Tadeusz Norek w "Miodowych latach" czy Arkadiusz Czerepach w "Ranczo" to postacie, za które pokochali go widzowie. To jednak tylko dwie z licznych ról Artura Barcisia. Aktor może się pochwalić bogatym dorobkiem artystycznym, na który składają się liczne produkcje telewizyjne i filmowe. Ponadto od lat regularnie występuje na deskach teatralnych. Choć jako profesjonalista debiutował ponad cztery dekady temu, to jego przygoda ze sceną zaczęła się, gdy był jeszcze małym chłopcem.
Choć Artur Barciś nie pochodził z artystycznej rodziny, to już od najmłodszych lat miał do czynienia ze sztuką. Jego mama była kierowniczką świetlicy w Mykanowie, a ojciec przyszłego aktora prowadził w niej amatorski teatr. To oni zaszczepili w nim pasję i miłość do sceny, zwłaszcza ojciec, po którym Barciś odziedziczył talent i komediowe umiejętności. W rozmowie ze "Zwierciadłem" artysta wyznał, że uwielbiał spędzać z nim czas i obserwować go w prostych codziennych czynnościach. Niestety nie zawsze potrafili się porozumieć. Ojciec aktora był apodyktyczny, nie znosił sprzeciwu i nie wdawał się z synami w dyskusję. — Ma być tak, jak mówię i koniec — wspominał jego słowa Barciś.
Rodzina mieszkała na wsi i prowadziła własne gospodarstwo rolne prosperujące raz lepiej, a raz niestety gorzej. Młody Artur nie był zbyt skory do pomocy, a swoje problemy zdrowotne wykorzystywał, by migać się od obowiązków. Z racji tego, że rodzice przyjęli, iż nie może wykonywać wszystkich prac, w udziale przypadło mu najczęściej pasanie krów, którego szczerze nie znosił. Uważał, że to żmudne i męczące zajęcie, dlatego zwykle w tym czasie oddawał się lekturze. — Nagle orientowałem się, że jest już ciemno, a krowy nie ma — mówił ze śmiechem. Czytać nauczyła go babcia, zanim jeszcze poszedł do szkoły. Dla przyszłego aktora była to odskocznia od szarej rzeczywistości.
Gdy Barciś poszedł do zerówki, przeprowadził się do babci mieszkającej o 8 km od jego domu rodzinnego, w Rędzinach. Rodzice zdecydowali się na ten krok, bo pracująca wówczas na kasie biletowej kobieta, nie była w stanie udźwignąć opieki nad trójką wymagających chłopców. — My wszyscy, jak to na wsi, musieliśmy pomagać w polu rodzicom, a ja byłem słaby, chorowity, uczulony na mnóstwo rzeczy — tłumaczył w tym samym wywiadzie.
Niestety wtedy też pojawiły się poważne problemy rodziny. Ojciec aktora zachorował na gruźlicę i był zmuszony zakończyć pracę. Nie uprawiał także roli, a wyżywienie całej rodziny spoczęło na barkach matki Barcisia, która również niedomagała. Kobieta zatrudniła się na kolei, lecz zarabiała grosze. — Pamiętam, że była bieda, że nie było nas stać na nic — wracał Barciś pamięcią do przeszłości w książce Kamila Drecka "Aktor musi grać, by żyć". Dochody rodziny były niewielkie i żywili się tym, co sami zdołali wyhodować na niewielkim kawałku pola. — Najgorzej robiło się na przednówku, kiedy kończyły się już ziemniaki i mąka i nie mieliśmy co jeść — wspominał aktor.
Wtedy matka aktora zdecydowała się, by on wraz z braćmi pojechali do zakładu zapobiegawczo leczniczego niedaleko Jeleniej Góry. Obawiała się, że skłonny do infekcji Artur zarazi się gruźlicą od ojca i za wszelką cenę chciała oszczędzić synowi cierpienia. Niestety pobytu w ośrodku nie wspominał zbyt dobrze. Zamknięci w starym, poniemieckim budynku chłopcy nie potrafili się odnaleźć, byli bowiem przyzwyczajeni do wolności i swobody, którą tam im odebrano.
Choć praca na roli go nie interesowała, to od najmłodszych lat ciągnęło go do sceny. Śpiew i recytowanie wierszy sprawiały, że czuł się jak ryba w wodzie. W szkole od początku nie miał łatwo. Dokuczano mu ze względu na drobną posturę. Starsi koledzy często poniżali go na oczach innych. Barciś nie czuł wsparcia ani zrozumienia, przez co nierzadko czuł się nieszczęśliwy wśród rówieśników, lecz gdy ten zwykle nieśmiały chłopak i obiekt kpin starszych kolegów zaczynał przedstawienie, skupiał na sobie całkowitą uwagę publiczności. — Mój młodzieńczy pęd (…) brał się z tego, że ja bardzo nie chciałem nie być. Chciałem być — tłumaczył Barciś w "Zwierciadle" swoje zamiłowanie do aktorstwa. Wtedy zauważył również, że wrażliwość, którą uważał za swoje przekleństwo, ma jednak pozytywną wartość.
Mimo wielu życiowych zakrętów, Artur Barciś nigdy się nie poddał. Wiedział, że scena to jego miejsce, bo właśnie na niej czuł się bezpieczny i zrozumiany. Aktorstwo było jego życiową pasją, dlatego z duszą na ramieniu przystąpił do egzaminów do szkoły teatralnej. Decyzja okazała się sukcesem i został przyjęty w poczet studentów łódzkiej filmówki, którą z powodzeniem ukończył w 1979 roku. Choć dziś jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów i pracuje z najlepszymi w branży, to nigdy nie zapomniał o tym, jaką drogę musiał przejść, by być w miejscu, w którym jest teraz.
Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.