"Heaven in Hell" to odkupienie win za "365 dni". To szalenie przyjemna pokuta

"Heaven in Hell" to doskonały przypadek filmu z kategorii bardzo przyjemne rozczarowanie. Bo kiedy człowiek słyszy, że to najnowsza produkcja twórców "365 dni", włącza się w głowie alarm. Potem pada nazwisko Magdaleny Boczarskiej i pierwsze mentalne zasieki znikają. A potem w kinie okazuje się, że film ma nie tylko ładne zdjęcia, piękną obsadę, ale i przemyślaną fabułę.

Twórcy "365 dni" wykazali się nieprawdopodobną roztropnością i świadomością, proponując główną rolę w nowym filmie (teoretycznie) erotycznym "Heaven in Hell" Magdalenie Boczarskiej. Ba, powiedzieli jej wprost, że bez niej tego nie nakręcą. To po pierwsze dobra aktorka, po drugie piękna kobieta, a po trzecie systematycznie podkreśla w wywiadach, że nie interesuje jej kręcenie scen erotycznych dla samej erotyki i nie rozbiera się przed kamerą tylko po to, żeby widz miał na co popatrzeć. Jej nazwisko daje gwarancję, że film faktycznie ma fabułę i jest w nim coś, co sprawiło, że chciała w nim zagrać.

Zobacz wideo "Heaven In Hell". Boczarska i Susinna w historii o miłości, która nie powinna się zdarzyć [ZWIASTUN]

Film teoretycznie erotyczny. Aż miło popatrzeć

"Już po pierwszej rozmowie miałam poczucie, że spotykam się z bardzo świadomymi twórcami, którzy nie chcieli być do końca życia kojarzeni tylko z "365". Mieli plan na to, jaką historię chcą opowiedzieć tym filmem i przede wszystkim wiedzieli, co dla mnie było dosyć ważne, dlaczego w tej roli widzieli akurat mnie" - powiedziała mi w wywiadzie aktorka.

Materiały prasowe / Magdalena Boczarska i Simone Susinna Boczarska: Usłyszałam, że jeśli się nie zgodzę, film w ogóle nie powstanie

"365 dni" może i odniosło komercyjny sukces, może i było ładnie nakręcone, a jego największym problemem nie były liczne i teledyskowe sceny erotyczne, a kiepskiej jakości fabuła i dramatyczna konstrukcja psychologiczna głównej bohaterki. Choć to film głośny, trudno się dziwić jego twórcom, że chcieli się jakoś spod jego piętna wyzwolić (fabularne grzechy filmu można by długo wyliczać, ale nie o to teraz chodzi). I mam wrażenie, że "Heaven in Hell" jest całkiem udaną próbą udowodnienia, że potrafią opowiadać lepsze, a przede wszystkim nieszkodliwe w wydźwięku, historie w miłej dla oka aranżacji.

Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Faktycznie, nowy film w reżyserii Tomasza Mandesa oferuje widzom ładne i namiętne sceny erotyczne pomiędzy atrakcyjną bohaterką i olśniewającym w swej fizyczności Simone Susinną, ale to tylko dodatek do faktycznej fabuły. I to takiej, która może doprowadzić do głębszej refleksji o tym, z czym w życiu mierzą się kobiety.

Najważniejszy z punktu promocyjnego jest tu oczywiście wątek romantyczny pomiędzy Olgą (Boczarska) a atrakcyjnym i młodszym od niej o 15 lat Włochem Maksem. 45-letnia i bardzo atrakcyjna sędzina z urokliwego nadmorskiego miasta wiedzie oczywiście udane życie zawodowe, ale od dłuższego czasu jest już samotna, nie dogaduje się też najlepiej z córką - potem dowiadujemy się dlaczego i ma to, o dziwo, bardzo dużo sensu.

Maks z kolei jest wysportowany i zawodowo skacze z ludźmi na spadochronie - koleżanki kupują taki skok w tandemie jako prezent urodzinowy dla Olgi. Amant mieszka w hippisowskim vanie na plaży i jest absolutną kwintesencją wyobrażenia o włoskim kochanku. Tylko tak się składa, że jego kolega akurat jest oskarżonym w procesie karnym, który rozstrzyga oczywiście Olga. Niby na początku Maks ma ją poderwać, żeby pomóc granemu przez Sebastiana Fabijańskiego kumplowi, ale naturalnie uczucia biorą górę i zaczyna się gorący romans, któremu sprzeciwiają się niemal wszyscy.

