więc do współpracy scenarzystę Tomasza Chenczkiego. Od początku wiedziałam, że to nie powinno być utrzymane w klimacie tylko romansu czy np. komedii romantycznej. Poprosiłam Tomasza, żeby przerobił scenariusz właśnie pod kątem thrillera erotycznego. Zrobił to świetnie. Później sama usiadłam nad tekstem - mam tak przy każdym filmie. 

Chciałam podkreślić, że historie dziewczyn - ofiar - są absolutnie prawdziwe. Np. jest tam taki monolog o kanapie, który może się wam wydać dziwny. Naprawdę żaden scenarzysta by tego nie wymyślił - takie sytuacje właśnie przynosi życie. 

Kontaktowaliście się z osobami, których historie zostały opowiedziane?

Ja bezpośrednio nie, ale Edyta tak. Edyta opowiada też trochę swoją historię o tym, jak jako młoda dziewczyna przyjechała z małego miasta do Warszawy i pracowała właśnie w "Super Expressie". Ta historia o tym, że dziewczynom dosypywano do drinków narkotyki, że je gwałcono, a co najgorsze, filmowano i szantażowano, jest prawdziwa. Filmiki z emotikonami zamiast twarzy naprawdę krążyły po polskich redakcjach. Sprawcy nie zostali ukarani do dzisiaj. My w tym filmie trochę, tak jak Quentin Tarantino lubi naginać rzeczywistość, dopisałyśmy sobie inne zakończenie - nie powiem jakie. 

Helena Englert jest tu dla mnie niesamowitym zaskoczeniem. Jak wyglądały castingi? 

Helena jest naprawdę moim odkryciem, aczkolwiek zapracowała na swój sukces. Naprawdę wróżę jej międzynarodową karierę. Ma w sobie coś niesamowitego i magicznego, coś, czego nie da się dokładnie uchwycić. Do tej roli szukałam troszkę innej, nietuzinkowej dziewczyny. Gdyby od początku do końca grała to po prostu atrakcyjna blondynka z dużym biustem i na obcasach, to ten film bardzo by się spłaszczył w całej swojej wymowie. 

Tego dnia na casting przyszło bardzo dużo świetnych i zdolnych dziewczyn. Myślę, że czeka nas w polskim kinie wysyp wspaniałych młodych aktorek. Nie było mi łatwo wybrać. Kiedy Helena weszła w krótkich włosach, ubrana tak jak nasza postać w bluzeczkę w paseczki i za duże jeansy, a potem zaczęła mówić tym swoim ochrypłym, mega dojrzałym głosem, to było coś elektryzującego. U niej to jest niesamowite, że to jest stara dusza w młodym ciele. Ma niesamowitą dojrzałość i jest fantastycznym partnerem do pracy. Czasami po prostu zapominałam, że ona ma tylko 21 lat. Ma też wielką otwartość na trudne sceny: nie tylko erotyczne, ale przede wszystkim emocjonalne.

Warto też tu wspomnieć o Joannie Liszowskiej. Zrobiła na mnie duże wrażenie. 

W takiej odsłonie jeszcze jej nie widzieliście. Myślę, że Aśka była przez lata uwięziona w rolach seksownych blondynek. A to jest aktorka, która ma bardzo wiele do zaoferowania. Cieszę się, że mogła tutaj rozwinąć skrzydła i myślę, że zrobiła to wspaniale. Wspaniale i bez słów pokazała, dlaczego wiele kobiet decyduje się na milczenie w sferze publicznej i jaka jest za to cena.

fot. Adam Pluciński/ Movefot. Adam Pluciński/ Move 'Pokusa', reż. M.Sadowska / Materiały prasowe

Czy Piotr Stramowski ci czymś podpadł przy poprzednim filmie "Miłość na pierwszą stronę"?

Właśnie mi nie podpadł i dlatego go tutaj zaprosiłam. Myślę, że jeszcze takiej postaci nie grał, więc był tym projektem bardzo podniecony. Fantastycznie się przygotował - z psychologicznego punktu widzenia, ugryzł tę rolę bardzo ciekawie. Piotrek bardzo fajnie - podwójnie - tego bohatera prowadzi. Zresztą, w tym filmie nikt nie jest tym, kim się początkowo wydaje. To też było moim celem, żeby widzów zmylić. Nic tu nie jest takie, jak może się wydawać, kiedy oceniamy to na szybko i po łebkach. 

Pojawia się też wątek cudzoziemca, który tu trochę robi za takiego księcia z bajki. Czy ta postać Włocha ma pokazać kontrast pomiędzy "zachodem" a naszą trochę zaściankową moralnością?

I tak, i nie. Pamiętajmy, że Włosi są dużo bardziej patriarchalni niż Polacy. Wbrew pozorom jesteśmy krajem dość mocno uświadomionym. W Polsce jest jeden z najwyższych wskaźników przedsiębiorczości kobiet. Mamy mnóstwo świadomych kobiet i myślę, że jest sporo facetów-feministów, którzy nas wspierają. Z drugiej strony prawodawstwo pokazuje, jak bardzo lekceważy nas rząd. Pomimo naszych protestów nie udało się nam nic wywalczyć. Współczuję młodym dziewczynom, bo są w gorszej sytuacji, niż ja, kiedy byłam w ich wieku. Podziwiam je też za to, że wiedzą, jak stawiać granice i potrafią o siebie walczyć. 

A co do Włochów, to no dobra - umówmy się, że też chciałam zrobić film trochę dla przyjemności kobiet, a Włoch jest archetypem idealnego kochanka. Z Włochami się świetnie pracuje, o czym się przekonałam przy "Dziewczynach z Dubaju". Są doskonale przygotowani do roli i w ogóle nie marudzą.

A Piotr Stramowski?

Trzeba mu przyznać, że świetnie gra i świetnie wygląda. Nie boi się wyzwań, a ta rola na pewno takim dla niego była. Próbowaliśmy mu znaleźć godnego partnera. Piotrek w ogóle mi podziękował za to, że obsadziłam Andreę Preti. Powiedział mi: "To jest dla mnie faktycznie rywal i to dla mnie coś nowego". 

Nie chcę mówić, że to jest film tylko dla kobiet, bo mam nadzieję, że obie płci będą się dobrze bawiły. Mamy tu piękne dziewczyny i pięknych facetów, których oczywiście rozbieramy. Przez tyle lat rozbierano i traktowano przedmiotowo kobiety w kinie, to dlaczego teraz my nie mamy trochę uprzedmiotowić facetów? To też jest taka popkulturowa szpila.

Skąd pomysł, żeby obsadzić Stiflera z "Warsaw Shore"? I jak sobie poradził, z tym, że chyba nic nie mówi?

Jak nie mówi, przepraszam, ma dwie kwestie. To ja zaprosiłam Damiana. Poznałam go, gdy braliśmy udział w programie "Fort Boyard". Wiesz, kocham kamp, popkulturę i dużo z tego czerpię. Staram się zacierać granicę między sztuką wysoką a właśnie kampem. Damian i ta rola jest tego przykładem.

Dodajmy, że masz tu też epizod aktorski w tym filmie.

To już filozoficzna konstrukcja: gram samą siebie i mówię, że robię film o gościu, który faktycznie robię, bo "Pokusa" jest o tym facecie. W każdym swoim filmie trochę się przemazuję i przemykam przez ekran, ale to jest chyba mój największy epizod do tej pory. W sumie to namówił mnie na to Piotrek Stramowski, bo ja nie byłam do końca pewna. Piotrek nalegał, że to muszę być ja. 

W "Pokusie" przewija się sporo osób znanych z różnego rodzaju mediów i platform. 

To celowy zabieg, bo opowiadamy o showbiznesie i mediach społecznościowych. Główna bohaterka jest przecież aspirującą podcasterką. Powiedzmy sobie wprost - w tym kraju influencerzy są większymi gwiazdami niż artyści. Cieszą się większym szacunkiem, bo mają większe zasięgi i pominięcie tego aspektu w tym filmie byłoby dużym błędem. Dlatego specjalnie zaprosiłam i Damiana, i Klaudię El Dursi, która też gra trochę samą siebie. Daje nam tu blasku i blichtru, który jest u niej naturalny. 

Bardzo się ucieszyłam, że tyle fajnych influencerek zgodziło się z nami pracować. Świetnie sobie poradziły, grały duże sceny zbiorowe i to nie było łatwe. Uwierzyły w sprawę i dla niej wzięły udział w filmie. Bo to też jest opowieść o przekraczaniu swoich granic i o tym, że to my decydujemy, kiedy chcemy być podmiotem seksualnym dla własnej przyjemności, a kiedy to nie jest nasza decyzja i dzieje się coś, na co się nie godzimy, trzeba stawiać granice. To doszło do absurdu, bo to dziewczynom mówi się, żeby uważały na drinki i robi się o tym kampanie społeczne. A nie ma kampanii skierowanych do mężczyzn: "Nie wrzucaj lasce do drinka pigułki gwałtu".

To powinno być oczywiste, a nie jest.

Chciałam pokazać, że trzeba budować mosty ponad podziałami - bez względu na to, w jakim środowisku się obracają, to wszystkie te dziewczyny odczuwają tę niesprawiedliwość, to zagrożenie i czują, że trzeba z tym coś zrobić. Oczywiście, mogłabym sobie zrobić artystyczny film o #MeToo i pojechać z nim na kilka festiwali. Co on by dał? Obejrzałoby go kilku naszych znajomych, poklepalibyśmy się po plecach, może nawet byśmy wygrali jakieś nagrody. Prawda jest taka, że ludzie chcą iść do kina, żeby znaleźć w nim jakieś oderwanie i rozrywkę - czasy mamy naprawdę ciężkie. Nieodmiennie staram się prowadzić dyskusję społeczną za pomocą popkulturowych narzędzi i to jest moja droga od czasów "Sztuki kochania". Będę się tego trzymać, bo czuję, że to ma większy sens. 

Doskonale, że wspominasz o "Sztuce kochania", bo chciałam zapytać: jak mądrze mówić w kinie o seksie, tak żeby widzowie się nie skupiali tylko na tym, że widzieli nagich aktorów?

Od początku chciałam pokazywać w kinie seks z punktu widzenia kobiet. Zależało mi na tym, żeby kamera pracowała dla kobiety, a nie przeciwko niej. Ważne dla mnie jest też to, żeby kobiety mogły się z tym identyfikować, bo cały ten świat erotyczny jest zdominowany przez mężczyzn. Mamy takie same potrzeby. Tylko 2000 lat patriarchatu utrwaliło przekonanie, że nam nie wypada się przyznać, że lubimy seks, bo to jest społecznie nieakceptowalne. Staram się to tabu łamać. 

A propos kampu i popkulturowych odniesień, czy kostiumy w waszym filmie specjalnie przypominają to, co się dzieje  pod tym względem w "Emily w Paryżu"? 

Zauważyłaś to! Oczywiście robimy z tego trochę bajkę, to nie jest super realistyczne. Kostiumy zrobiła kostiumografka Magda Sekrecka z pomocą Magdy Klaman, która ubierała Ewę. Chciałyśmy pokazać tu też bodyshaming. Ewa to przyjaciółka głównej bohaterki, która jest plus size, a do tego jest czarnoskóra, jeszcze próbuje śpiewać i jest jej trudno. Ale nie jest zahukana, kocha swoje ciało, jest w tym seksowna i super się ubiera. Chcemy burzyć przekonanie o tym, że trzeba być chudą blondynką, żeby być obiektem pożądania i czuć się atrakcyjnie. 

Pięknie też ograliście wątki LGBT - Piotr Głowacki jest w tym wspaniały.

Piotr jest cudowny. Jestem mu bardzo wdzięczna, że z nami zagrał, bo to nie jest duża rola, a on jest ogromną gwiazdą i fantastycznym aktorem. Od razu się zgodził i wiele jego scen jest improwizowanych, np. scena na dachu. To są słowa, które wypłynęły ze swobodnej rozmowy. Piotr świetne rzeczy tam powiedział. "Czy uwiera cię tęcza?" - to są jego słowa i mam nadzieję, że widzowie to docenią. 

Czy miałaś okazję jakoś się muzycznie wyżyć przy okazji "Pokusy"?

Całą muzykę od początku do końca zrobiliśmy specjalnie pod ten film. To jest oryginalny soundtrack skomponowany przez Sebastiana Skalskiego -  świetnego producenta muzyki elektronicznej. Nagraliśmy z DJ Sebem trzy kawałki do "Pokusy". W tym coś, co było moim marzeniem od wielu lat, czyli nową wersję "Like a Virgin" Madonny. Nie sądziłam, że w ogóle zdążymy zrobić tę muzykę, ale się udało i jestem z tego strasznie zadowolona. Bo nie ma co ukrywać, nie mam czasu teraz nagrywać płyt, ale przynajmniej w ramach tych filmów udaje mi się jeszcze coś powiedzieć muzycznie. A tu mogłam wyrazić swoją miłość do muzyki klubowej  i myślę, że to też pasuje do naszych bohaterów i do tego świata, o którym opowiadamy.

Więcej o: