Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Tomasz Kot był ostatnim gościem podcast WojewódzkiKędzierski. Aktor podczas rozmowy z dziennikarzami przyznał, że był bardzo blisko roli w znanej szpiegowskiej produkcji. O braku angażu dowiedział się dzięki przeczuciu.
W ostatnim odcinku podcastu WojewódzkiKędzierski pojawił się Tomasz Kot. Aktor opowiadał o kulisach swojej pracy, w tym także o ciekawej roli, o której był o krok. Mowa tu o amerykańsko-brytyjskiej produkcji szpiegowskiej "King's Man: Pierwsza Misja". Według artysty naprawdę niewiele brakowało, aby wziął udział w kolejnej części popularnej serii. Jak sam przyznaje, "był już po szeregu rozmów" z producentami, a nawet odmawiał innych ról w polskich filmach i sztukach. O tym, że jednak nie zagra w szpiegowskim hicie, dowiedział się dzięki przeczuciu.
- Zorientowałem się, że nikt mnie nie pyta o numer buta, a tam jest taka "sra*** umowowa", wszystko musi być podpisane w sześćdziesięciu egzemplarzach. - przyznał aktor - Pomyślałem: "Ludzie, coś tu się dzieje, coś trzeba zrobić" - podkreślał. Przeczucie Kota niestety było słuszne. Po telefonach od jego agentów usłyszał od producentów "sorry". - Chyba im było głupio - zasguerował artysta.
Choć aktor bardzo chciał wziąć udział w kolejnej części "King's Man", przyznał, że udział w amerykańskich produkcjach nie jest dla niego nadrzędnym celem. Choć w przeszłości odmawiał ról w rodzimych filmach, licząc na angaż w hollywoodzkich hitach, dziś uznaje tę ścieżkę kariery za przygodę. - Pomyślałem w końcu, że zrobiłem swoje i już się nie napinam - podkreślał.
Co więcej, aktor skomentował także rolę Polaków w zagranicznych produkcjach, zwłaszcza tych zza wielkiej wody. Był dość brutalny w swoim opisie. Stwierdził, że artyści pochodzący z naszego kraju, nie są niezbędni dla hollywoodzkiego przemysłu. Odgrywają raczej rolę ciekawostki bądź też zwykłej zachcianki producentów, czy reżysera.