Heaven in HellHeaven in Hell Monolith Films

Film nie tylko na walentynki 

Ekranowa chemia pomiędzy Magdaleną Boczarską a Simone Susinną jest obezwładniająca i sprawia, że człowiek zapomina o tym, na co tam miał narzekać. Skubani - w scenie, w której razem piją kawkę i w zasadzie tylko patrzą sobie w oczy, wyrazili tak intensywnie emocje, że to wypadło lepiej, niż gdyby do siebie cokolwiek mówili. Jak się dowiedziałam, Simone przeszedł mini-warsztaty aktorstwa z Magdaleną Boczarską i ewidentnie jest bardzo pojętnym uczniem, bo zupełnie nie czuć, że poza tymi nieszczęsnymi "365 dniami" nie ma większego doświadczenia aktorskiego. 

Powiedziałabym może, że zabrakło mi jakichś pięciu czy dziesięciu minut na początku, które lepiej by mi pokazały, dlaczego Olga zakochuje się w Maksie, ale to chyba jedyna rzecz, do której się mogę najbardziej przyczepić. Inni uczestnicy tego samego seansu nie mieli tego problemu.

"Heaven in Hell" stoi oczywiście na barkach Magdaleny Boczarskiej, dzięki której wierzymy w to, jak niespodziewane i trudne do przetrawienia dla jej bohaterki jest to, co się dzieje za sprawą Maksa. Ogólnie - łatwo jest się z nią utożsamić czy też po prostu jej kibicować, bo jest charyzmatyczną babką, która nie przelewa się po fotelach jak XIX-wieczna mimoza. Widać, że to taki typ osoby, która może wziąć sprawy w swoje ręce, ale jednak się najpierw srogo zastanowi, zanim coś zrobi.

Kolejna zaleta tego filmu to fakt, że widz już w trakcie seansu może sobie zacząć zadawać różne pytania: dlaczego 45-latka miałaby kogokolwiek przepraszać za to, że jest w relacji z młodszym mężczyzną, dlaczego miałaby się z tego komukolwiek tłumaczyć i dlaczego ta córka jest taka paskudna? Miłym akcentem jest też to, że odpowiedzi na wiele pytań i kwestii, które wydają się niejasne, choć pojawiają się stosunkowo późno, to sprawiają, że widać jak przemyślana została kompozycja tej opowieści.

Heaven in HellHeaven in Hell Monolith Films

Poza nieco kanciastymi dialogami w języku angielskim ujmujące jest też to, że język w tym filmie wypada całkiem naturalnie i płynnie, ma przyjemny dla ucha rytm. "Heaven in Hell" to też piękna turystyczna wizytówka Helu, który na zdjęciach wygląda nader malowniczo. Tu też twórcy zdecydowali się na nieco teledyskowy montaż, co dodaje całości płynności, choć myślę, że niektórych może to irytować.

Powiadam też, że najmniej w tym wszystkim potrzebne były mi faktycznie bardzo ładnie nakręcone sceny erotyczne. Bo w dużej mierze skupiałam się na tym, jak poprowadzone są rozwiązania w ramach zarysowanych problemów postaci, co wypadło scenarzystce zaskakująco życiowo i wiarygodnie. I serio, to w równej mierze opowieść o romansie, jak i o miłości do siebie czy macierzyństwie. Co więcej, nie jest to też nudne czy przegadane, jak to w polskim kinie, w którym nic się nie dzieje - to taki seans w sam raz.

Poza tym chciałabym zwrócić uwagę na przesympatyczną rolę Janusza Chabiora, który dla odmiany nie gra zdegenerowanego gangstera, tylko jest dobrym i troskliwym ziomkiem, który naprawdę dba o swoją przyjaciółkę Olgę. Bardzo miła odmiana i zdecydowanie polecam pana Janusza w tym wydaniu.

Najfajniejsze jednak jest to, że oglądanie tego filmu nie powoduje, że człowiek musi na czas seansu zapomnieć o rozumie i godności. "Heaven in Hell" nie tylko nie boli w rozum, ale daje też przyjemność z oglądania. Warto było dać się tak zaskoczyć.

Więcej o: